Od ostatniego wpisu minęło ponad tydzień. Nie zaglądałam na bloga, dni miałam wypełnione po brzegi. Dużo się działo, jak na moje siły to nawet za dużo, ale ... Niutek szczęśliwie ochrzczony, sprawy domowe i urzędowe jakoś pozałatwiane, codzienne ćwiczenia odptaszkowane, nic tylko się cieszyć. Jednak moje zadowolenie jest takie sobie, bo czuję się jak poobijany garnek. Bolą mnie wszystkie stawy i mięśnie. Poszłam do lekarza po leki przeciwbólowe a lekarka wypatrzyła na moim palcu jakąś grudkę i podejrzewa zapalenie mięśni. Jak się to potwierdzi, to kicha, choroba autoimunologiczna to marna prognoza na dalsze życie. Póki co mam nadzieję, że diagnoza się nie potwierdzi i tego będę się trzymać.
Dzisiaj wypada 23 rocznica śmierci mojego Taty, więc wybieram się na cmentarz. Na dworze zimno i pochmurno zupełnie inaczej niż wtedy gdy umarł. Pamiętam, był słoneczny i ciepły dzień a ja planowałam sobotni wyjazd. Zadzwonił telefon i wszystko przestało się liczyć, zapadłam się w jakąś zimną otchłań, z której nie mogłam uciec. Teraz to tylko wspomnienie, czas oswoił smutek i ból.
Oj, coś smędzę ponad miarę, ale jest nadzieja na miły koniec tygodnia, bo wybieram się z psiapsiółą na małe piwko i pyszne co nieco. Jolcia zawsze podnosi mój nastrój na wyższy poziom, więc już się cieszę na to spotkanie. Kończę, bo pora wziąć się za dzisiejsze sprawy, czas nie czeka a życie ucieka.
Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz