Taka
jestem ostatnio pozytywna, że... aż strach się bać. Ale co tam,
podzielę się z Wami i tym doświadczeniem. W końcu żyję, więc
można powiedzieć, że pozytyw jakiś jest.
W nocy obudziło mnie
kołatanie serca, miałam wrażenie, że czuję je w całym ciele,
nie wyłączając uszu ani pięt. Z lekka przerażona zapaliłam
światło i sięgnęłam po ciśnieniomierz. Na wyświetlaczu aparatu
zobaczyłam skaczące cyferki 70/44 puls 135. Nooo... nie jest dobrze, ale
przecież to nie pierwszy raz, więc nie histeryzuj – powiedziałam na głos, co coraz częściej mi się zdarza. Wpuścisz trochę świeżego powietrza, łykniesz
jeszcze połóweczkę Lokrenu i będzie dobrze – kontynuowałam
uspokajanie. Następnie zastosowałam zaordynowaną samej sobie
terapię i czekałam cierpliwie aż serce przestanie podskakiwać.
Niestety, wciąż byłam ledwie ciepła, co teraz było przynajmniej
uzasadnione lodowatym powietrzem płynącym z otwartych balkonowych
drzwi. Rozszerzyłam więc kurację. Wypiłam dwie szklanki lekko osolonej
wody, żeby podnieść sobie ciśnienie, i włączyłam telewizor,
żeby przegonić czarne myśli.
Po jakimś czasie serce przestało
cwałować, duszności minęły, ale sen też się oddalił i nic nie wskazywało na to, że zechce jeszcze tej nocy wrócić. Poratowanie się proszkiem nasennym nie wchodziło w grę, bo było jednocześnie za późno i za wcześnie.
I jak zwykle w takich razach dopadło
mnie koszmarne poczucie tymczasowości i nie
mogłam się od niego odgonić. Ludzkie przywiązanie do życia jest
jednak żałosne, bo bez względu na jakość naszego życia, w
chwilach zagrożenia wyłazi z człowieka zwierzęcy strach. Może nie wszyscy tak mają, ale ja tak. W takich chwilach na nic zdają się wszelkie przemyślenia, przekonania, bo każda bardziej wysublimowana myśl
ginie zanim zdąży się przebić do tej zdroworozsądkowej części
naszego „ja”, która wie, że tak „naprawdę nie dzieje się
nic i nie stanie się nic aż do końca.”
Przecież i tak jesteśmy
wieczni skoro nasze fizyczne ciało złożone z atomów, jest pyłem
gwiezdnym sprzed miliardów lat a nasza dusza mieszka w gwiazdach.
To, co może się więcej stać? No można jeszcze po drodze zgłupieć
ze strachu i próbować przerobić te skotłowane emocje na wiersz.
Mnie się to tej nocy udało... I wyszła mi taka wierszo-terapia.
*
* *
Moneta
ma
awers i rewers,
po
jednej stronie życie, po drugiej stronie śmierć.
Za
życie zawsze płacisz śmiercią,
śmierć
jest hojna nie wymaga zapłaty.
A
moneta nigdy nie była twoja,
dostałaś
ją za darmo, więc ćwicz się w utracie.
Taki
twój ludzki los.
obrazki złowione w sieci
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz