Moja siłownia pod chmurką |
Kto mnie zna ten wie, że siedzi we mnie sobieradek i moje hasło przewodnie brzmi: Jak nie można tak, to trzeba spróbować inaczej. Życie często dawało mi okazję do szukania tego "inaczej", to szukałam i żyło mi się nie najgorzej. Oj tam, oj tam, szału nie było, ale z drugiej strony nie oszalałam, żeby móc sprostać swojemu życiu, więc uważam, że nie było źle. Niestety, od pewnego czasu do życia dołączył także mój organizm, który zaczął wymagać ode mnie większej uwagi i nowych ścieżek dostępu do wykonywania niektórych czynności. I wtedy przekonałam się jakim szczęściem było żyć w nieświadomości z czego się składam i jak to działa. Spokojnie, nie zamierzam Wam opowiadać o moich rozlicznych chorobach, bo i po co, macie swoje, pewnie równie rozliczne i ciekawe. Dzisiaj skupię się na ruchu, bo jak mówią ruch to zdrowie, a ja o zdrowie staram się dbać. Ale jak to robić, gdy człowiek pod tytułem "ja" nie działa na ustawieniach fabrycznych jakie miał od nowości i nie może się ruszać tak, jakby chciał? No trzeba poszukać obejść i znaleźć to "inaczej".
Najpierw nie mogłam się schylać, bo przy każdym skłonie istniało duże prawdopodobieństwo, że przez następny tydzień się nie rozprostuję i wciąż będę się kłaniała swoim butom. Lekceważąco machnęłam ręką na tę niedogodność, bo w końcu bez skłonów da się żyć. W razie konieczności padałam od razu na kolana. Najwięcej klęczałam w kuchni, bo żeby coś ugotować to jednak najpierw te garnki trzeba wyjąć, a garnki w szafkach pod blatem. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że gotowanie nie robi mi dobrze na figurę, na kolana i dodatkowo psuje mi charakter, szczególnie jak uderzyłam głową w blat i wyrażałam się niecenzuralnym słowem. Ale skoro częściej klękałam w kuchni niż w kościele, to Góra postanowiła to zmienić.
I tak oto wysiadły mi kolanka, które najpierw zaczęły trzeszczeć, robiąc konkurencję trzeszczącemu kręgosłupowi oraz trzeszczeniu właściwemu, czyli mowie wygłaszanej do męża, żeby po jakimś czasie latać na prawo i lewo z powodu problemów z wiązadłami. Ponieważ nie jestem prezesem Jarosławem, to nikt nie wyrywał się, żeby mi te kolanka naprawiać. Co zrobić, trzeba było zacząć się ostrzykiwać. To co celebrytki wstrzykują sobie dla urody w twarz, ja wstrzykiwałam sobie za duże pieniądze w kolanka. Kolanka jakoś bardzo mi nie wyładniały, ale przynajmniej przez jakiś czas były cicho. Zainwestowałam też w szafki z szufladami, żeby już nie tarzać się po podłodze. Jednak, mimo tych udogodnień, gotować dalej nie lubię, ale na to nielubienie obejścia jeszcze nie znalazłam.
Niestety czas zostawia te niezbyt lubiane czynności, a często zabiera możliwość robienia tego, co się bardzo lubiło. Ja na przykład bardzo lubiłam biegać i jeździć na rowerze. Obie te rzeczy latami praktykowałam z dużą przyjemnością. Na długo zanim to stało się modne razem z mężem i córką dużo jeździliśmy na rowerach. Robiliśmy bliższe i dalsze wycieczki i to był cudny czas. Bardzo żałuję, że należy już do przeszłości. Po wypadku popsuło mi się coś pod deklem i mój błędnik niczym błędny rycerz nie wie co robi, więc jazda na rowerze odpadła. Mąż chciał wyrównać mi tę stratę, dlatego podarował mi rower stacjonarny. Ucieszyłam się bardzo, bo jak człowiek dobrze wychowany, to z prezentu trzeba się ucieszyć. Jednak radość z takiej jazdy mam bardzo umiarkowaną, bo to trochę tak jakby nakicać się przy gotowaniu, a jedzenie dać komuś na wynos. Ćwiczę więc bez zapału.
Jak już wspomniałam, bardzo lubiłam biegać. W podstawówce i początkach liceum biegałam wyczynowo, ale nigdy nie chodziło mi o wyniki, bo najwięcej frajdy dawało mi poczucie pędu, panowania nad ciałem i wiatr we włosach. Potem miałam długą przerwę, bo biegałam głównie za robotą, po sklepach i po chałupie, a marzyłam o odpoczynku na kanapie. Do biegania wróciłam kiedy wszystko znormalniało. Biegałam wieczorową porą w towarzystwie męża i psiny. Mąż był wystarczająco wybiegany w pracy, ale bał się, że jak będę sama latała po nocy to może mi się coś stać, więc biegał ze mną. Gdy nasze dziecko szło spać, braliśmy Miśkę i szliśmy pobiegać. Fajnie było, bo nie zawsze tylko biegaliśmy, ale o tym opowiadać nie będę. Jednak, jak jest za dobrze to nie jest dobrze, więc się zepsuło. Jak już wspomniałam, miałam wypadek, po którym zostały mi duże problemy z kręgosłupem i błędnikiem. Potem jeszcze doszły problemy z kolanami i bieganie się skończyło. Ostatnia próba przebiegnięcia się skończyła się złamaniem kości ramienia, więc więcej już nie próbowałam. Przestawiłam się na tryb spacerowy, ale nieraz mi się śniło, jak lekko biegnę, jak harmonijnie porusza się moje ciało, jak wiatr owiewa mi twarz. Po takim śnie przebudzenie bywało przykre. Ale, życie wciąż się zmienia, więc zanim zdążyłam się popłakać i usmarkać... na moim osiedlu postawili siłownię na świeżym powietrzu (świeżym czasami bardzo umownie). A na tej siłowni on, narciarz, moja ostatnia szansa na to, żeby pobiegać nie lądując twarzą na chodniku z powodu błędnika albo u ortopedy z powodu uszkodzonego kolana. Dlatego pokochałam narciarza i narzucam mu się ze swoim towarzystwem chociaż wiem, że chętnie odwiedzają go młodsze i sprawniejsze niż ja. Żeby nie słyszeć jak skrzypi (trochę mi się przytyło) wkładam słuchawki z ulubioną muzyką, staję mu na stopach, chwytam za rączki i pędzę ile fabryka dała. Czuję się bezpiecznie, bo trzymam się rączek, wiec nie stracę równowagi, kolanka zginam umiarkowanie, więc chrzanić wiązadła i znowu mogę pędzić biegusiem z wiatrem we włosach i cieszyć się ruchem, cieszyć się ile się da. W zimie mam dodatkowo zabieg krioterapii na dłonie, bo on ma metalowe zimne rączki i rękawiczki nie zawsze pomagają. Ale to mogę mu darować.
Ktoś mógłby powiedzieć: erzac cholera nie życie. No mógłby, ale nie ja. Bo, moim zdaniem, lepsze takie życie niż żadne, lepszy erzac niż narzekanie. Także mam narciarza i dzięki niemu moje serce bije mocniej. I co z tego, że bez wzajemności, że amant stalowy i bez serca. Nic. Liczę się ja. Mam też miły widok, bo na ścianie bloku naprzeciw siłowni jest kolorowy mural. Normalnie szczęściara ze mnie. I na dzisiaj to by było na tyle.
Ptaszki do towarzystwa |
Basiu, no padlam dwa razy: raz z podziwu nad Toba a dwa z wrazenia! Bo jak rany , najbardziej w zyciu nienawidze ....biegac! Toz to jakas zlosliwa tortura jest, cale moje cialo mam wrazenie ze przebija sie przez kisiel, wszystko boli, zatyka oddech i a nogi robia sie ciezkie jak dwa ciezarki... W podstawowce moja letnia zmora byly biegi na WF-ie. Koszmar, katorga, spocona, zdyszana, czerwona jak burak pokrywalam sie dziwna wysypka( taki pot zjadliwy mialam) - no po prostu cudo. Jak ja to przezylam na koedukacyjnym WF-ie to tylko ja wiem. A na koniec zycie potwierdzilo, ze biegac absolutnie nie powinnam - na pierwszym roku studiow , biegnac do pociagu upadlam na tory i tak stluklam kolano, ze mam uszkodzone na cale zycie . Rok niecwiczenia i zwolnienia - ale wreszcie w koncu uwolnilam sie od biegania! I juz mnie do tego nikt nie namowi , nawet wsciekle warczacy pies. 😬😬😬
OdpowiedzUsuńAle z narciarzem pochodzic to jak najbardziej👍😁
UsuńDla mnie bieganie to zawsze była przyjemność, ale moja córka, podobnie jak Ty, nigdy nie lubiła biegać.
UsuńDo biegania mam dokladnie taki sam stosunek jak Kitty:))) Znaczy kiedys dawniej pewnie moglam, ale PO CO????
UsuńZawsze mnie dziwili ludzie biegnacy do autobusu czy pociagu... ja tam wolalam wyjsc z domu wczesniej te 10-15 min i spokojnie dojsc na przystanek a moze i na nim poczekac niz biec ziejac jak bura suka:)))
Pamietam wracalam z pracy i w subwayu spotkalam sasiadke, idziemy do przystanku a ona nagle "star autobus podjezdza, chodz pobiegniemy" popatrzylam na nia i pytam "a dzis juz nastepnego autobusu nie bedzie?" teraz ona zglupiala i mowi "no bedzie ale za 10 min" na to ja "a tobie to gdzie sie tak spieszy?"
No i poczekalysmy na ten "10 min pozniej" w miedzyczasie wyjasnilam jej, ze bieganie nie ma sensu, bo tak naprawde to sie czlowiek spieszy do smierci, a przeciez do smierci mozna spokojnie i bez wysilku dojsc spacerkiem. Nie dopytywalam co naprawde o tym mysli, ale przyznala mi racje i to mi wystarczylo:)))
Star, tak jak nienawidzę się śpieszyć tak bieganie lubię. Mój młodszy wnuk poszedł w moje ślady i lubi biegać. On nie chodzi, on biega.
UsuńBiegac to ja juz nie moge, bo kulanka nie te, co kiedys, ale wedruje z Toyka ile fabryka daje. Ona to lubi, a ja mam motywacje i nie moge stosowac wymowek, bo jeszcze sucz nie nauczyla sie zalatwiac do sedesu czy kociej kuwety. Z blednikiem to ja mam jaja od urodzenia i nielatwo mi o rownowage oraz rzygam w srodkach lokomocji. Na rowerze popylam tylko po polnych drogach, na ulicy boje sie, bo te sciezki rowerowe sa dla mnie za waskie. Nie czuje sie pewnie i juz pare razy sie wywalilam. Silownie pozamykane, a takiej pod chmurka tu nie mamy :(
OdpowiedzUsuńSpacery z psem to jedna z przyjemności, której mi teraz brakuje. Fajnie że masz taką motywację. Rower sobie odpuściłam jak kilka razy zaliczyłam glebę. Lubię chodzić z kijkami, bo to wymusza synchronizację ruchu, a mnie czasami plączą się nogi. Poza tym, spacery świetnie wietrzą głowę.
OdpowiedzUsuńBasiu za to jazde na rowerze uwielbiam i tylko warunki tu kiepskie mam, strasznie waskie drogi bez pobocza, ciazarowki jezdza na styk, po prostu nie ma gdzie, strach ogarnia. Moj chlop przez jakis czas dojezdzal rowerem do stacji kolejowej, ale jak go rano na rondzie o malo dwa razy nie zabili ( nieprzytomni kierowcy i tiry) - to rower stoi juz lata nieuzywany. A jabym bardzo chciala go uzywac - rzeczywistosc rozmywa sie jak zwykle z tym co nadaja media. Wg mediow powinnismy porzucic auta i wszyscy jezdzic na rowerach - no tylko ciekawe jak beda rozwozic te palety pelne towarow , moze na taczkach? Dopoki tu nie ma sciezek rowerowych a sa tysiace ciezarowek na waskich drogach to po prostu jest puste gadanie gadajacych glow z telewizji.
UsuńW moim mieście i okolicach jest dużo ścieżek rowerowych, ale wtedy, gdy my jeździliśmy najwięcej, to takich udogodnień nie było, więc na tych najbardziej ruchliwych odcinkach drogi jechaliśmy chodnikiem. Najmilej wspominam wakacje, gdy na rowerach objechaliśmy wszystkie jeziora na Pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim. Jeździliśmy też przez las na działkę w Prawiednikach albo do Starego Lasu w okolicach Zalewu Zemborzyckiego. Jazdę po leśnych duktach lubiłam najbardziej.
UsuńEch pomarzyc tylko ... tu po chodnikach nie wolno :(
UsuńKitty, u nas też nie wolno i mandatami straszą, ale jak jeździliśmy z dzieckiem to zawsze można się było wytłumaczyć.
UsuńNie wiedziałam, że to się narciarz nazywa...mam blisko domu siłownie na powietrzu, więc gdy znudzą mi się spacery z mężem, to podejdę do narciarza:-)
OdpowiedzUsuńZ narzekania nic wartościowego nie wynika, więc pedałuj na zdrowie!
jotka
Jotko, spróbuj z narciarzem koniecznie. Nie powiem, spacery z mężem są fajne, ale narciarz daje większy power, przynajmniej mi.
UsuńBarwnie opisałaś swoje przygody zdrowotne, ale w sumie notka dość niepokojąca.
OdpowiedzUsuńNie wiem, na czym polegają Twoje kłopoty z błędnikiem, ale jeśli to są jakieś wirowania obrazów czy zaburzenia równowagi, to miałam/ czy mam coś podobnego. Lekarka przepisała mi polvertic- i dwóch dniach byłam jak nowa. Lekarstwo- rewelacja! Nie wierzyłam, że byle tabletka może być aż tak skuteczna! Może warto, żebyś przekonsultowała to ze swoją lekarką?
Wszystkiego najlepszego z okazji Imienin- zdrowia przede wszystkim- dużo, dużo, mnóstwo!🌹🌹🌹
Zapisałam sobie nazwę leku i zapytam mojego neurologa.
UsuńOh wlasnie, dzisiaj Barborka! Wszystkiego co najlepsze Basienko , a zdrowia najwiecej 💝💝💝
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo.
Usuń...z narciarzem czy bez narciarza - szczęścia, zdrowia, pomyślności! Sto lat!
OdpowiedzUsuńDzięki Gosiu.
Usuń