Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 27 grudnia 2021

Długi, poświąteczny remanent

Tegorocznych świąt nie nie mogę zaliczyć do udanych, bo wszystko mi szło jak po grudzie i wspak. Przygotowania do świąt z konieczności musiałam odłożyć na ostatnią chwilę, bo leżąc w łóżku człowiek ma jednak mocno ograniczone możliwości. Dwa dni przed świętami udało mi się pokicać po kuchni i udekorować chałupę. Jednak wszystko odbyło się nie tak jak planowałam. Dekorowanie, czyli moje najbardziej  ulubione zajęcie, było bardzo utrudnione, bo w czeluściach piwnicy zaginęło pudło ze świątecznymi ozdobami. 

Mówi się trudno i korzysta się z tego co jest pod ręką, np. z włóczki, która przypomina anielskie pióra, różyczek z płótna podświetlonych diodami, liścia klonu podarowanego przez wnuka oraz szyszek uzbieranych na zabawy z nim. Do tego drewniany aniołek od córki, kilka bombek darowanych przez nią i już miałam świąteczne dekoracje.






Nie wyszły mi te święta tak jak chciałam, bo przy świątecznym stole byliśmy tylko we dwoje. Nie było córki rodziną, bo muszę się izolować. Nie, nie mam covida, ale jestem w trakcie kuracji, która bardzo osłabia moją odporność, więc lekarz zalecił, żeby do końca marca trzymać się ode mnie z daleka. Noż taka jestem szczęśliwa, że aż brak mi słów.  Do końca miałam nadzieję, że mimo wszystko te święta będą wyglądały normalnie, ale nie wyszło. Rodzina boi się o mnie, boję się i ja, więc uległam. Zaparłam się tylko, że jak co roku pójdę z córką zapalić znicze na grobie moich Rodziców i nie dałam się zniechęcić. Mąż był bardzo przeciwny, bo zimno, bo ślisko, bo jestem osłabiona, ale przecież musiałam przynajmniej jedną rzecz zrobić tak jak zawsze. 

Odkąd zmarł Tata w każdą Wigilię chodziłam z Mamą na cmentarz. Było mi łatwiej usiąść przy wigilijnym stole, gdy wiedziałam, że na jego grobie płonie żywy ogień, że płomień świecy rozjaśnia choć trochę cmentarny mrok. Kiedy zmarła też Mama, a przy moim świątecznym stole zabrakło nie tylko jej, poczułam jak bardzo świat mi się skurczył i stracił na znaczeniu. Długo godziłam się z żałobą, ale jak mówi poeta:„Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna”. Doszłam do tej granicy i smutek zamienił się w melancholię. Dziwnie jest zaczynać obchody Świąt Bożego Narodzenia albo Zmartwychwstania Pańskiego od wizyty na cmentarzu, szczególnie zważywszy na symbolikę tych świąt, ale tak właśnie robię. Skoro świętujemy z tymi, którzy są nam bliscy, to ten znicz na grobie ma znaczenie. Przynajmniej dla tych co żyją.

Święta to szczególny czas, bo możemy być z Bliskimi.  Zarówno tymi, którzy mogą usiąść z nami przy stole, jak i tymi, od których oddziela nas niewidzialna granica. Dlatego właśnie w święta wracają wspomnienia i smutek, że ci, którzy byli z nami od zawsze, minęli, odeszli i są już tylko w naszej pamięci,  sercu i na fotografiach. W te święta wyjątkowo dotkliwie to przeżywałam. Dlatego pani Melancholia wylazła z kąta i robiła za niechciane towarzystwo.

Poddałam się nastrojowi i w świąteczny wieczór oglądałam album ze zdjęciami. Kiedy spojrzałam na zamieszczoną poniżej fotografię, zabolało mnie, że oni wszyscy już po tamtej stronie. 




Na zdjęciu są moi rodzice i wujostwo Albina i Jan z córkami.

Z tego nie najlepszego ze światów pierwszy odmeldował się Tata. 

Mama zachowała kartkę z kalendarza z dnia kiedy umarł.


 

 

 

 

 

 

 

Na fotografii Tata stoi po prawej stronie, za ciotką Albiną, która trzyma na rękach Halinę, moją starszą siostrę cioteczną. Jest taki młody, taki przystojny i jak zwykle śmiało patrzy przed siebie.

Druga zmarła Mama. Na zdjęciu siedzi obok swojej siostry i trzyma na rękach Marię Krystynę. Tak naprawdę to przez pół życia moja młodsza siostra cioteczna była Marysią. Całe zamieszanie wynikło z tego, że moja Mama i ciotka Albina dały córkom takie same imiona. Moja rodzona siostra od początku była Krystyną, a Maria stała się Krystyną znacznie później, już na własne życzenie. Na tym zdjęciu Mama wygląda na silniejszą niż była w rzeczywistości. Tak naprawdę była trochę wycofana i lepiej dbała o innych niż o siebie. Byłam do niej podobna, ale, na moje szczęście, na starość się zepsułam. Ona dopóki nie dostała wylewu wciąż była "ja sama" i jak ognia unikała, żeby coś, komuś zawdzięczać. Była przekonana, że jest ważna tylko wtedy, gdy może coś zrobić dla innych. Nie brała pod uwagę, że można ją szanować i kochać dla niej samej. Miała w sobie smutek, z którym sobie nie radziła, ale dobrze go ukrywała. Pod koniec życia była całkowicie zależna od innych i to musiało być dla niej okropne. Do dziś na myśl o jej odchodzeniu nie mogę powstrzymać łez. Widziałam, jak słysząc dzwonek do drzwi, zaciskała powieki i kurczyła się w sobie, jak bardzo chciała, żeby jej nie było w tym bezwładnym ciele, które stało się jej więzieniem. Myślę, że przez całe życie była swoim własnym więźniem, ale najbardziej cierpiała w ostatnim roku ziemskiej wędrówki.

Jako trzecia oddaliła się w zaświaty ciotka Albina. Zmarła pół roku po Mamie, chociaż była od niej młodsza o pięć lat. Albina była moją matką chrzestną i odziedziczyłam po niej pewien rodzaj zadziorności. Pamiętam, że na jej imieniny, które obchodziła 1 marca, zawsze zanosiłam jej fiołka alpejskiego w ozdobnym koszu. Ciotka chyba nie miała ręki do kwiatów, bo jakoś nie pamiętam, żeby miała więcej niż jedną doniczkę z tym kwiatkiem.

Po ciotce umarł wujek Janek. Do końca był bardzo żywotny. O jego jurności krążyły w rodzinie legendy. Wujek lubił barwne opowieści o swoim życiu równie mocno jak kobiety i śpiew, tylko za winem nie przepadał. Moja Babka ze strony Mamy nie mogła odżałować, że Janka, tj. moja Mama, nie wzięła sobie za męża takiego drugiego Jaśka, bo mój Tato wyjątkowo Babce nie pasował. Tacie za spolegliwość wobec teściowej należał się złoty medal, ale nie doczekał się nawet zwykłego dziękuję.

Parę lat później zmarła Krystyna. Ta mała dziewczynka, siedząca na kolanach mojej Mamy, pod koniec swojego życia przeżyła straszny czas. Jej trzydziestoparoletni syn chorował na raka i lekarze nie dawali mu szansy na przeżycie. Jednak agresywne leczenie, które mogło go zabić, uratowało mu życie. Kiedy po paru latach życiowa burza ucichła i mogło być znowu dobrze, Krystyna zachorowała na raka i zmarła. Była chemikiem, pracowała przy azbeście, więc rak miał sprzyjające warunki, żeby się zagnieździć w jej ciele. Choroba syna dużo ją kosztowała i chyba zabrakło jej już siły, żeby zawalczyć o siebie.

Ciotka Albina i wujek Janek mieli oprócz córek także syna Władysława, którego długi czas nazywano Wojtkiem. Na zdjęciu go nie ma, bo gdy robiono zdjęcie był dopiero w planach. Wojtek po maturze wyjechał do Kanady i już do Polski nie wrócił. Planował powrót do kraju, gdy przejdzie na emeryturę, ale do emerytury nie dożył.

Ostatnia zmarła Halina, która była najstarsza z całego naszego rodzeństwa. Halina była bardzo podobna do mojej Mamy. Nie z urody, ale z tego jaka była dla ludzi. Podobno dzieci przejmują cechy swoich chrzestnych rodziców i w tym wypadku jest to bardzo prawdopodobne. Halinka pracowała jako pielęgniarka w szpitalu dziecięcym. Po śmierci swojego synka Piotrusia odeszła ze szpitala i została pielęgniarką środowiskową. Ludzie bardzo ją lubili. Ja lubiłam ją za wiele rzeczy, ale najbardziej za jej serdeczność i prostolinijność. Wiele razy mi pomogła i byłam jej bardzo wdzięczna za troskę, którą mnie otaczała. 

Na zdjęciach w moim albumie jest już zbyt wielu nieobecnych, ale to taki podatek od długiego życia. Oddalamy się od siebie z różnych powodów, ale skutek jest zawsze taki sam – życie uboższe o czyjąś obecność. I w święta czuje się to szczególnie mocno. Zamknęłam album, bo smucić się trzeba umiarkowanie. Włączyłam światełka, zapaliłam świece, żeby było choć trochę weselej i bardziej przytulnie, ale niewiele to zmieniło. I przyszedł mi do głowy taki czterowiersz.

Chwil ulotnych jesteśmy cieniem
Wszystko w życiu staje się wspomnieniem

Na dnie serca szukamy ocalenia
Bo tylko tam jest sens naszego istnienia













 

I na dzisiaj to byłoby na tyle.

28 komentarzy:

  1. Dziękuję, że zaprosiłaś nas do swoich wspomnień. To bardzo intymny, piękny i poruszający tekst. Wszystkiego dobrego na wszystkie dni następnego roku. Zdrowia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście piszę otwarcie o bardzo osobistych sprawach. Zastanawiam się, czy to już emocjonalny ekshibicjonizm, czy tylko daleko posunięta szczerość. Dzielę się bez kamuflażu tym co czuję, jak postrzegam różne rzeczy i mam nadzieję, że jeszcze komuś oprócz mnie te słowa do czegoś się przydadzą. Bo, kiedy czytam teksty zawierające bardziej osobiste zwierzenia innych ludzi, to dużo się dowiaduję nie tylko o nich, ale także o sobie. W tym widzę sens pisania bloga. Parę lat temu nie odważyłabym publiczne pisać o takich intymnych sprawach, ale teraz już mogę, bo mniej mnie obchodzi jak ktoś mnie oceni, a bardziej zależy mi na podzieleniu się moim odbiorem świata i nawiązaniu prawdziwej relacji.
      Dziękuję Matyldo za życzenia i też życzę Ci dużo zdrowia, nadziei, spokoju, radości i pogody ducha na rok, który przed nami.

      Usuń
  2. Przede wszystkim Basiu, zrobilas przecudne dekoracje👏😍Przeslicznie u Ciebie w domu , juz kiedys pokazalas skrawek i widzialam, kolorystycznie i stylistycznie zachwycam sie Twoim wnetrzem ( doslownie i w przenosci:)) 😍😍😍 A co do reszty... nie chcac wpasc w melancholie pomine temat bliskich , ktorzy odeszli, ale calkowicie rozumiem Twoje rozmyslania.. za to jeden akapit rzucil mi sie na oczy. " Ponoc dzieci przejmuja cechy swoich rodzicow chrzestnych"?? O rany, ales mnie zastrzelila teraz😁 Ta ciotka, ktora opisalam w poprzednim poscie to wlasnie byla moja chrzestna! No jak ja sie do niej upodobnie, to ratuj sie kto moze :)) Pocieszam sie, ze mam jeszcze szanse upodobnic sie do chrzestnego ojca, nota bene meza tej ciotki, ktory byl jej calkowitym przeciwienstwem.:) Ona - zlosliwa i zgryzliwa, on - zyczliwy ludziom i nieskychanie serdeczny, ona - wiecznie niezadowolona i narzekajaca , on - zawsze usmiechniety, wesoly i optymista, ona - skapa i wyliczona, on - szczodry i z wielkim sercem. Kochalam mojego ojca chrzestnego bardzo, ale zginal tragicznie majac tylko 40-sci pare lat 😢Pozostawil po sobie wielka wyrwe. Ciotka miala jeden atut : bardzo dobra figure i piekny biust👍😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kitty, trzymaj się tego, że po ciotce masz figurę, a resztę po chrzestnym ojcu. Pójście w ślady chrzestnej Ci nie grozi, bo masz w sobie za wiele życzliwości dla innych, więc co najwyżej staniesz się z wiekiem bardziej asertywna. Twojej ciotce musiało być źle ze sobą, skoro była taka kolczasta.
      Moja chrzestna była zadziorna i mnie na starość ta zadziorność się przebiła, bo wcześniej byłam tylko grzeczna. Z kolei mój chrzestny potrafił dyplomatycznie rozegrać różne sprawy i czasami zaskakiwał rzucając się z motyką na słońce. Jakiś czas temu odkryłam, że też tak mam.

      Usuń
    2. Basiu, tak pieknie sie czytalo Twoje wspomnienia i rozwazania o bliskich, tak pieknie, ze mi oczy zwilgotnialy a w duszy zawylo, wiec czym predzej musialam skupic sie na czym innym.. ..Dziekuje Basienko , nie badz smutna , bo dopoki na swiecie jest ktos kto nas kocha - nigdy nie bedziesz samotna. I odwrotnie : jesli my kochamy ... I moze to byc maz, dziecko, wnuczek czy ukochany zwierzak... Milosc to swiatlo . Milosc jest lekarstwem na wszelka strate. Milosc wypelnia te wielke wyrwy i puste miejsca i milosc daje zycie. Im jestem starsza tym bardziej to rozumiem. 💝💝💝

      Usuń
    3. Kitty też uważam, że miłość nadaje życiu sens i jest światłem, które rozświetla mroki świata i ludzkiej duszy. Czasami nie sposób uciec od smutku i nie zawsze trzeba uciekać, bo smutek przeżyty łagodnieje. Zawsze powtarzam, że moim największym bogactwem są ludzie, którzy są przy mnie. I tak jest rzeczywiście. Cieszę się, że gdy jednych ubyło pojawili się inni i że wciąż mam tylu ludzi do kochania. Mimo to, bywa że czuję się taka pojedyncza i samotna, ale mam tak od dzieciństwa. To jest taki rodzaj samotności, który jest wpisany w ludzką kondycję. Rodzimy się sami, chociaż wokół są ludzie, którzy pomagają nam się urodzić. Umieramy sami, choćby ktoś trzymał nas za rękę. Taki los.

      Usuń
  3. Ja też długo zastanawiałam się czy mój blog nie jest zbyt osobisty, gdzie jest moja granica? Czy pisząc o sobie, o mojej rodzinie, o uczuciach nie piszę tego po to by żebrać o uwagę, wymądrzać się, tak sobie podbijać bębenek. Ale w końcu dotarło do mnie, że potrzebuję pisać tak jak piszę. I skoro pisze się samo tak jak się pisze, to tak ma być. Nie mam się cenzurować ciągle, bo to robiłam całe życie. Czas przestać :)
    Mam swoje miejsca tylko dla mnie, mam swoje granice i jest ok.
    Prawdziwą historię opisałaś, życie płynące. I to właśnie jest rozmowa. Duszy z Duszą :)
    Zdrowiej.
    Ja jadę na następną część kuracji, dlatego mnie nie ma za dużo. Jest lepiej, ale jeszcze ciężko siedzieć. Za cholerę nie umiem pisać na leżąco, nawet na telefonie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, po raz kolejny przekonuję się, że jesteśmy bardzo podobne. Wielokrotnie zdawałam sobie pytanie: po co piszę bloga i dlaczego ktoś miałby go czytać. Odpowiedzi wciąż nie mam, ale czuję, że jest mi to potrzebne. Ze statystyk wynika, że nie tylko moje znajome czytają, więc są na blogu treści, które czemuś służą. Nie mam ambicji bycia guru, nie mam czym się przechwalać, ale chcę się dzielić. Mam nadzieję, że ktoś czytając moje teksty uśmiechnie się, wyprowadzi z nich jakąś refleksję albo znajdzie w moich historiach część siebie. Zupełnie tak, jak ja gdy czytam Twoje posty. Mam świadomość, że czasami moje słowa mogą być odbierane jako wymądrzanie się i taki dydaktyczny smrodek, ale to zupełnie niezamierzony efekt. Wiesz, jaki mędrzec takie mądrości))) Nie mam wpływu jak moja pisanina zostanie odebrana, bo to zależy od czytającego. Zawsze najszybciej widzimy to, czego najwięcej jest w nas samych. Ciekawa jestem osób, które czytają bloga, ale niewiele osób komentuje, więc nie znam większości Czytelniczek. Trudno, nikogo zmuszać nie będę. Jeżeli do czegoś się przydaję to już mam nagrodę. Podobnie jak Ty całe życie byłam mocno ocenzurowana, a teraz chcę być sobą nawet za cenę śmieszności. Są rzeczy tylko dla mnie, ale jest też wiele rzeczy i spraw, którymi chcę się podzielić. A jak chcę, to mogę, przynajmniej w tym wypadku.
      Kuruj kochana kosteczki na turnusach, bo pisać trzeba i na spacery chodzić.

      Usuń
  4. Absolutnie nie mam nic z moich chrzestnych, obydwoje byli cichymi, skromnymi, kulturalnymi ludzmi- i stryjek Janek, brat taty i przyjaciółka mojej mamy, ciocia Nina.
    Bardzo lubię czytać opowoesci rodzinne😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Repciu, oni tacy cisi, skromni i kulturalni, a Ty to niby jaka? Noż kurka wodna, znamy się tyle lat, a ja nie zauważyłam tych różnic między wami. Wygląda na to, że gapowata jestem. Nie będę się upierać, że upodobniamy się do chrzestnych, ale jak tylko chcesz, to mam przykłady, żeby Ci udowodnić, że wcale się od swoich chrzestnych nie różnisz. Też lubię czytać o rodzinie, bo to jest dopiero wachlarz charakterów, szkoła życia i cyrk w jednym. Zaczęłam od Johna Galsworthy'ego i jego Sagi. Przebrnęłam też przez Rodzinę Połanieckich i do dziś się dziwię wytrzymałości swojego żołądka, bo Marynia była wymiotna, a Stach koszmarnie fircykowaty. Możne powiedzieć, że to był błąd młodości.

      Usuń
    2. Cicha nie jestem na pewno😀
      Przeczytałam i Polanieckich i Forsythe' ow i Buddenbrokow, kocham sagi i wielotomowe powieści historyczne, ,moją ukochaną jest" Bolesław Chrobry" Golubiewa, zaraz potem" Rapsodia Świdnicka" i" Saga o jarlu Broniszu" Grabskiego, wszystkie kiedyś polecił mi moj tata.

      Usuń
    3. Zapomniałam o Buddenbrokach. W czasach liceum strasznie lubiłam zagłębiać się we wszystko co dziwne i jakoś bardziej skupiłam się na warstwie psychologicznej powieści. Gołubiewa nie czytałam, ale poszukam e booka, bo historia to moje klimaty.

      Usuń
    4. Polecam gorąco i Golubiewa i Grabskiego.

      Usuń
  5. Piekna opowiesc o Twojej rodzinie. Niestety tak to jest, ze im dluzej zyjemy tym nas mniej... Jak wiesz ja nie celebruje swiat w sensie religijnym a raczej jest to dla mnie tradycja. Pamietam jak w Polsce zawsze (prawie zawsze) chodzilam z moim Tata na Pasterke. Wszyscy inni byli chyba za leniwi, a nam sie chcialo, bo to byl czas dla nas, ta droga do i z kosciola, ta msza... Pasterka moim zdaeniem jest inna niz wszystkie inne msze i co mnie sie najbardziej podobalo to kazda Pasterka zaczynala sie od Bog sie Rodzi.
    Pamietam jak przed moim wyjazdem z Polski spedzalam wiele godzin na rozmowach z Tata. Pamietam jak mowil "juz nigdy nic nie bedzie takie samo", pamietam jak na moje zapewnienia, ze bedzie pierwsza osoba, ktora dostanie zaproszenie odpowiadal "my sie juz nie zobaczymy"... niestety mial racje, zmarl dokladnie 98 dni po moim wylocie z Polski.
    Ale pamietam jak rozmawialismy o swietach i rowniez o naszych Pasterkach i wtedy mu obiecalam, ze poniewaz roznica czasu miedzy Nowym Yorkiem a Polska wynosi dokladnie 6 godzin to ja zawsze bede zaczynala Wigilie o 18tej nowojorskiego czasu czyli dokladnie wtedy gdy w Polsce zaczyna sie Pasterka i zawsze bedzie to Bog sie Rodzi.
    I tak robie juz przez 37 lat, nie wazne czy bylam sama z Juniorem, czy pozniej z Juniorem i rodzina Wspanialego.
    Nawet teraz, nie mielismy zupelnie Wigilii, bo Amerykanie to w Wigilie jedza steki lub indyki.. oni nie maja pojecia:) Owszem Wspanialy zna te wszystkie polskie tradycje, ale w tym roku jakos tak wyszlo, ze nie bylo tradycji......... mimo to dokladnie o 18-tej kiedy dekorowalam piernik polewa czekoladowa nagle uslyszalam Bog sie Rodzi...
    Rozryczalam sie oczywiscie rowniez tradycyjnie jak zawsze... a tym razem rowniez dlatego, ze Wspanialy pamietal.
    Ja planowalam, ale raczej spoznilabym sie te 3-5 minut bo tyle brakowalo do zakonczenia tych piernikow. On pamietal...

    OdpowiedzUsuń
  6. I to jest właśnie to, nie na darmo Wspaniały jest wspaniałym. W świętowaniu najważniejsze jest poczucie więzi i bliskość z tymi, którzy są dla nas ważni. Cała reszta to tylko sztafaż. Kiedyś chodziłam na pasterki z córką i to była taka klamra zamykająca rok. Lubiłam tę atmosferę oczekiwania, pogaszone światła, a potem mocne akordy organów i gromkie Bóg się Rodzi. Wiesz, ja bardzo chcę wierzyć, że za każdym razem przy takim święcie rodzi się Bóg, będący Miłością. I wcale nie trzeba być człowiekiem religijnym, żeby celebrować te dobre chwile. Zawsze mówisz, że Twoje święta są wtedy, gdy przyjeżdża Junior. Bo istotą świąt powinno być dzielenie się miłością, radością i dopiero potem jedzeniem i prezentami. Wiem, wiem, Ty nie prezentowa, ale wiesz o co mi chodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem Basiu, ze Ty wiesz jak to jest u mnie. Prezentem jest obecnosc Juniora.
      Nic na to nie poradze, ale meza mam trzeciego i jak by co to moglabym miec jeszcze kilku ale syna tylko jednego i nie ukrywam, ze on jest najwazniejsza osoba w moim zyciu.
      Wspanialy jest wspanialy, nie od parady dalam mu taka ksywke. Rozczulil mnie dokladnie tym pamietaniem o moim najwazniejszym akcencie swiat.

      Usuń
    2. Rozumiem, że dla Ciebie Junior jest najważniejszy, bo ja mam tak z córką.

      Usuń
  7. Nie wiem co napisać...Pozdrawiam Cię serdecznie i zdrowia życzę:))))

    OdpowiedzUsuń
  8. Przyszły do Ciebie piękne wspomnienia, nie zawsze wesołe, ale takie jest nasze życie.
    Dbaj o siebie, byle do wiosny i niechaj omijają Cię wszelkie strapienia:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak to już jest, że radość jest wymieszana ze smutkiem.

      Usuń
  9. Basia - a tak w ogole to zachwycilam sie Twoim telewizoram w BIALEJ ramie. Nastepny to juz kupie tylko taki👌👌👌 U nas syskie tsy czarne 😂😂😂

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja myślałam że to kominek a nie telewizor!:-)

      Usuń
    2. Przez przypadek dowiedziałam się, że Panasonic ma telewizory w białej obudowie i zdecydowałam, że tylko taki chcę mieć. Sprzedawca w Media Markt zniechęcał mnie jak mógł, że biały będzie droższy, a teraz mogę kupić czarny w promocyjnej cenie, ale ja się zaparłam. Powiedziałam mu - wiem, że sklep reklamuje się hasłem "Nie dla idiotów", ale ja nie godzę się z dyskryminacją, więc jako rasowa idiotka chcę zapłacić więcej zamiast mniej. Chłop przyjrzał mi się jeszcze uważniej i stwierdził, że wobec tego odbiór będzie za parę dni, bo muszą ściągnąć towar z innego magazynu. Wiesz Kitty, ja nie muszę mieć wszystkiego co mają inni, bez wielu rzeczy potrafię się obyć, ale jak już coś chcę to jestem skłonna do poświęceń.

      Usuń
    3. Olu, o kominku to ja sobie mogę pomarzyć, ale bez widoków na spełnienie marzenia.

      Usuń
    4. Basia - to ja mam tak samo :)) Nie mialam pojecia, ze sa takie w bialej ramce, a kupowalam nowy telewizor w tym roku w styczniu - ech,no nastepny pewnie dopiero za ladnych kilka lat i boje sie, ze bedzie tak nadzgany inwigilacja , ze wroce do tego na " korbke". Absolutnie nie godze sie, zeby telewizor mnie ogladal i podsluchiwal co mowimy, ma byc dokladnie odwrotnie😂 Dosc juz tego , co robi telefon... W kazdym razie Twoj jest prze-piekny😍

      Usuń
  10. Oj, tak Basiu. Rózne nas smutki dopadaja w okresie świat. Te, które jako tako da sie odegnać na co dzień. Ale wtedy przychodzą, zawsze wierne, jak duchy tych, których juz z nami nie ma. Bo tyle chyba tylko z nich jest, co w naszej pamieci, w naszych wciaz tęskniących za nimi sercach. No to przybywają te smutki, żeby ogrzać sie naszym ciepłem, żeby znowu zaistnieć choc w nas.
    U mnie podobnie, Basiu. Odkąd pięć lat temu umarła moja mama ten smutek wciaz gdzieś sie czai.Raz niby to oswojony i łagodny a raz jątrzący i bolesny.Mam na lodówce zdjęcie, na którym widać moją mamę, córkę i mnie. Zrobiono to zdjecie w kilka dni po tym, jak wróciłam z nowonarodzona córeczka ze szpitala. Mama taka młoda jeszcze, zdrowa i pogonie uśmiechnięta oplata ramieniem moje ramiona, odchyla kocyk przy twarzyczce wnuczki. Ja wtulona w nie. Zmęczona, ale szczęsliwa, bo miałam przy sobie dwie najukochańsze istoty. To było 30 lat temu. Córka dorosła i mieszka daleko ode mnie. Zdjęcie na lodówce bardzo już od tej pory wyblakło. Ale wspomnienia i uczucia nie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to jest magia zdjęć, że otwierają nas na dawno przeżyte emocje. Czasami dopiero na zdjęciu dostrzegamy coś w kochanej osobie. Ja dopiero przeglądając stare zdjęcia zobaczyłam smutek w oczach Mamy. Jak to możliwe, przecież byłam blisko niej przez całe życie? Tyle jej emocji wyczuwałam, a tego smutku nie zauważyłam. Nie wiem, może smutek brałam za zmęczenie. Twoja Mama odeszła pięć lat temu, a mojej nie ma od lat dwudziestu. I dopiero teraz rozumiem niektóre jej zachowania. Wcześniej wszystko było zerojedynkowe; Mama miała jedynki, ja zera. Dojrzewamy do różnych rzeczy, więc czasami dopiero po latach jesteśmy bliżsi prawdy o tych, których kochamy. Kiedyś do mojego świątecznego stołu siadało trzynaście osób, a w tym roku byliśmy we dwoje. Ta świadomość zawsze jest trudna do przełknięcia. Dzięki Bogu za wspomnienia. Mam to szczęście, że córkę mam blisko. Mama bardzo chciała, żebym miała tak jak ona, więc mam nadzieję, że tam w zaświatach cieszy się, że ja też widuję się z córką codziennie. Wracając do fotografii, to oglądając Twoje zdjęcia Olu mam wrażenie, że czuję Twoje emocje. Dlatego tak bardzo te zdjęcia do mnie przemawiają. A jak jeszcze dodasz opisy, to rozpływam się w zachwycie.

      Usuń