Znowu mamy Walentynki, więc wypadałoby, żeby post był z gatunku bardziej romantycznych, o ile romantyzm w moim wydaniu jest możliwy. Bo wiecie, ja jestem romantyczna inaczej, więc więcej mam wspólnego z reumatyzmem niż z romantyzmem. Ale jak 14 lutego większość okolicznej ludności przygrywa na romantyczną nutę, to pozwólcie, że też opowiem swoją miłosną historię. W internecie zobaczyłam
to zdjęcie, przeczytałam opis i pomyślałam: o kurcze, to mnie
się udało, a nawet nie jestem już fajną dupą. I zanim zdążyłam się ucieszyć swoim szczęściem,
przed oczami stanął mi inny obrazek.
Artur siedzi przed laptopem, niewzruszony niczym egipska mumia, i z
szybkością światła przepuszcza między uszami moje uzasadnione
pretensje, bo przecież każda żona ma tylko uzasadnione pretensje.