Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miłość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miłość. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 14 lutego 2022

Znalazłam, ale... Że też zawsze musi być jakieś "ale"


Znowu mamy Walentynki, więc wypadałoby, żeby post był z gatunku bardziej romantycznych, o ile romantyzm w moim wydaniu jest możliwy. Bo wiecie, ja jestem romantyczna inaczej, więc więcej mam wspólnego z reumatyzmem niż z romantyzmem. Ale jak  14 lutego większość okolicznej ludności przygrywa na romantyczną nutę, to pozwólcie, że też opowiem swoją miłosną historię. W internecie zobaczyłam to zdjęcie, przeczytałam opis i pomyślałam: o kurcze, to mnie się udało, a nawet nie jestem już fajną dupą. I zanim zdążyłam się ucieszyć swoim szczęściem, przed oczami stanął mi inny obrazek.  
 
Artur siedzi przed laptopem, niewzruszony niczym egipska mumia, i z szybkością światła przepuszcza między uszami moje uzasadnione pretensje, bo przecież każda żona ma tylko uzasadnione pretensje.

sobota, 23 maja 2020

Nie powinno się kochać za bardzo












Zawsze mówię, że do mnie bardziej pasuje reumatyzm niż romantyzm, ale czasami coś mnie nachodzi i wtedy piszę takie teksty, jak ten poniżej. Historia zmyślona, ale tytuł warty zastosowania. Bo w życiu wszystko można popsuć, nawet miłość. Dlatego kochajmy mądrze, zaczynając od pokochania siebie. I na dziś by było na tyle.


Nie powinno się kochać za bardzo

Późną nocą siedzę w pustym mieszkaniu i myślę o swoim życiu. Od dzisiaj jestem sama, a przez ostatnie 10 lat oduczyłam się żyć dla siebie. Co teraz zrobię? Wieczorem mój mąż zabrał swoje rzeczy, zostawił klucze i odszedł. Nie mam złudzeń, że to się zmieni, że obudzę się jak ze złego snu. To, co mnie spotkało nie było snem, chociaż żyłam jak we śnie, nie do końca świadoma tego jak żyję i z kim.

Patrzę na otwarte drzwi balkonu, od których wieje chłodem. Czuję, że ta przestrzeń za oknem ciągnie mnie niczym magnes. Tyle lat byłam ograniczona do stałych miejsc, sytuacji, zachowań. Jak ślimak nosiłam cały swój świat na własnym grzbiecie. Czy gdybym rzuciła się w dół, to ta cholerna skorupa w końcu by się roztrzaskała? Czy też do końca życia będę nosiła ją w sobie? Jednak boję się wstać. W pokoju jest coraz zimniej, zawijam się w narzutę i skulona obserwuję niebo. Granatowo czarne chmury gnane wiatrem wolno płyną, na ich tle w mojej głowie wyświetla się film. Kadr po kadrze, scena za sceną, oglądam moje życie.

Bardzo tęskniłam za miłością i jak większość młodych dziewczyn byłam gotowa wszystko podporządkować tej tęsknocie. Gdy poznałam Adama, czułam się jakby cały świat usunął się na drugi plan i stanowił jedynie tło dla tego mężczyzny. Przystojny, kulturalny, student ekonomii, podobał się wszystkim dziewczynom a wybrał właśnie mnie. Taką beznadziejnie zwyczajną, szarą. Patrzyłam na niego z zachwytem, którego zupełnie nie umiałam ukryć. Miał takie piękne brązowo kasztanowe oczy, których kolor był właściwie taki sam jak jego rzęsy, brwi i włosy. Na pierwszej randce nazwałam go w myślach „kasztankiem”. Uśmiechał się pięknie i kiedy szłam obok niego, to czułam, że już zawsze i wszędzie chcę za nim iść. Tak też się stało. Zawsze byłam za nim. Jego drogi były moimi. Jego plany, marzenia, życiowe cele, były dla mnie najważniejsze. Adam był dla mnie wszystkim i bez niego nic nie było ważne. Właściwie, to od życia chciałam tylko dwóch rzeczy: być z Adamem i mieć dziecko. Adam ożenił się ze mną, pozwalał się kochać, ale na dziecko się nie zgodził. – Agata, zrozum. Pracuję naukowo, potrzebny mi spokój. O dziecku porozmawiamy, jak osiągnę jakąś pozycję – mówił za każdym razem, gdy nieśmiało wspominałam, że chcę zostać matką. Rozumiałam. Mężczyźni wolniej dojrzewają do chęci posiadania potomstwa, bo bardziej pociąga ich kariera, wygodne życie, więc muszę poczekać.

Lata mijały a ja wciąż czekałam. Zabiegałam o miłość Adama i byłam jego cieniem. Mnie i moich spraw nie było. Przekonywałam się o tym wielokrotnie, ale wciąż się na to godziłam. - Adasiu, zaproponowali mi awans. Chcą żebym kierowała zespołem – powiedziałam radośnie. – Wiesz, szefowa bardzo mnie chwaliła, że jestem taka... - Spokojnie, - przerwał mi Adam. – Będziesz miała z tego jakieś pieniądze? - Na razie chyba nie, ale to fantastyczna propozycja i marzyłam żeby…, – ale zanim jeszcze zdążyłam skończyć, Adam znowu mi przerwał. – To nie ma, o czym mówić. Pracy będziesz miała więcej, więc dom na tym ucierpi, a ja nie mam zamiaru się poświęcać. – Ale ja dam radę wszystko pogodzić, przekonasz się – usiłowałam bronić swojego marzenia. - O niczym nie będę się przekonywał, bo się nie zgadzam – skwitował krótko. Ale…- spojrzałam na niego błagalnie. To trochę go rozmiękczyło, więc już łagodniej powiedział – Wystarczy, że ja robię karierę, ty nie musisz. Potrzebuję żony, która zapewni mi spokojny dom i będzie mnie wspierać. Nie chcę zapracowanej feministki, której mylą się priorytety. A poza tym, to co ty za karierę możesz zrobić w tym urzędzie – dodał z lekceważeniem. Było mi smutno. Wiedziałam, że nawet gdybym się upierała, to i tak niczego nie zyskam. I Adam będzie na mnie zły. Już nie raz się przekonałam, że dla Adama jestem ważna tylko wtedy, kiedy jestem miła i na wszystko się godzę, więc znów poddałam się bez walki. Praca nie dawała mi już satysfakcji, tym bardziej, że kiedy nie skorzystałam z propozycji awansu, zostałam przeniesiona do nudnej archiwizacyjnej roboty. Domowe obowiązki były nużące. A ciągłe dostosowywanie planu dnia do zamierzeń mojego męża, skutecznie zawęziło krąg moich znajomych. Koleżanki mnie nie odwiedzały, bo Adam nie lubił, gdy ktoś do nas przychodził. Ale jeszcze bardziej nie lubił, gdy wychodziłam gdzieś sama. - Nie po to mam żonę, żeby wracać do pustego domu – mówił z pretensją. Byłam, więc pracującą kurą domową. Od 8 do 16 tkwiłam w pracy a resztę dnia spędzałam w domu. Siedziałam jak kura na grzędzie i czekałam na męża. Adam wracał o różnych porach, bo miał jakieś swoje sprawy, o których nic nie wiedziałam. Gdy wypytywałam, co robi po pracy, Adam był niezadowolony i dawał mi to odczuć. Godziłam się na wszystko, ale wciąż próbowałam zwrócić na siebie jego uwagę. – Adasiu, źle mi. Czuję, że żyję nie tak jak bym chciała. Jestem taka nieważna – mówiłam. – O co ci znowu chodzi? – pytał z irytacją mój mąż. Ale wcale nie chciał ode mnie odpowiedzi, bo zaraz dodawał - Wymyślasz jakieś problemy, bo czytasz za dużo tych babskich gazet. Gdy nie ustępowałam i próbowałam coś jednak zmieniać, Adam się na mnie obrażał. I jeszcze bardziej się ode mnie odsuwał. Coraz częściej było mi smutno, ale nie miałam nawet, komu się poskarżyć. Przyjaciółki o mnie zapomniały, ale nawet nie mogłam mieć o to pretensji. Za często odwoływałam spotkania, bo akurat Adamowi byłam do czegoś potrzebna. Traktowałam je jak koło ratunkowe, a przyjaźń wymaga wzajemności. Rodziców nie chciałam martwić swoimi problemami. Z resztą i tak by mnie nie zrozumieli, bo w ich oczach Adam był idealnym zięciem. Rzeczywiście na zewnątrz wszystko wyglądało doskonale. Przystojny mąż robiący karierę, spokojne dostatnie życie. Nie jedna kobieta bardzo mi zazdrościła. Ja jednak często myślałam, że żyjemy w różnych światach i on mnie chyba nie kocha, skoro tak mało go obchodzę. Jestem po prostu wygodną, dość atrakcyjną fizycznie służącą. Ale sama zaraz sobie zaprzeczałam, że może mam za duże oczekiwania, gdy on jest taki pochłonięty pracą. Pocieszałam się, że przecież fizycznie wciąż mnie pragnie i nasze noce są przepełnione namiętnością, więc może rzeczywiście przesadzam. Oszukiwałam się do czasu, gdy mimo zabezpieczenia zaszłam jednak w ciążę.

To był szok dla nas obojga. Adam był zły i podejrzewał, że go podstępem wrabiam w dziecko. Ja byłam przestraszona jego podejrzeniami, ale skrycie bardzo się cieszyłam. Poszliśmy razem do ginekologa, który potwierdził, że mimo spirali zaszłam w ciążę. – Panie doktorze, da się jeszcze coś z tym zrobić?- spytał bezceremonialnie mój mąż. Lekarz popatrzył na mnie ze współczuciem i powiedział do Adama – Fizycznie jest to możliwe, ale jak pan wie, to nielegalne, bo nie ma żadnych wskazań do przerwania ciąży. – Dziękujemy panu, to my już pójdziemy- zakończył wizytę mój mąż i wyprowadził mnie z gabinetu. W drodze i po powrocie do domu, oboje milczeliśmy. Byłam porażona zachowaniem Adama, Boże, o czym on mówi? Przecież wie, jak pragnę dziecka. Dlaczego nie pomyślał o mnie? Dlaczego już podjął decyzję? Pytałam sama siebie, chociaż nie było się czemu dziwić. Przecież Adam nigdy nie pytał mnie o zdanie. Następnego dnia Adam wcześniej wrócił z pracy. – Agata, usiądź – powiedział. Posłusznie usiadłam naprzeciw niego. Wziął mnie za rękę i powiedział miękko – Kochanie, zastanawiałem się nad tą sprawą. Sprawą?! Przecież to chodzi o nasze dziecko, pomyślałam. – Teraz nie jest dobra pora na wikłanie się w takie obowiązki. Nic ci nie mówiłem, ale dostanę chyba propozycję wyjazdu za granicę. Wiesz, to ogromna szansa dla mojej pracy naukowej, prestiż i po powrocie otwarta droga do awansów. Myślałem, że weźmiesz bezpłatny urlop i razem pojedziemy zobaczyć kawałek innego świata. Proszę nie komplikuj nam życia. Na pojutrze umówiłem znajomego ginekologa. Załatwimy to po cichu. W sobotę i niedzielę trochę odpoczniesz a potem wszystko będzie dobrze – zakończył tę jednostronną „rozmowę”. Siedziałam jak zahipnotyzowana i patrzyłam na nasze ręce. Bałam się odezwać. Bałam się, że jak już zacznę mówić, co naprawdę czuję i myślę, to Adam raz na zawsze puści moją rękę.

W piątek Adam zabrał mnie z pracy, gdzieś zawiózł, coś ze mną robili, ale mnie jakby nie było. Niewiele brakowało, żeby nie było mnie naprawdę, bo parę godzin po aborcji dostałam masywnego krwotoku. Pogotowie, szpital, operacja, ciężkie godziny między jawą a snem. Instrukcje Adama, co mam mówić, żeby nie narobić kłopotu lekarzom tuszującym sprawę aborcji. Potem powrót do domu, tygodnie płaczu, obrzydzenie do siebie, poczucie straty, pretensje do Adama. Po trzech miesiącach wróciłam do pracy, ale poza tym nic nie było takie jak dawniej. Nie miałam już siły żeby zabiegać o miłość Adama, ale starczało mi energii na płacz i pretensje. Mojego męża kochałam i nienawidziłam. Siebie wyłącznie nienawidziłam. Jak mogłam być taką bezwolną kukłą? Jak mogłam zabić własne dziecko? Te pytania powtarzałam jak mantrę. Nie umiałam znaleźć na nie odpowiedzi. Ale to nie powstrzymywało mnie przed bezlitosnym oskarżaniem siebie. Dobrze, że nigdy nie będę mogła mieć dzieci, bo takie głupie kobiety nie zasługują na to, żeby być matkami, myślałam. Nie miałam dla siebie litości a jednocześnie płakałam nad sobą.

Na początku Adam był spokojny, łagodny i opiekuńczy, jak nigdy przedtem. Wyglądało to tak, jakbyśmy zamienili się rolami. Jednak jego opieka, wyrozumiałość, dosyć szybko przeszły w irytację i rozczarowanie. Jakoś sobie chyba wytłumaczył to, co się stało. Oczyścił się z winy, uśpił wyrzuty sumienia i chciał wrócić do naszego wcześniejszego życia. - Agata, pozbieraj się w końcu, co się stało, to się nie odstanie – mówił, tak jakby to była wyłącznie sprawa moich chęci. Ale mnie już na nic nie było stać. Nie umiałam z nim rozmawiać, nie byłam usłużna i miła. Widziałam, że Adam jest coraz bardziej mną rozczarowany. Nie dążył do zbliżeń i często patrzył na mnie z wyrzutem. Ale mnie to już nie obchodziło. Właściwie, oprócz wspólnego mieszkania i obopólnej niechęci, już nic nas nie łączyło.

Po roku życia w zawieszeniu między piekłem a codziennością, mój mąż dzisiaj powiedział – Agata, muszę od ciebie odejść, moja decyzja jest ostateczna. Proszę oszczędźmy sobie rozmów, wyjaśnień, już cię nie kocham, więc nie ma, o czym mówić. Milczałam. Chyba rzeczywiście nie było o czym mówić. Co mamy sobie wyjaśniać? To, że dla niego nie ja byłam ważna? Że liczyło się tylko to, jak bardzo go kochałam, podziwiałam i na ile spełniałam jego oczekiwania? Przecież wszystko, co nas łączyło, to moja ślepa miłość do niego, której przejawem była bezwzględna uległość. Kiedy tego zabrakło, nie pozostało już nic.
Za oknem świtało, chmury zmieniły barwę a później wyszło słońce. Bezsenna noc nie przyniosła mi odpowiedzi na pytania postawione u jej progu. Wciąż nie wiem, co teraz zrobię. Jednak nocne rozmyślania oprócz uczucia goryczy i porażki przyniosły mi jakąś dziwną ulgę. Coś się skończyło, ale nie mogę i nie chcę tego naprawiać. Teraz nie mam innego wyjścia, jak tylko odzyskać siebie i własne życie. Dużo zapłaciłam za lekcję, że żaden człowiek nie powinien być dla nas całym światem. Ale skoro to wszystko przeżyłam, to nic już mnie nie złamie. Wstałam, zamknęłam drzwi od balkonu i zaczęłam nowy dzień.

I na dzisiaj to by było na tyle.



zdjęcie złowione w sieci. 

niedziela, 31 maja 2015

Słowo na niedzielę



















Powtarzam za Frommem:
 
Najważniejszą dziedziną, w której człowiek może coś dać człowiekowi, nie jest sfera rzeczy materialnych, lecz ściśle ludzkich. Co daje jeden człowiek drugiemu? Daje siebie, to, co jest w nim najcenniejsze, daje swoje życie. Nie musi to oczywiście oznaczać, że poświęca swoje życie dla drugiego człowieka, lecz że daje mu to, co jest w nim żywe; daje swoją radość, swoje zainteresowanie, zrozumienie, swoją wiedzę, humor i swój smutek. W ten sposób, dając swoje życie, wzbogaca drugiego człowieka, wzmaga poczucie jego istnienia, wzmagając zarazem poczucie własnego istnienia. Nie daje po to, aby otrzymać; dawanie samo w sobie jest doskonałą radością.”

Słucham rad  o. Adama Szustaka

Poczytajcie, posłuchajcie i miejcie się dobrze, jako i ja się mam.



obrazek złowiony w sieci

piątek, 3 kwietnia 2015

Czyż nie o takim mężczyźnie marzy każda kobieta...



"Mojżesza Mendelssohna, dziadka sławnego kompozytora, trudno było nazwać przystojnym. Nie dość, że był niski, miał jeszcze śmieszny garb.
Pewnego dnia poznał śliczną córkę kupca – Frumtję.
Zakochał się w niej bez pamięci, lecz dziewczynę odstręczał jego pokraczny wygląd. Mojżesz zebrał się jednak na odwagę i wdrapał po schodkach do jej pokoju. Była dla niego objawieniem niebiańskiego piękna, ale też sprawiała mu przykrość, nie chcąc nawet na niego spojrzeć. Mojżesz zapytał nieśmiało:
- Czy wierzysz, że małżeństwa swatane są w niebie?
- O, tak – odparła Frumtje. – A ty?
- Wierzę. Widzisz, w niebie, gdy urodzi się chłopiec, Bóg zapowiada mu, którą dziewczynę poślubi. Toteż, kiedy się urodziłem, wskazał mi przyszłą żonę. A potem dodał: „Ale twoja żona, Mojżeszu, będzie garbata...” Krzyknąłem wtedy: „Och, Panie, garbata kobieta? To byłaby tragedia! Panie, proszę, uczyń raczej mnie garbatym, lecz niech ona będzie piękna”.
Frumtje spojrzała Mojżeszowi w oczy i podała mu rękę. Wkrótce została jego oddaną żoną."


Tak, właśnie o takim marzy kobieta. A jak już trafi się na taki egzemplarz mężczyzny, to...trzeba go doceniać, hołubić, żeby nie zmienił przypadkiem obiektu uwielbienia. Tak, tak moja kochana E. Nie jęczymy, że uparty jak osioł, że zawsze wie najlepiej, że się nas nie słucha, że zawsze robi po swojemu, że... Zresztą nieważne, ile tych "że" by nie było, to nie jęczymy i już.  Licho nie śpi, a porządnych facetów ze świecą szukać, więc cicho sza. Tę anegdotę wklejam dla siebie i Ciebie, i dla każdej żony, która czyta te słowa. Doceniajmy co mamy, bo mogłyśmy trafić gorzej.


 































obrazki złowione w sieci

wtorek, 17 marca 2015

Uff, ale romantycznie...




















No, może nie aż tak bardzo, jak na powyższym obrazku, bo ja bez papilotów, Ślubny bez piwa, kota (przynajmniej tego zewnętrznego) nie posiadamy, ale... reszta się zgadza. Spokojnie, pogodnie, wespół w zespół oglądaliśmy dziś wieczorem telewizję.

I wiecie co, fajnie było. Chyba głupieję, ludzie kochane... A może jednak nie... 


obrazek złowiony w sieci

wtorek, 6 stycznia 2015

Stan zawieszenia trwa

Korzystam z pozytywów, które niesie za sobą oderwanie się od normalnego życia, a negatywne powody, dla których jestem w takiej a nie innej sytuacji, ignoruję. To mój sposób na radzenie sobie z rzeczami, na które nie mam większego wpływu. Dlatego, na pohybel smarkom i wirusom wszelakiej maści, staram się nie marnować czasu i mimo wszystko cieszyć się życiem. Nie byłoby to możliwe bez Ślubnego, który troszczy się o mnie tak, że lepiej nie można. Doceniam to, bardzo. W zruszam się podobnie jak wtedy, gdy patrzę na te piękne fotografie. 
























 
 
































Na koniec, wisienka na torcie, pasujące do tematu, mądre słowa, których autorem jest Marek Soból.

„Wszystko biegnie tak szybko, nie doceniamy życia, pozwalamy mu uciekać, a przecież każda chwila jest szczególna, każde spojrzenie na świat, każde mrugnięcie powiek jest jak trzask migawki, pstryk, kolejne zdjęcie, pstryk. Musi być czas, żeby je wywołać, zanurzyć papier w kuwecie i patrzyć, jak sekunda po sekundzie wyłania się cały przeżyty dzień.” 


 
obrazki złowione w sieci 

niedziela, 16 listopada 2014

Dziś będzie sentymentalnie





















W listopadzie 1976 roku zaczęła się historia mojego związku z Arturem. Kiedy się poznaliśmy nie byłam nim zainteresowana, bo był ktoś inny. Nie było też żadnych motyli i gromów z jasnego nieba. Jednak, dla Artura ja byłam ta jedyna (dziwny jakiś), więc się uparł i dopiął swego. Chodził, chodził i w końcu wychodził. Właśnie minęło 38 lat odkąd  idziemy razem przez życie. Nie zawsze było tak spokojnie i pięknie, jak w wierszu naszego ulubionego Marka Grechuty:

Odkąd tylko jesteś ze mną
noszę w sobie radosne odkrycie
przyszła do mnie zupełnie inna
nowa pora mojego życia
najspokojniej, najpiękniej na świecie
płynę rzeką mych marzeń przy tobie
przez jesienie, lata i wiosny
i przez zimy zawiane drogi

Mijam wyspy i lądy nadziei
wszystko wkoło zaś jakby mówiło
że niedługo już może za chwilę
dosięgniemy to co się śniło
ty przynosisz mi myśli płomienne
patrzą na mnie uważnie twe oczy
każdą chwilę mi w porę przepowiesz
żadna chwila mnie źle nie zaskoczy

Jesteś latem w zimowe ochłody
jesteś wiosną w jesienne półmroki
pierwszym słońca po deszczu promieniem
pierwszym nieba po burzy obłokiem
i zostaniesz tak w tej podróży
mego świata najmilszą ozdobą
na te cztery pory niepewne
piątą porą na każdy rok z tobą

Ale zawsze była miłość, która prostowała nasze wyboiste drogi, trudne charaktery, codzienne rozczarowania i biedy. Nasze życie to nie historia z harlekina, ale on wciąż patrzy na mnie tak jak kiedyś, trzyma za rękę, troszczy się o to co ważne. Chociaż ja zapomniałam o dzisiejszej okazji i na dodatek od rana byłam warcząca, to dostałam mały upominek. Wzruszyłam się, że pamiętał, że wciąż mu na mnie zależy, że mogę być go pewna, że dzięki niemu wciąż czuję się kobieca.












I to by było na tyle sentymentów... Podzieliłam się z Wami swoją radością a teraz pora na prozę życia. Trzeba pomieszać w garach, bo obiad sam się nie zrobi.  Miłej niedzieli dla Wszystkich.


 
Posłuchajcie sobie pięknej piosenki.

obrazek złowiony w sieci

wtorek, 21 października 2014

To była miłość... Historia Maxine i Dona





Maxine i Don poznali się w 1952 roku. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Założyli rodzinę i adoptowali dwójkę dzieci. Mimo upływu lat ich miłość cały czas była tak samo silna. Byli dla siebie nie tylko parą. Traktowali się jak najlepsi przyjaciele. Darzyli się zaufaniem i szacunkiem. Przeżyli ze sobą 62 lata.




































































Maxine ostatnie chwile na tym świecie spędziła trzymając dłoń swojego ukochanego męża… 




Ostatnie słowa Dona brzmiały:” To jest moja najpiękniejsza żona!”. 

Maxine umarła pierwsza. Krótko po tym, jak jej ciało wyniesiono z pokoju, Don podążył tą samą ścieżką. Odeszli prawie jednocześnie. 

Każdy człowiek ma ogromne szczęście, jeśli może dzielić miłość z drugą osobą. Sukcesem nie są pieniądze, a uczucie, którym możesz darzyć kogoś do końca swoich dni. Historia warta przekazania dalej i uświadomienia ludziom, co tak naprawdę liczy się w życiu…

Źródło: Popularnie.pl

Zgadzam się, że tę historię warto przekazywać dalej.


wtorek, 3 stycznia 2012

Zebrało mi się na wspomnienia



Ludziska wymieniają się informacjami o noworocznych postanowieniach a mnie się zebrało  na wspominki i jak Jerzy Stuhr w „Spisie cudzołożnic” wspominałam sobie dzisiaj swoich chłopaków. Kiedyś już pisałam, że do mnie bardziej pasuje reumatyzm aniżeli romantyzm, ale coś mnie wzięło na sentymenty.  

Pierwszy był Piotrek przystojny brunet ze śmieszną łatką jasnych włosów na skroni. Zawrócił mi w głowie w ekspresowym tempie. Poznałam go rano, gdy całą paczką pojechałam na żagle nad Zalew Zeborzycki. Kiedy wieczorem mnie odprowadzał do domu, zaczął mnie całować, a ja się nie broniłam, bo zaskoczył mnie swoją śmiałością. Kolorowy zawrót głowy trwał trochę ponad miesiąc. Potem otrzeźwiałam, bo choć Piotrek wciąż bardzo mi się podobał, to nie był to chłopak dla mnie. Coś narozrabiał, potem miał problemy z milicją, a ja nigdy nie byłam amatorką mocnych wrażeń.

Drugiego chłopaka poznałam na dyskotece w LDK. Na imię miał Robert, ale nazywałam go Orzeszkiem, bo oczy i włosy miał w kolorze laskowych orzechów. W ogóle taki był ładny, że nie mogłam od niego oderwać oczu. Gapiłam się na niego przez całe wakacje, bo od rana do wieczora byliśmy razem. Pod koniec września całe zauroczenie szlag trafił, bo Robert miał wolną chatę i zażądał dowodu miłości. Niczego nie miałam zamiaru udowadniać, bo, po pierwsze, on miał 18 lat, ja 16, a po drugie, byłam bardziej tchórzliwa niż romantyczna. Tak się pokłóciliśmy o „dowód”, że nie chciałam go dłużej znać. 

Trzeci był Andrzej, który chodził do tej samej szkoły, tyle, że on był w szkole pomaturalnej a ja w drugiej licealnej. Poznaliśmy się w szatni. Skarżyłam się właśnie koleżance na wrednego germanistę Bolka, któremu nie podobał się mój akcent, gdy do rozmowy wtrącił się nieznajomy chłopak i zaproponował pomoc. A ponieważ był miły i przystojny zgodziłam się na korki i na jakiś czas przestałam mieć awersję do „niemca”. Po kilku spotkaniach zostaliśmy parą i słuchałam Goethego w oryginale, bo Andrzej naprawdę świetnie znał niemiecki i był romantykiem.

Nie byliśmy ze sobą zbyt długo, chociaż Andrzej był bardzo fajnym, wartościowym chłopakiem. Na przeszkodzie stanął nam sport i kolega mojej przyjaciółki.

Kolega przyjaciółki kręcił się koło mnie po koleżeńsku (jeszcze zanim poznałam Andrzeja), ale nie zwracałam na niego uwagi, bo po pierwsze, nie szukałam chłopaka, a po drugie, podobał się mojej przyjaciółce, więc dla mnie był nietykalny.

Jednak kolega Artur się nie zniechęcał. Gdy Andrzej, który trenował szermierkę, wyjeżdżał na turnieje, to Artur zawsze był w pobliżu. Dobrym pretekstem do spotkań były też korki z matmy, których Artur, jako student matematyki, chętnie mi udzielał. Spotykaliśmy się często, mieliśmy wspólnych znajomych, więc, kiedy Andrzej z powodu wyjazdu nie mógł pójść ze mną na sylwestra, nie miałam specjalnych oporów, żeby przyjąć zaproszenie Artura. 


I tak się jakoś złożyło, że na zabawę sylwestrową poszłam z kolegą a Nowy Rok 1977 przywitałam z chłopakiem. Od tamtej pory jesteśmy razem. Straasznie długo, jednak ja nie narzekam. Co prawda nie dla mnie przesłodzone wyznania, ale Artur to mój drugi but od pary, najlepszy przyjaciel. Miłość nie kojarzy mi się z wyświechtanym tekstem z stylu żyć bez ciebie nie mogę, ale byłoby mi strasznie źle gdyby go zabrakło. Artur daje mi miłość, wolność, opiekę, wsparcie we wszystkim co robię, bo jemu męskość kojarzy się przede wszystkim z dbaniem o tych, których się kocha. Żeby nie było za słodko to Artur ma całe mnóstwo wad, które doprowadzają mnie do szału. Jednak mniejsza o nie, skoro po 32 latach małżeństwa mogę powiedzieć, że nikomu nie ufam tak jak mojemu mężowi.

piątek, 2 grudnia 2011

Bajka o rzece i ludziach

Nad piękną, płynącą meandrami rzeką,  mieszkali dwaj mężczyźni, każdy na swoim brzegu. Jednak obaj uważali, że rzeka należy tylko do jednego z nich i tylko jeden ma prawo łowić w niej ryby. Dlatego, gdy jeden z nich stał z wędką drugi rzucał do wody kamienie, żeby przepłoszyć ryby.

Sytuacja wciąż się powtarzała, więc z rzucanych kamieni powstawał pomiędzy brzegami wał. Obaj mężczyźni byli niedożywieni i bardzo zmęczeni, bo żaden z nich nie mógł złowić wystarczającej ilości ryb a po kamienie musieli chodzić coraz dalej. Jednak żaden z nich nie zamierzał ustąpić.

Po jakimś czasie kamienny wał połączył oba brzegi a mężczyźni wciąż patrzyli na siebie wrogo i zastanawiali się, co zrobić, żeby ostatecznie rozwiązać problem z prawem do rzeki. Wreszcie jeden z nich wszedł na kamienny wał i ruszył w stronę przeciwległego brzegu. Drugi, po chwili wahania, zrobił to samo.

Spotkali się w połowie drogi i stanęli naprzeciw siebie mierząc się wzrokiem. Obaj byli wychudzeni i ledwie trzymali się na nogach, obaj byli jednakowo bezradni i nie mieli już siły na nienawiść.
- To moja rzeka, odejdź stąd – powiedział pierwszy.
– Nie odejdę, bo rzeka jest moja – odparł drugi.
- I, co ja mam teraz zrobić – zastanawiał się na głos ten pierwszy.
- Możesz mnie uderzyć, ale pamiętaj, że to, co zrobisz będzie miało wpływ na to, co ja zrobię. 
- Nie mam siły się bić.
- Ja też. Daj rękę i chodźmy na mój brzeg, bo fala coraz wyższa.
I obaj poszli kamiennym wałem, który powstał z niezgody a zmienił się w most, który połączył dwóch samotnych ludzi.

Czasami ludzi doprowadza do siebie niezgoda a czasami miłość, jednak, kim dla siebie będą okazuje się dopiero, gdy się naprawdę spotkają.  


To jedna z bajek, w której opisuję świat wg Basi.

niedziela, 30 października 2011

Spacer w jednym bucie

Pogoda była dziś piękna, więc poszłam na długi spacer. Szłam sobie wśród pięknie pokolorowanych drzew, grzałam się w jesiennym słońcu, ale czegoś mi brakowało.

Czułam się - jakby to najlepiej ująć – taka strasznie pojedyncza. Nie miałam komu pokazać opuszczonego ptasiego gniazda ani kłótni srok walczących o kawałek suchej bułki. Nie miałam z kim dzielić zachwytu nad pięknym szczeniaczkiem, który tarzał się w czerwono - złotych liściach klonu. A spacer, który miał mi poprawić nastrój, jakoś mnie zasmucił.

Opanowała mnie jesienna melancholia i zaplątałam się w czarne myśli, których nie umiałam się pozbyć. Postanowiłam więc, szybko wrócić do mojego walczącego z wirusem męża. Kiedy tylko przeszłam przez próg domu od razu poczułam się raźniej. Nie przeszkadzało mi nawet, że ślubny zaatakowany przez katar, był raczej zrzędliwy niż towarzyski. Ważne że był.

Tak długo już jesteśmy razem... zdążyłam zapomnieć, jak to jest bez niego. Mój mąż jest jak ten drugi but z pary, więc jak go nie ma, to trudniej się idzie i droga nie cieszy.

Erich Fromm napisał: „Niedojrzała miłość mówi: Kocham cię, ponieważ cię potrzebuję. Dojrzała miłość mówi: Potrzebuję cię, ponieważ cię kocham." Miał rację.

piątek, 18 marca 2011

Złapałam trochę szczęścia

Przez ostatnie dni nic nie pisałam, bo zamknęłam się na świat.
Nie chciałam nic wiedzieć o katastrofach, kryzysach, problemach gospodarczych i politycznych. Wszystko, co działo się poza ścianami mojego domu, było dla mnie mniej ważne od tych chwil szczęścia, które przeżywałam patrząc na maleńkiego wnuka, córkę, która poznaje smak macierzyństwa, męża przejętego rolą dziadka. W czterech ścianach domu cieszyłam się rodziną, dosładzając sobie życie.

Światu nic nie ubyło z powodu braku mojego zainteresowania. A ja złapałam trochę szczęścia, doładowałam akumulatory i znów mam siłę na życie. Życie które nie jest proste, które pewnie jeszcze nie raz mnie zaboli. Ale w mojej pamięci zostaną przeżycia z ostatnich dni, więc będzie czym rozniecić nadzieję.

Przypomniała mi się myśl H. Poświatowskiej: „Nie pytaj o życie, zapytaj o miłość, to jedno”.

sobota, 12 marca 2011

Niutek

Piękny dzień, mój wnuk, zwany przeze mnie Niutkiem, skończył czwarty dzień życia i jest już w domu. Wpatruję się w niego, jak w telewizor. Podziwiam miniaturkę człowieka. Na małej pyzatej buzi malują się miny ukształtowanego człowieka – śmiech, zdziwienie, zadowolenie, złość, smutek, skupienie.

Kiedy to maleństwo poznało uczucia, które odzwierciedlają się w mimice? Co dzieje się w tej małej główce? Jakie senne obrazy przewijają się pod zamkniętymi powiekami, gdy marszczy brwi? Chciałabym to wiedzieć. Chciałabym poznać człowieka, który wyrośnie z tego cudnego dziecka.


* * *

Do dziecka

Wszystko najlepsze w człowieku,
W tysiącu mężczyzn i kobiet,
W oczach, we włosach, w uśmiechu –
Jest w tobie.

Wszystkie najczulsze wyrazy,
Wiosna na ziemi i niebie,
Morza i gór krajobrazy
Dla ciebie.

Ty masz niespełna trzy lata
I tysiąc lat masz i więcej.
Początkiem i końcem świata
Twe serce.

Ty jesteś jabłkiem i drzewem,
Obłokiem, gwiazdą, rozumem.
Przez ciebie to, czego nie wiem,
Już umiem.

Mieczysław Jastrun