Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sukces. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sukces. Pokaż wszystkie posty

środa, 20 stycznia 2016

Pytanie: marchewka czy nać?




Patrząc na ten rysunek, zadałam sobie pytanie: którym królikiem wolę być? Tym, który na pierwszy rzut oka ma więcej, więc inni mu zazdroszczą? A może jednak tym, który ma to co istotne chociaż niezbyt widoczne? Nie miałam trudności z odpowiedzią.

Niestety dla dużej rzeszy ludzi odpowiedź wcale nie jest taka oczywista. Omamieni konsumpcyjnym stylem życia zbyt często zapominają co jest naprawdę istotne. 

Pytanie "mieć czy być?" już dawno się zdeaktualizowało. W dzisiejszych narcystycznych czasach nie mieć tego co mają inni, czym można się pochwalić, czego inni mogą zazdrościć, jest równoznaczne z "nie być". Smutne to, że coraz więcej ludzi żyje wyłącznie dla poklasku i pod dyktando reklamodawców,  nie znając swoich prawdziwych pragnień.  

Dlatego warto się pilnować, żeby natka nie była ważniejsza od marchewki.

obrazek złowiony w sieci

sobota, 13 grudnia 2014

Zmieniam stan skupienia i czytam o sukcesie

 



















Koniec tygodnia. Reset. Od tej chwili biorę sobie wolne, nie ma mnie. Obowiązki, problemy, zmartwienia - od tej chwili ta rubryka mnie nie dotyczy. Wszyscy bliscy i dalsi - radźcie sobie kochani sami, bo ja zmieniam stan skupienia. Spokojnie, nie odparuję i nie zmienię się w sopel lodu. Po prostu (ulubione wyjaśnienie mojego wnuka) od teraz skupiam się wyłącznie na sobie, przynajmniej do poniedziałku. Udało mi się przeżyć mijający tydzień i nie zwariować (co uważam za swoisty sukces), więc teraz święty spokój, należy mi się - jak psu miska.

A`propos sukcesu, wklejam artykuł autorstwa Joanny Wilguckiej, bo warto go przeczytać i przemyśleć. Życzę Wam miłej lektury, pięknej niedzieli i wielu, wielu prawdziwych sukcesów szytych na Waszą miarę.

*  *  *

Czym jest sukces dla Ciebie?


Na prawo i lewo szasta się słowem sukces jako czymś pożądanym, wartościowym i do czego wypada dążyć za wszelką cenę (nawet po trupach). Czym jednak jest ten sukces i czy rzeczywiście warto zapłacić każdą jego cenę? Czy on przesądza o wartości człowieka? 

Najgorzej sytuacja ma się wtedy, gdy przyjmiemy definicję sukcesu, która nie jest nasza, tak naprawdę nasza – zgodna z tym, jacy jesteśmy, właściwa dla nas, naszych przekonań, zgodna z sumieniem, pragnieniami. Gdy damy się wtłoczyć w schemat sukcesu narzucony nam przez innych… i trwamy w nim, jak w zbyt małym/dużym ubraniu.


Łatwo jest się dać wciągnąć w wyścig szczurów – bo przecież tak wielu z nas swoje poczucie wartości buduje zdobywając „sukcesy”. To one stają się w wielu środowiskach miernikiem wartości człowieka – nie liczy się już on sam – ale to, czy może poszczycić się dopiętymi do siebie łatkami „sukces” (właściwymi dla definicji sukcesu w danej grupie) i jak długo udaje mu się je utrzymać (prędzej czy później pojawia bowiem ktoś szybszy, silniejszy, mądrzejszy, zdrowszy, ktoś gotów więcej poświęcić).

Jak można zdefiniować sukces? To zdobycie, osiągnięcie czegoś uznawanego za wartościowe, pożądane, cenne. Mogą to być bardzo różne rzeczy, przez jednych uznawane za drobiazg, dla innych mające „rozmiar góry”. Sukces może być związany z jakimś wydarzeniem (np. wygrany mecz) lub też postrzegany, jako ogólna ocena działań danego człowieka (sukces życiowy, człowiek sukcesu). Dla przykładu:

  • Dla jednych będzie to świetne stanowisko w firmie – dla drugich własna firma.
  • Trzy kierunki studiów – poświęcenie czasu na wychowanie dzieci.
  • Życie zgodnie z ideą minimalizmu – otoczenie się setkami przedmiotów i ciągłe gromadzenie nowych.
  • Zakup nowego auta – jazda tramwajem, bo to zdrowsze dla środowiska.
  • Wyjazd na drogą, zagraniczną wycieczkę – przetrwania w głuszy, bez wygód.
  • Zorganizowanie akcji przeciw maltretowaniu zwierząt – zakup modnych, skórzanych butów.
  • Posiadanie dzieci – brak dzieci.
  • Zarabianie coraz większych pieniędzy – mniej zasobny portfel, ale więcej czasu dla rodziny.
  • Bycie matką pracują zawodowo – bycie matką pracująca na pełny etat w domu.
  • Dokonanie odkrycia naukowego na miarę światową – pokonanie strachu przed wodą i nauka pływania.
  • Bycie dyrektorem wielkiej firmy – bycie właścicielem domku i górach i prowadzenie agroturystyki.
  • Bycie pilotem – bycie ogrodnikiem.
  • Przebiegnięcie maratonu – zrobienie 2 kroków po wypadku.

Bywa, że jedne środowiska/grupy ludzi patrzą na inne z politowaniem – bo ich definicje sukcesu tak się różnią (cenią inne wartości), że każda z nich uważa, że to oni go odnieśli, a inni „przegrali życie”. Trzeba do tego zachować dystans – i „nie iść za tłumem”, dać sobie prawo do własnego zdania i pomysłu na życie. 

Więźniowie sukcesu – toksyczny sukces

Sukces potrafi być jak narkotyk. Jeśli postrzega się go np. jako sens życia  i przekłada na realizację kolejnych opłacalnych projektów, pięcie się po drabinie kariery, zdobywanie coraz większych pieniędzy, władzy, rzeczy, tytułów, prześciganie innych – można niechcący zatracić się w tym do tego stopnia, że cena będzie bardzo wysoka (utrata zdrowia, rodziny, więzi/relacji z bliskimi, nałogi, problemy psychiczne, samotność). Ważne jest, by umieć zachować rozsądek i granice – nie zatracić się w pogoni za sukcesem (jakkolwiek byśmy go nie definiowali), bo co będzie jeśli go zabraknie? Gdy zabraknie siły do pracy? Zmniejszą się dochody? Przyjdzie emerytura, problemy zdrowotne? Co uznasz za swoją wartość?

Z drugiej strony – dobrze się zastanów, jaki smak ma sukces, którego doświadczasz. Może jest w nim gorycz? Może to wcale nie jest Twój sukces, tylko twoich rodziców, partnera, koleżanek – sukces do którego dążysz, bo inni tak robią; mówią, że to ważne, że trzeba, że nie wypada inaczej, że musisz, że nie można inaczej…

Zapomnij na chwilę (tak wiem, że to może być trudne) – co znaczy sukces w Twoim środowisku życia, wśród Twoich znajomych, rodziny. Zastanów się głęboko, czym jest on dla Ciebie, jaką płacisz za niego cenę… Do jakiego sukcesu dążysz? Co on dla Ciebie znaczy? Czy daje Ci wolność? Radość? Poczucie spełnienia? Czy jest to zdrowy sukces? A może wręcz przeciwnie, czujesz się jak chomik w kołowrotku, który biegnie już ostatkiem sił; jak więzień w klatce…, w której sam jest sobie strażnikiem.

Przemyśl swoje pojęcie sukcesu i jeśli to potrzebne – stwórz takie, które będzie ubraniem szytym na miarę, a nie unieszczęśliwianiem się i płaceniem za coś ceny, która w ostatecznym rozrachunku okaże się dużo wyższa niż to, co za nią kupiłeś. 

Autor: Joanna Wilgucka

 







obrazki złowione w sieci

piątek, 11 lutego 2011

Orzeł czy kura – nie wszystko zależy od ciebie

Współczesny świat nastawiony jest na sukces, więc powszechnie obowiązuje jeden model „lepiej – szybciej – więcej”. Trwa ciągła rywalizacja, która doprowadziła do tego, że przeciętny człowiek prawie nie daje sobie prawa do życia. Rzadko kto chce być sobą, jeżeli nie jest jednocześnie najlepszy, najzdolniejszy i najpiękniejszy.

W dążeniu do sukcesu nie ma niczego złego. Trzeba tylko wziąć pod uwagę, że ludzie mają różne predyspozycje i w związku z tym, jedni mają zadatki na bycie orłem a inni kurą. Niestety, często tracimy  rozeznanie, kim jesteśmy, na co nas stać, czego naprawdę pragniemy, a wtedy z determinacją próbujemy się  przerobić na inny model.

Tylko, co zrobić, jeżeli mimo usilnych starań wciąż do ideału daleko, a próby zmienienia siebie przynoszą jedynie zniechęcenie, rozczarowanie i brak energii? Są co najmniej dwa wyjścia. Można pogodzić się ze swoimi ograniczeniami albo poszukać pomocy fachowca.

Fachowców nie brakuje. Cała armia psychologów organizuje różne kursy, szkolenia, warsztaty, których celem jest nauka jak żyć i działać, żeby osiągnąć sukces. Niestety wśród specjalistów od naprawiania ludzi są też ci mniej uczciwi, którzy przekonują, że każdy może zostać, kim tylko zechce, że zawsze chcieć to móc i wystarczy tylko skorzystać z ich usług, by potem rozwinąć skrzydła i polecieć w chmury. I właśnie tacy fachowcy najlepiej prosperują na rynku usług psychologicznych, bo ludzie lubią wierzyć w cuda.

Tylko że, osoba, która z natury jest kurą i nie ma predyspozycji do latania, choćby wypociła się do dziesiątych potów, motywowała się i stosowała afirmacje nie przeskoczy wszystkich swoich ograniczeń. I co ma wtedy robić? Ma nie dopuszczać do świadomości, że chcieć nie zawsze znaczy móc i pójść na następny kurs albo przeczytać kolejny poradnik? Co wtedy, gdy próby zmiany siebie owocują wyłącznie frustracją? Znienawidzić swoje życie? Zgorzknieć, skwaśnieć i dziobać ze złości wszystkich, którzy polecieli wyżej? Czy może skrócić swój marny żywot i na własne życzenie skończyć w rosole?

Ja tam nie wiem, co inni powinni zrobić, nie mam gotowej recepty na udane życie, ale mam swoje przemyślenia i całkiem bezpłatnie chcę się nimi podzielić.

Nie mam nic przeciwko doskonaleniu się, pracy nad swoim rozwojem na różnych warsztatach, korzystaniu z pomocy psychologów, stosowaniu różnych form stymulacji. Sama to robiłam. Jednak nie polecam bezkrytycznego przyjmowania cudzych opinii i wiary w to, że wystarczy zastosować jakąś technikę i już z kury zmienimy się w orła. Takie podejście nie doprowadzi do sukcesu, ale do frustracji na pewno.

Znam siebie i nie sądzę, żebym była orłem. Ambicji wystarcza mi tylko na to, żeby być najlepszą kurą, jaką być mogę. Dążąc do rozwoju biorę pod uwagę wykorzystanie wszystkich danych mi przez naturę przymiotów, ale uwzględniam też wszystkie ograniczenia, których nie przeskoczę, choćbym nawet pękła z wielkiej ochoty. Nie aspiruję do ról, do których się nie nadaję, tylko dlatego że inni to robią. Nie stroję się w cudze piórka, bo wolę zadbać o swoje.

Łażę po swoim podwórku, prowadząc kurze życie, i ulepszam siebie na swoją miarę, ale za to najlepiej jak umiem. Z podziwem spoglądam na orły, ale nie łudzę się, że będę jednym z nich, nie zielenieję z zazdrości, nie usycham z zawiści i wcale nie czuję się gorsza. Patrzę, co z doświadczeń orłów mogłabym wykorzystać w swoim kurzym życiu, ale wiem też, że orłowi trudno byłoby dreptać po moim podwórku, drapiąc pazurem ziemię za każdym najmniejszym robakiem, wypatrując ukrytego w piachu ziarenka. Bo tak się składa, że z daleka wszystko jest łatwe, a tak naprawdę, to wszystkiego trzeba się nauczyć i każdy nadaje się do czegoś innego.

Nie mówię, że nie marzy mi się lot w chmury. Od czasu do czasu i ja podskoczę sobie wyżej, podfrunę kawałek, złapię trochę wiatru w skrzydła. Jednak nie mam pretensji do siebie i świata, że nie gniazduję w górach tylko siedzę na grzędzie. Mam to szczęście, że potrafię cieszyć się swoim życiem i lubię siebie taką jaka jestem. Można powiedzieć, że jak ślepej kurze ziarno, tak mnie trafiło się trochę mądrości i dobrze rozumianej pokory. Pokory, która pozwala godzić się z własnymi ograniczeniami, bez utraty szacunku do siebie. A zamiast zaprzeczać temu kim jestem, wolę rozumnie rozwijać to, czym obdarzył mnie los.

Na koniec mam odezwę, bo jak każda kura, lubię trochę pogdakać. No lubię i już, to pewnie przez ten kurzy móżdżek.

Kochane Kury, nie starajcie się na siłę przerobić, doskonalcie się wedle swoich możliwości. Żeby prowadzić szczęśliwe i twórcze życie nie musicie zostać orłem. Kura to też ptak, tylko innego rodzaju, też może być szczęśliwa i osiągać swoje szczyty.