Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czas. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czas. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 30 lipca 2015

Mam wolne






Witajcie. Nie ma mnie w sieci, bo, zamiast znowu narzekać na brak czasu, wzięłam sobie wolne. Siedzę cicho w swoim grajdołku z dala od świata, ale poza tym u mnie bez zmian. Żyję. Dziękuję Wam za troskę i pamięć. Odezwę się jak zatęsknię za zabawą w blogowanie a na razie serdecznie pozdrawiam i zostawiam Was ze słowami Phila Bosmansa i piękną piosenką, która od jakiegoś czasu codziennie mi towarzyszy.

* * *

Codziennie słyszy się: „Nie mam czasu”.
Jeszcze nigdy nie było tylu zagonionych ludzi.
Wszyscy mamy straszliwie dużo do zrobienia.
Jeszcze nigdy nie było tylu ludzi nie mających czasu,
a także nie było takiej samotności.
Ojcowie i matki czekają często bezskutecznie
na odwiedziny swoich dzieci: Te nie mają czasu.
Chorzy i starzy widzą zdrowych i młodych
mijających ich w pędzie: Ci się spieszą.
Małżonkowie stają się dla siebie obcy:
Nie mają dla siebie nawzajem czasu.

Dlaczego mamy tak mało czasu?
Wciąż myślimy o tym, co chcemy jeszcze mieć,
co powinniśmy jeszcze zrobić, czego dokonać.
W ten sposób nasze życie jest w pełni zaplanowane.
Dlatego proponuję: Uwolnij się od tej presji.
Zrób sobie przerwę, weź wolne.
Raz świadomie nic nie rób! Uspokój się, wycisz.

Z  ciszy wyrastają drobne gesty sympatii,
które wymagają o wiele mniej czasu, niż myślimy:
dobre słowo, słuchanie pełne zrozumienia,
pocałunek wdzięczności, drobny prezent, gest.
Usuń ze swego życia zabójcze „Nie mam czasu”.
Przerwij mordercze tempo.
Znajdź czas, aby być dobrym człowiekiem
dla swych bliźnich.





obrazek złowiony w sieci

niedziela, 26 kwietnia 2015

Wciąż się uczę, jak obchodzić się z czasem




Czas. Ciągle mam z nim problem, bo za szybko płynie, bo mam go coraz mniej, bo boję się, że go marnuję. Wiem jaki jest cenny, więc staram się mądrze go używać. Raz mi idzie lepiej, raz gorzej, jak w życiu. Ale ciągle się uczę, więc nie jest źle. A, kto wie, może będzie jeszcze lepiej... i sprawdzi się to, że czas jest po mojej stronie.

"To są nasze dni i do nas należą. Żyć uważnie, to nie pozwolić przeciekać dniom przez sito niemocy, wychodzić dzielnie ku czemuś nowemu, nie poddawać się przyzwyczajeniom, odświeżać przeżywanie czasu. Pomaga w tym pewna kontrola (co robię i jak długo?), mądry plan, który pozwala uniknąć miotania się na podobieństwo muchy w latarce i siła woli. No, ale czy my mamy czas o tym myśleć? Piąte przykazanie powinno być poszerzone o punkt dodatkowy: „Nie zabijaj…. czasu, bo zabijasz siebie”. - dr hab. Katarzyna Popiołek, prof. SWPS - psycholog, dziekan SWPS Katowice

Więcej przeczytacie tu.























obrazki złowione w sieci

wtorek, 6 stycznia 2015

Stan zawieszenia trwa

Korzystam z pozytywów, które niesie za sobą oderwanie się od normalnego życia, a negatywne powody, dla których jestem w takiej a nie innej sytuacji, ignoruję. To mój sposób na radzenie sobie z rzeczami, na które nie mam większego wpływu. Dlatego, na pohybel smarkom i wirusom wszelakiej maści, staram się nie marnować czasu i mimo wszystko cieszyć się życiem. Nie byłoby to możliwe bez Ślubnego, który troszczy się o mnie tak, że lepiej nie można. Doceniam to, bardzo. W zruszam się podobnie jak wtedy, gdy patrzę na te piękne fotografie. 
























 
 
































Na koniec, wisienka na torcie, pasujące do tematu, mądre słowa, których autorem jest Marek Soból.

„Wszystko biegnie tak szybko, nie doceniamy życia, pozwalamy mu uciekać, a przecież każda chwila jest szczególna, każde spojrzenie na świat, każde mrugnięcie powiek jest jak trzask migawki, pstryk, kolejne zdjęcie, pstryk. Musi być czas, żeby je wywołać, zanurzyć papier w kuwecie i patrzyć, jak sekunda po sekundzie wyłania się cały przeżyty dzień.” 


 
obrazki złowione w sieci 

niedziela, 4 stycznia 2015

Zawiesiłam się na starym roku i nowym wirusie



Właśnie mija czwarty dzień nowego roku a ja nie mogę jakoś zamknąć drzwi za tym, który minął. Zawiesiłam się jak przeładowany komputer i tonę we wspomnieniach, podsumowaniach, refleksjach. Mogę sobie pozwolić na oderwanie od codzienności, bo po Sylwestrze dopadł mnie jakiś nowy wirus i dzięki temu mam czas tylko dla siebie. Grzeję więc obolałe kości i czytam sobie różne rzeczy, np. takie jak ta na załączonym obrazku... 



obrazki złowione w sieci 

sobota, 15 listopada 2014

Rozmowa z Mistrzem

- Czas robi swoje. A Ty, człowieku
- Też robię swoje Panie Lec.Wykorzystuję czas,  żeby się         
    nauczyć,  jak podołać wyzwaniom, które stawia przede  
    mną życie.  Tylko tyle i aż tyle.
   
    

obraz złowiony w sieci

czwartek, 15 marca 2012

Czas egzekutor i moje przyjemności
















Życie w realu mnie przegoniło, więc nie miałam czasu na pisanie bloga ani surfowanie w internecie. Czas jest jak nieubłagany egzekutor. Nie ważne jak bardzo się starasz on pędzi i zabiera ci okazje do zrobienia różnych rzeczy. A im jestem starsza tym bardziej czasu mi brakuje. Życie jest takie bogate a doba ma tylko 24 godziny.

Na dworze już widać wiosnę i czuć ją w powietrzu. Robię sobie coraz dłuższe spacery i cieszę się przyjemnością, jaką daje ruch. Na spacery zwykle zabieram wnuka, a to podwaja przyjemność. Mały patrzy na wszystko z zachwytem a ja mam olbrzymią frajdę, że mogę pokazywać mu świat. Dużo bym dała, żeby dowiedzieć się, o czym myśli ta mała główka. Jedno jest pewne, coraz więcej kojarzy. Bardzo lubi obserwować ptaki, szczególnie podobają mu się wielkie, czarne wrony. Na ich widok wydaje dźwięki podobne do krakania i bardzo się tym cieszy. Nie wiem, może podobnie jak ja, po prostu lubi wrony.

Na koniec wklejam piosenkę mojego ulubionego tekściarza W. Młynarskiego pt. Lubię wrony.

czwartek, 10 listopada 2011

Niewiele mi trzeba

















Leżę sobie w ciepłym łóżku i obserwuję, co dzieje się za oknem. A za oknem wiatr niesie listopadowe ciemne chmury, strąca ostatnie liście z lipy, której korona zasłania okna sąsiedniego bloku, przygina wiotkie gałązki brzozy i dmucha w skrzydła ptakom siedzącym na balustradzie balkonu.

Słucham „Preludium deszczowego” Chopina, popijając białą herbatę z płatkami róży. Nic nadzwyczajnego a jest tak przyjemnie. Wybrzmiewają ostatnie dźwięki preludium, chwila ciszy i pokój wypełnia smętne „Prelude In E Minor, Op 28”. Idę w rytm muzyki, płynę w chmury, i jeszcze „Nocturne Op. 72”, kołysze mnie i unosi coraz wyżej, i wyżej.


Za oknem wieje coraz bardziej, wiatr rozwiewa chmury, niebo przejaśnia się na chwilę by na powrót zasnuć się kobaltowo-szarą zasłoną. Słońca dzisiaj raczej nie będzie, ale nic nie szkodzi, dzień pogrążony we wszystkich odcieniach szarości też jest ładny. Dopiję herbatę, ciepło się ubiorę i pójdę się poszwędać w jesiennym krajobrazie. Mam luksusy, które nic nie kosztują i szczęście na wyciągnięcie ręki.

piątek, 9 września 2011

Od ostatniego wpisu...

Od ostatniego wpisu minęło ponad tydzień. Nie zaglądałam na bloga, dni miałam wypełnione po brzegi. Dużo się działo, jak na moje siły to nawet za dużo, ale ... Niutek szczęśliwie ochrzczony, sprawy domowe i urzędowe jakoś pozałatwiane, codzienne ćwiczenia odptaszkowane, nic tylko się cieszyć. Jednak moje zadowolenie jest takie sobie, bo czuję się jak poobijany garnek. Bolą mnie wszystkie stawy i mięśnie. Poszłam do lekarza po leki przeciwbólowe a lekarka wypatrzyła na moim palcu jakąś grudkę i podejrzewa zapalenie mięśni. Jak się to potwierdzi, to kicha, choroba autoimunologiczna to marna prognoza na dalsze życie. Póki co mam nadzieję, że diagnoza się nie potwierdzi i tego będę się trzymać.

Dzisiaj wypada 23 rocznica śmierci mojego Taty, więc wybieram się na cmentarz. Na dworze zimno i pochmurno zupełnie inaczej niż wtedy gdy umarł. Pamiętam, był słoneczny i ciepły dzień a ja planowałam sobotni wyjazd. Zadzwonił telefon i wszystko przestało się liczyć, zapadłam się w jakąś zimną otchłań, z której nie mogłam uciec. Teraz to tylko wspomnienie, czas oswoił smutek i ból.

Oj, coś smędzę ponad miarę, ale jest nadzieja na miły koniec tygodnia, bo wybieram się z psiapsiółą na małe piwko i pyszne co nieco. Jolcia zawsze podnosi mój nastrój na wyższy poziom, więc już się cieszę na to spotkanie. Kończę, bo pora wziąć się za dzisiejsze sprawy, czas nie czeka a życie ucieka.

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Gonię jak pies za własnym ogonem

Gonię jak pies za własnym ogonem, dlatego nie mam czasu na pisanie bloga i serfowanie po internecie - real kontra świat wirtualny 1:0. Na parę innych rzeczy we wspomnianym realu też czasu mi brakuje. Nie wiem, czy świat tak przyśpieszył czy ja stałam się zbyt powolna, żeby dorównać mu kroku, ale faktem jest, że „nie nadanżam”.

Dlatego u schyłku dnia czuję się często jak pies - naganiać się naganiałam a ogona nie złapałam. Gdy pomyślę, ile rzeczy kiedyś potrafiłam zrobić w ciągu jednego dnia, to aż trudno mi uwierzyć, że wszystkiemu dawałam radę.

Teraz ciągle mam wrażenie, że coś mnie omija, bo nie udaje mi się pomieścić się w czasie. Doba jest stanowczo za krótka na to, co chcę zrobić. Ostatnio, to bycie w niedoczasie szczególnie mi dokucza. Podjęłam się kilku rzeczy naraz i nie wyrabiam na zakrętach. Nadchodzący tydzień też zapowiada się pracowicie, bo dochodzą przygotowania do chrztu Niutka.

Przydałby mi się zegar z obrazów Salvadora Dali, który rozpłaszcza się jak naleśnik, leniwie zwisa z gałęzi, rozciąga się jak guma. Szkoda, że czas tak wolno płynie tylko we wspomnieniach, w meandrach pamięci.

Na pocieszenie pośpiewam sobie z Anną Marią Jopek.

* * *
Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam
Na pierwszej stacji, teraz, tu!
Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat bo wysiadam
Przez życie nie chce gnać bez tchu

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni
A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!

A życie przecież po to jest, żeby pożyć
By spytać siebie: mieć, czy być
No, życie przecież po to jest, żeby pożyć
Nim w kołowrotku pęknie nić

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni
A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!

Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam
Na pierwszej stacji, teraz, tu!
Już nie chce z nikim ścigać się, z sił opadam!
Przez życie nie chce gnać bez tchu

Będę tracić czas, szukać dobrych gwiazd
Gapić się na dziury w niebie
Jak najdłużej kochać ciebie
Na to nie szkoda mi zmierzchów, poranków
I nocy..

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni
A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!
A życie przecież po to jest, żeby pożyć
By spytać siebie: mieć, czy być
No życie przecież po to jest, żeby pożyć
Nim w kołowrotku pęknie nić

autor: M. Czapińska

wtorek, 9 sierpnia 2011

Nie zawsze chcę i mogę być słuchawką

Poniedziałkowy wieczór przyszedł z deszczem i przyniósł ze sobą jesienny chłód, chociaż do jesieni jeszcze daleko. Zawinęłam się w mięciutki kocyk i z kubkiem gorącej herbaty zaległam na łóżku. Pół dnia spędziłam na roztrząsaniu spraw, którymi zajmować się nie miałam chęci, więc relaks należał mi się jak psu miska.

W ramach relaksu wzięłam się za czytanie książki Marii Nurowskiej pt. „Powrót do Lwowa”. Nie jestem specjalnie romantyczna, ale książki Nurowskiej zawsze mnie ciekawią i wzruszają. Co tu dużo gadać, pięknie pisze o miłości i nie tylko o miłości.

Zwiedzałam właśnie z główną bohaterką unicką katedrę Świętego Jerzego, gdy w ucho wpadła mi melodyjka z mojej komórki. Spojrzałam na wyświetlacz, ale nie znałam tego numeru. Odłożyłam telefon przekonana, że to jakaś pomyłka i wróciłam do książki. Jednak telefon nie przestawał dzwonić, więc chciał nie chciał odebrałam.

- Słucham.
- Cześć Basiu, co robisz? Bo wiesz ja mam straszny kłopot i muszę z kimś pogadać. Już dłużej nie wytrzymam z tą bandą kretynów …......, itd.

Przez następne pół godziny słuchałam cierpliwie, pretensji jakie moja koleżanka ma do świata i współpracowników. Kiedy już wyrzuciła najgorętsze emocje, przypomniała sobie, że zmieniła operatora i nie dzwoni już do mnie za darmo, więc szybko skończyła rozmowę.

Wróciłam do Lwowa, ale nie było mi dane dowiedzieć się co Elizabeth przeżywa w chłodnych murach katedry, bo ślubas odczuł potrzebę podzielenia się ze mną swoimi przemyśleniami. Usiadł naprzeciw mnie i rozpoczął monolog.
- Wiesz, ja tak tego nie zostawię, dowiedziałem się, że............, itp.

Ślubas, podobnie jak koleżanka, nie pomyślał, że mogę nie mieć ochoty na słuchanie, co też on wymyślił i czego nie daruje. Przecież tak się utarło, że ja jestem od słuchania i nie trzeba mnie pytać, czy mam ochotę robić za życzliwe ucho.

Ponieważ sama jestem nad wyraz rozmowna, więc rozumiem potrzebę wygadania się, ale ostatnio gorzej znoszę bycie słuchawką. Dlatego coraz częściej wyłączam telefony.

W ramach ćwiczenia się w byciu asertywną mam taką informację: Koleżanki moje drogie, jak nie możecie się do mnie dodzwonić, to nie martwcie się – prawdopodobnie jeszcze żyję, tylko chcę pobyć w swoim świecie. Pogadamy innym razem, bo teraz słucham deszczu, wędruję po papierowych światach, marzę, albo robię cokolwiek innego, w czym nie chcę sobie przeszkadzać.
Buziaczki i piękna piosenka Kofty w prezencie specjalnie dla Was.

* * *
Wy mnie słuchacie, a ja śpiewam tekst z muzyką.
Taka konwencja, taki moment, więc tak jest.
Zaufaliśmy obyczajom i nawykom,
już nie pytamy, czy w tym wszystkim jakiś sens.
A ja zaśpiewać dzisiaj chcę w obronie ciszy,
choć wiem: nie pora, nie miejsce i nie czas

Lecz gdy się milczy, milczy, milczy,
to apetyt rośnie wilczy
na poezję, co być może drzemie w nas
Bo gdy się milczy, milczy, milczy,
to apetyt rośnie wilczy
na poezję, co być może drzemie w nas

Przecież dosyć już mamy huku i jazgotu.
Ale gdy cicho, to źle i głupio nam,
jakby się zepsuł życia niezawodny motor,
coś nie w porządku, jakbyś był już nie ten sam.
Cisza zagłusza, sam już nie wiesz, jaki jesteś,
więc szybko włączasz wszystko, co pod ręką masz.

Bo gdy się milczy, milczy, milczy,
to apetyt rośnie wilczy
na poezję, co być może drzemie w nas
Bo gdy się milczy, milczy, milczy,
to apetyt rośnie wilczy
na poezję, co być może drzemie w nas

Gdy kiedyś nagle łomot umrze w dyskotekach,
do siebie nam dalej będzie niż do gwiazd.
Zanim coś powiesz, tak jak człowiek do człowieka,
cisza zgruchocze i wykrwawi wszystkich nas.
Dlatego uczmy się ciszy i milczenia.
To siostry myśli świadomości przednia straż.

Bo gdy się milczy, milczy, milczy,
to apetyt rośnie wilczy
na poezję, co być może drzemie w nas
Bo gdy się milczy, milczy, milczy,
to apetyt rośnie wilczy
na poezję, co być może drzemie w nas
na poezję, co być może drzemie w nas

sobota, 16 lipca 2011

Czas, jak Kusociński, szybko biegnie

Patrząc na ostatni wpis trochę się zdziwiłam, że minęły już trzy dni odkąd ostatni raz byłam w sieci. Ciągle brakuje mi czasu. Nie, ja nie narzekam. Dobrze się bawię, ale wieczorami padam i czuję się jak pies Pluto, który naganiał się za własnym ogonem. Nie wiem, może za wiele chcę, ale skoro czasu coraz mniej, to trzeba się spieszyć.

Wczoraj obchodziliśmy urodziny Marty. Aż trudno mi uwierzyć, że mam takie dorosłe dziecko. Kiedy to minęło, ja się pytam? Kiedy i czemu tak szybko? Dopiero byłam młodą matką a już moja Pyza jest matką. Ani się obejrzałam, jak minęło trzydzieści lat.

Gdyby tak można zrobić pętelkę w czasie i chociaż na chwilę wrócić do przeszłości. Przeżyć raz jeszcze dzieciństwo córki, niczego nie zepsuć, niczego nie przeoczyć. Szkoda, że się tak nie da.

Nigdy nie uważałam się za wystarczająco dobrą matkę, zawsze miałam sobie coś do zarzucenia, ale chyba nie byłam taka zła skoro mam fajną córkę. A może, to żadna moja zasługa.

Moja mama często mówiła, że najlepsze dzieci mają złe matki. Na dowód przytaczała przykłady matek, które się poświęcały a dochowały się wyrodnych dzieci oraz takich, które dbały wyłącznie o siebie i mimo to były kochane przez swoje dzieci. Gdy tego słuchałam było mi przykro, bo zastanawiałam się, czy jestem wystarczająco dobrą córką, szukałam w sobie winy. Teraz wiem, że moja mama miała trochę cierpiętnicze pojęcie macierzyństwa. Moim zdaniem, kiedy się kocha to nie ma mowy o poświęcaniu się. Owszem, czasami trzeba zrezygnować z różnych rzeczy, ale to naturalne, bo posiadanie dziecka, to wielkie szczęście, które ma swoją cenę, jak wszystko co wartościowe.

poniedziałek, 30 maja 2011

O czasie, macierzyństwie i szczęśliwej koniczynce

autor: casper111
Czas ucieka a ja ciągle z czymś „nie zdanżam”, jak bohater z filmu Barei. Zanim się obejrzałam już minęły cztery dni. Owszem było miło, ale czuję się jak w rozpędzonym pociągu. Na zewnątrz wszystko zbyt szybko się zmienia. Chyba przeceniłam swoje siły i narzuciłam sobie za duże tempo. Widocznie czas kiedy robiłam dziesięć rzeczy naraz (a jedenastą miałam w planach) już bezpowrotnie minął. Trzeba będzie się przyzwyczaić, że życie jest coraz bardziej męczące.

Właściwie, to tylko w Dzień Matki nie ścigałam się z czasem. Świętowałam spokojnie, nie patrząc na zegarek, zanurzałam się w rodzinnym ciepełku i refleksjach. Dzień Matki jest świętem, które w jakimś stopniu dotyczy wszystkich, ale dla kobiet ma jednak wymiar szczególny, bo nie tylko mamy matki, ale same nimi bywamy. Bycie matką to nie jest prosta sprawa, to wyzwanie, któremu chciałoby się lepiej sprostać, przynajmniej dla mnie. Nie czuję się Matką Polką, która zasługuje na pomnik. Mam sporo zarzutów pod swoim adresem i dziwię się tym matkom, które uważają, że zawsze były takie jak trzeba. Ja nie byłam tak dobrą matką jak chciałam. Unikałam błędów mojej Mamy, ale popełniałam swoje. W chwili szczerości zapytałam moją dorosłą córkę o co ma do mnie pretensje, w czym ją zawiodłam. Powiedziała, że nie ma niewypowiedzianych żalów, że byłam w porządku i nie ma o czym mówić. Ale ja swoje wiem. Parę rzeczy na pewno bym zmieniła. Na moje szczęście trafiło mi się mądre dziecko, które mimo mojej nieudolności wychowawczej i różnych braków, wyrosło na fajnego człowieka. To wielka frajda, gdy dziecko się nie tylko bezwarunkowo kocha, ale też bardzo lubi. Mnie tak się trafiło, więc tym bardziej cieszę się swoim macierzyństwem. Dodatkową przyjemnością jest obserwowanie, jak moja córka realizuje się w roli matki.

W tym roku po raz pierwszy obie obchodziłyśmy Dzień Matki. Dostałam od córki moje ulubione białe frezje i trochę słodkości. A w imieniu Niutka ja podarowałam młodej mamie srebrną, czterolistną koniczynkę, jako dobry omen na szczęśliwe macierzyństwo. Przy okazji dowiedziałam się, że Marta na kilka dni przed zajściem w ciążę znalazła czterolistną koniczynkę, więc może to nie tylko przypadek, że wpadłam na pomysł takiego prezentu. Kto wie co się za tym kryje. Nawet jeżeli nic, nawet jeżeli to tylko magiczne myślenie, to co szkodzi wierzyć w dobre zbiegi okoliczności.

Wieczorem pojechałam z mężem na cmentarze, żeby wspomnieć nasze Mamy. Było już dość późno a jednak cmentarne alejki były pełne ludzi. Na wielu grobach płonęły znicze. To piękne, że nie odchodzimy tak całkiem, że ktoś zapali żywy ogień w ostatnim miejscu naszej ziemskiej wędrówki.

* * *

Matki

Po zielonym ogrodzie, po pluszowych ścieżkach
Chodzą jasne kobiety niezgrabne, jak gruszki,
Mówią bajki o wróżce, która w sadzie mieszka,
I gładzą wąską ręką, napęczniałe brzuszki.

Wiatr zaprasza nasturcje w aksamitny kołys.
Po rowerach rosną kwiatki bratki, niezabudki,
Jutro będzie stu malców wesołych i gołych
Ciągnęło ociężałe, mlekiem słodkie sutki.

Kiedy słońce w arteriach przelewa się żmudnie,
Ciała kobiet są słodkie jak dojrzałe dynie.
Po zielonym ogrodzie w słoneczne południe
Chadzają chrystusowe białe gospodynie.

Bruno Jasieński

czwartek, 26 maja 2011

Szansa albo jej brak

Ostatnio nie mam czasu na pisanie bloga. Żeby nie myśleć o tym o czym myśleć nie chcę, zajęłam się przygotowaniami do remontu a to wymaga chodzenia po sklepach. Niestety brak mi kondycji i serce ciągle bije zbyt szybko, więc wieczorami nic mi się nie chciało. Nie będę jednak narzekać. Udało mi się załatwić parę rzeczy, więc nie jest źle.

Dzisiaj wrzuciłam na luz i wzięłam sobie wolne. Na dworze jest wietrznie, więc pogoda nie sprzyja sercowcom. Poza tym mój kręgosłup też domagał się odpoczynku. Dlatego zaległam w łóżku i z laptopem na kolanach oddałam się nieróbstwu.

Serfowałam po internecie i trafiłam na notkę, która mnie zmroziła. Edward Żentara popełnił samobójstwo. Był wartościowym, utalentowanym człowiekiem, świetnym aktorem, ale coś było dla Niego zbyt bolesne, coś obrzydziło mu życie do tego stopnia, że widział tylko takie rozwiązanie. Miał 55 lat i nie dał sobie szansy na więcej. Żal, wielki żal.

Kuzynka mojego męża kiedyś powiedziała, że najlepiej ze światem sobie radzą i najdłużej żyją ludzkie karaluchy, bo ludzi wrażliwych ten świat przygniata. Kiedy się patrzy jacy ludzie giną śmiercią samobójczą, to trochę trudno się z tym nie zgodzić.


* * *

Sunęła poprzez czarne łąki
Sunęła przez spalony las
Mijała bram zwęglone szczątki
Płynęła przez wspomnienia miast
Biała Lokomotywa

Skąd wzięła się w krainie śmierci
Ta żywa zjawa istny cud
Tu pośród pustych marnych wierszy
Tu gdzie już tylko czarny kurz
Biała Lokomotywa

Ach czyj ach czyj to jest
Tak piękny hojny gest
Kto mi tu przysłał ją
Bym się wydostał stąd
Białą Lokomotywę

Ach któż no któż to może być
Beze mnie kto nie umie żyć
I bym zmartwychwstał błaga mnie
By mnie obudził jasny zew
Białej Lokomotywy

Suniemy poprzez czarne łąki
Suniemy przez spalony las
Mijamy bram zwęglone szczątki
Płyniemy przez wspomnienia miast
Z Białą Lokomotywą

Gdzie brzęczą pszczoły pluszcze rzeka
Gdzie słońca blask i cienie drzew
Do tej co na mnie w życiu czeka
Do życia znowu nieś mnie nieś
Biała Lokomotywo

Edward Stachura