Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą codzienność. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą codzienność. Pokaż wszystkie posty

środa, 14 grudnia 2022

Nic szczególnego się nie dzieje. Ot, życie się toczy

Dawno mnie tu nie było, bo zakopałam się w listopadowych melancholiach, dreptałam wokół własnych spraw i nie chciało mi się gadać. Szukałam sposobu na dobre życie, a od jakiegoś czasu tak się składa, że to dobre życie toczy się dla mnie tylko w moim najbliższym otoczeniu. Świat mnie przeraża i przygnębia, więc zbytnio mu się nie przyglądam. On sobie beze mnie poradzi. Ja sobie z nim nie radzę. Odpuszczam więc i skupiam się tylko na tym co dotyczy mnie oraz moich bliskich.

wtorek, 30 sierpnia 2022

Nie dzieje się nic, bo nic się nie dzieje

Dawno nie zaglądałam na bloga, bo jakoś nie chce mi się pisać i Blogger mnie złości. Lato rozleniwiło mnie zupełnie, więc żyję sobie nieśpiesznie zawieszona między tym co jest a tym co było. Jest tak jak w tytule tego posta - nie dzieje się nic, bo nic się nie dzieje. Stare bidy wciąż ze mną są, ale nowych na szczęście nie ma. Staram się nie wybiegać myślami w przyszłość, bo coś mi się wydaje, że lepiej to już było. Kontempluję codzienność i wyłuskuję z niej radosne momenty, żeby móc się nią cieszyć.

niedziela, 17 lipca 2022

Codzienność - czas na życie

źródło: Internet

Codzienność to czas kiedy pisze się historia ludzkiego życia. Czy umiem dobrze wykorzystać moją codzienność? Czy stosuję się do zasady, że nie można żyć przeszłością ani przyszłością, bo życie dzieje się w teraźniejszości? Czy wystarczająco pamiętam, że to co było wczoraj rzutuje na moją teraźniejszość, ale ode mnie zależy co dalej z tym zrobię? To pytania do których wracam co jakiś czas.

wtorek, 5 lipca 2022

Moje ulubione Jonaszki

autor: Justyna Grodecka
Dostałam dzisiaj przez WhatsAppa pytanie od przyjaciółki: "Basiu żyjesz i mam nadzieję masz się dobrze(?)" Żyję Elcia, ale co to za życie, gdy człowiek taki poobijany. Z drugiej strony, skoro mówi się, że życie się toczy, to nie ma się co dziwić, że obija. Miłego wtorku. Mimo wszystko - odpisałam szybko. 

środa, 8 kwietnia 2015

Oswajam codzienność i uczę się nie dorabiać żmii nóg




Święta, święta i po świętach... A teraz trzeba sobie radzić z codziennością. No, to będę sobie radzić. I postaram się to robić ze stoickim spokojem, bo zmęczona jestem i nie mam siły na walkę z wiatrakami.

Co poza tym? Uczę się od najlepszych, jak nie dorabiać żmii nóg i nie uszczęśliwiać na siłę siebie i bliźnich mych kochanych...

* * *

Mistrz Zen Su radzi: „Nie nadawaj wszystkiemu osobistego znaczenia. Kiedy widzisz niebo – jest ono po prostu niebieskie. Kiedy widzisz drzewo – jest ono po prostu zielone. Kiedy widzisz ścianę – jest ona po prostu biała. Nie dorabiaj żmii nóg. To bardzo ważne słowa. Uwierz, że żmija jest w pełni wystarczająca w tej postaci, w jakiej występuje. Po co chcesz przykładać do żmii swoją miarkę? „Żmijo, nie masz nóg, więc dorobiłem ci nogi i teraz musisz chodzić, a skoro masz nogi, to potrzebujesz jeszcze skarpet i butów”. Jeśli nie potrafisz przyjąć, że żmija jest wystarczająca taka jaka jest, to znaczy, że nie potrafisz też uwierzyć w siebie. Skoro nie możesz ufać swoim oczom, uszom, węchowi, językowi, ciału, umysłowi – to znaczy, że nie możesz ufać niczemu. Twoje intencje są dobre – chcesz pomóc tej żmii, chcesz dać jej nogi, skarpety i obuwie i nadać jej styl. Ale twoje dobre intencje tylko przeszkadzają wszystkiemu, co jest wokół ciebie. Przestań.” 















obrazek złowiony w sieci 

niedziela, 11 stycznia 2015

Wracam do żywych


 



















Za oknem wiatr goni ołowiane chmury, bezlistne czarne drzewa budzą skowyt duszy, ale nic to, zbieram się do kupy i wracam do żywych. Wirus odpuścił, więc najwyższa pora, żeby wziąć się za bary z życiem i pozałatwiać odwieszone na kołek zaległe sprawy. Cóż, nadchodzący tydzień nie będzie raczej łatwy, ale jakoś sobie poradzę. Najbardziej ciąży mi to, że będę sama, bo Ślubny idzie w poniedziałek do szpitala. Jednak o szarej codzienności pomyślę jutro. Na razie jest niedziela, więc będę świętować, bez fajerwerków, ale rodzinnie i w domowym ciepełku. Po południu wpadnie na pogaduchy Emi, moja krewniaczka z wyboru, więc będzie jeszcze przyjemniej. Czeka mnie miły dzień w moim własnym niebie i mam zamiar się nim cieszyć. Tego samego życzę wszystkim czytającym te słowa, bez wyjątków.



obrazki złowione w sieci

piątek, 18 listopada 2011

Poranne poszukiwanie szczęścia

Otworzyłam oczy i spojrzałam na zegarek stojący na półce, wskazówki pokazywały ósmą. Przez zasłonięte rolety przebijało światło, wypełniając pokój słoneczną poświatą. Ciekawe czy na dworze jest trochę słońca czy to tylko sprawa żółtych rolet? – pomyślałam. Żeby to sprawdzić wystarczyło pociągnąć za sznurek i otworzyć się na świat, ale zdecydowałam, że wcale nie muszę tego wiedzieć, wolę żeby zostało tak jak jest.

Wstałam, owinęłam się ciepłym szlafrokiem i poszłam do kuchni zaparzyć poranną herbatę. W kuchni roleta była podniesiona, więc zobaczyłam listopadowy krajobraz ozłocony słońcem. Ucieszyłam się, że jesień jest w tym roku bardzo łaskawa.

Z zagapienia wyrwało mnie bulgotanie czajnika, więc wsypałam do szklanki trochę herbaty i zalałam ją wrzątkiem. Kuchnię wypełnił cudny aromat gorzkiego ziela i słodkiej pomarańczy. Posłodziłam sobie herbatę łyżeczką miodu i wróciłam do pokoju. Usiadłam na fotelu i popijając gorącą herbatę, z przyjemnością przyglądałam się pokojowi wypełnionemu ulubionymi rzeczami.

Mój wzrok zatrzymał się na stojącym na podłodze, tuż przy łóżku, uśmiechniętym kocie. Kota kupiłam sobie w prezencie urodzinowym i ile razy na niego spojrzę też mam ochotę się uśmiechnąć. Ma piękne figlarne oczy, w które z przyjemnością się patrzy. Aż żal, że jest z jakiegoś egzotycznego drewna a nie z krwi i kości.

No, to zaczynamy kolejny dzień pani Basiu – powiedziałam na głos, bo od jakiegoś czasu mam w zwyczaju ze sobą gadać, żeby lepiej wiedzieć, co mam na myśli. Cóż, w pewnym wieku człowiek musi wzmacniać bodźce. To za dwie godziny badania w szpitalu, w drodze powrotnej trzeba zrobić zakupy, potem pomyśleć o jakimś obiedzie, wyliczałam zadania. Nie za wiele tego, ale przy mojej kondycji aż nadto. Chroniczny ból obrzydza mi życie a serce telepie się jak wystraszony ptak, więc lekko nie jest, ale trzeba się starać.

Usiadłam po turecku, wyprostowałam bolące plecy, zamknęłam oczy i wsłuchałam się w swój oddech. Po chwili zaczęłam wypowiadać słowa mantry. Dźwięk, oddech i czas płynęły przeze mnie a ja byłam wyłączona. Po piętnastu minutach wróciłam do siebie z większą ilością energii. Czułam się lekko i miałam więcej siły, żeby zrobić to, co muszę i to, co chcę.

Agnes Repplier, pisarka, eseistka napisała kiedyś, że: „Nie łatwo jest znaleźć szczęście w sobie, ale nie można go znaleźć nigdzie indziej.” I to jest święta prawda. Czasami dobrze jest nie odsłaniać okien a zamiast tego poszukać szczęścia pod powiekami. Tak właśnie myślę.

piątek, 9 września 2011

Od ostatniego wpisu...

Od ostatniego wpisu minęło ponad tydzień. Nie zaglądałam na bloga, dni miałam wypełnione po brzegi. Dużo się działo, jak na moje siły to nawet za dużo, ale ... Niutek szczęśliwie ochrzczony, sprawy domowe i urzędowe jakoś pozałatwiane, codzienne ćwiczenia odptaszkowane, nic tylko się cieszyć. Jednak moje zadowolenie jest takie sobie, bo czuję się jak poobijany garnek. Bolą mnie wszystkie stawy i mięśnie. Poszłam do lekarza po leki przeciwbólowe a lekarka wypatrzyła na moim palcu jakąś grudkę i podejrzewa zapalenie mięśni. Jak się to potwierdzi, to kicha, choroba autoimunologiczna to marna prognoza na dalsze życie. Póki co mam nadzieję, że diagnoza się nie potwierdzi i tego będę się trzymać.

Dzisiaj wypada 23 rocznica śmierci mojego Taty, więc wybieram się na cmentarz. Na dworze zimno i pochmurno zupełnie inaczej niż wtedy gdy umarł. Pamiętam, był słoneczny i ciepły dzień a ja planowałam sobotni wyjazd. Zadzwonił telefon i wszystko przestało się liczyć, zapadłam się w jakąś zimną otchłań, z której nie mogłam uciec. Teraz to tylko wspomnienie, czas oswoił smutek i ból.

Oj, coś smędzę ponad miarę, ale jest nadzieja na miły koniec tygodnia, bo wybieram się z psiapsiółą na małe piwko i pyszne co nieco. Jolcia zawsze podnosi mój nastrój na wyższy poziom, więc już się cieszę na to spotkanie. Kończę, bo pora wziąć się za dzisiejsze sprawy, czas nie czeka a życie ucieka.

niedziela, 3 lipca 2011

Przy sobocie, z robotą i po robocie

Sobota minęła mi szybko, jak cały tydzień. Trochę się kręciłam wokół codziennych spraw; sprzątanie, zakupy, pranie, prasowanie. Nudy, a jednak się nie nudziłam, bo nauczyłam się dostrzegać przyjemność płynącą z wykonywania prostych czynności. Kiedyś domowa krzątanina mnie irytowała, teraz pomaga łapać punkty podparcia. Organizowanie przestrzeni wokół siebie jest kojące. Nie można tylko popadać w przesadę, bo grozi nam „krzątawica”, tj. chorobliwe dbanie o porządek. Kobiety, dotknięte krzątawicą ( mężczyźni rzadko zapadają na krzątawicę) tracą kontakt z mózgiem, bo nie wymaga on fizycznego odkurzania. Ja nie lubię żadnej przesady, więc krzątawica mi nie grozi.

Wracając do dzisiejszego dnia, to po południu zajmowałam się Niutkiem, bo młodsi pojechali na zakupy. Zajmowanie się wnukiem jest bardzo przyjemne, ale noszenie ośmiu kilo słodyczy fizycznie męczy. A Niutek kocha spacery tylko wtedy, gdy jest noszony na rękach. W wózku drze się na całe gardło, bo jest za nisko i ma ograniczoną perspektywę. Wystarczy wziąć go na ręce a już jest zadowolony. Z uwagą przygląda się wszystkiemu i robi za puchacza, wydając z siebie pełne zachwytu huuuu, hu, uhhuu, uuuhu.

Wieczorem, po służbie na usługach wnuka, trochę czytałam, obejrzałam z mężem jakiś film a potem zawiesiłam się na wspomnieniach. W pozycji horyzontalnej, z kubkiem mocnej herbaty, udałam się w przeszłość. Przeszłości mam kilkadziesiąt lat, więc jest co wspominać. Jeden z moich ulubionych nazywaczy rzeczy po imieniu W. Broniewski napisał wiersz „Chwile”, który noszę w sobie od podstawówki.

* * *
Ręce skrzyżuję, głowę pochylę,
w dawność popłyną myśli i chwile,
jesień wichurą w szyby zapłacze,
dawne, stracone znowu zobaczę.

Oczy zasłonię ciężką powieką:
indziej, inaczej, dawno, daleko-
wróci tęsknota, wróci niepokój,
kroki znajome przejdą przez pokój.

Znowu zapłonie w oczach i słowach
światło ukryte w palcach różowych,
nocą w ogrodzie kwiaty się ockną,
duszne zapachy wpłyną przez okno.

Oczom bezsennym znów się odsłonią
piersi jak blade kwiaty tytoniu,
nocą wilgotną - sennie, srebrzyście -
miesiąc obłędny zajrzy przez liście...

Sny niespokojne, sny niepojęte,
kwiaty uwiędłe, okno zamknięte!
Liryko rzewna! - śpiewasz - i nocą
czarne, dalekie skrzydła łopocą.

środa, 18 maja 2011

Sercowa kuracja

Prawie cały dzień spędziłam z córką i wnukiem. Fizycznie jestem wypompowana, ale humor bardzo mi się poprawił. Rano byłyśmy u pediatry. Mały rozwija się bardzo dobrze, jest silny i waży już prawie 7 kg. Podczas wizyty pokazał się pani doktor z najlepszej strony, dał się rozebrać bez wrzasków, przy badaniu nie protestował, tylko gruchał i pięknie się uśmiechał. Prosto z przychodni poszłyśmy na targ. Na straganach mnóstwo nowalijek aż chce się jeść. Zrobiłyśmy zakupy i poszłyśmy do domu. Spacer przez osiedle, na którym mieszkam, to sama przyjemność. Pięknie kwitną drzewa, krzewy, kwiaty na klombach – wiosna w pełnej krasie. Kiedy wróciliśmy do domu, zajęłam się Niutkiem a córka gotowaniem obiadu. Obie byłyśmy zadowolone. Marta odpoczęła od małego a ja mogłam się nim nacieszyć. W życiu bym nie przypuszczała, że zabawa grzechotkami, seplenienie i wydawanie nieartykułowanych dźwięków może być aż tak odprężające. Niestety wszystko co dobre szybko mija - mąż wrócił z pracy i przejął małego. Wieczorem córka z chłopakami poszła do siebie i zostaliśmy z mężem sami. Trochę pogadaliśmy a potem ja sprzątnęłam kuchnię, mąż usnął na książce (musiała być bardzo ciekawa). Teraz wącham konwalie, które dostałam od córki i wystukuję na klawiaturze ślad dzisiejszego dnia. Znowu jest dobrze, chociaż nic wielkiego się nie wydarzyło i właściwie nic się nie zmieniło. Tylko ja skupiłam się na tym, że mój czas jest teraz, nie wczoraj i nie jutro. I tak będzie co ma być, a serce najlepiej się leczy wspaniałością codziennych rzeczy.

czwartek, 5 maja 2011

Dzień jak co dzień

Dzisiejszy dzień był podobny do wielu dni, które już bezpowrotnie minęły. Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Ot, szara codzienność zorganizowana wokół przyziemnych spraw.

Życie stawia przed nami upierdliwe wymagania i chcemy czy nie, trzeba jakoś sobie z nimi radzić. Trzeba się umyć, trzeba coś zjeść, wywiązać się z różnych obowiązków, znaleźć się wśród innych ludzi. Jak już się obrobimy, to można ostatecznie skupić się na swojej obolałej duszy, ale jeżeli naprawdę jesteśmy w kiepskiej formie, to po tzw. normalnym dniu nie mamy już na to siły. Dobrze, nie będę generalizować, ja już nie mam siły. Święty brat Albert Chmielowski poradził kiedyś swojej współpracownicy, która wciąż przeżywała rozterki, depresje i różne psychiczne cierpienia: „Niech Dynka tyle nie myśli, bo i tak nic nie wymyśli” No właśnie. Na to że życie czasami boli, nic się nie wymyśli.

Za oknem słońce, przyroda pięknieje w rozkwicie, więc chociaż czuję miałkość swego bytu i chociaż życie ma teraz gorzki smak, to mam wielki apetyt na trwanie i uczę się być szczęśliwa bez stawiania warunków. Z rozmysłem i z własnej woli, staram się nie uzależniać swojego szczęścia od różnych rzeczy. Nie mówić, że gdyby stało się to czy tamto, to byłabym szczęśliwa a skoro się nie stanie, to nie mam szansy na szczęście. Nie oczekuję nadzwyczajnych rzeczy, szukam radości w tym co mam.

Nie zawsze jestem dobrą uczennicą, ale naprawdę się staram. Dlatego nawet w taki dzień jak dziś, gdy trudno o ”hura optymizm”, nie mówię „witaj smutku” ale też nie uciekam od smutku na oślep. Wiem, że gorszy nastrój, przygnębienie, to tylko uczucia a nie koniec świata. Mój świat będzie trwał, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas, i mam szansę na radość i słońce, może już jutro. A póki co, spokojnie zanurzę się w codzienność, zrobię co będzie trzeba i poszukam tego co dobre, budujące, bo na pewno coś takiego znajdę.

środa, 27 kwietnia 2011

Czas na codzienność...

Poświąteczny wtorek, więc czas na codzienność. Na dworze piękna pogoda i bardzo zielono a ja pół dnia przesiedziałam przy komputerze. Próbowałam przygotować nową robotę, ale niestety szło mi kiepsko. Nie dość że nie mogłam się skupić, to jeszcze dokuczało mi swoiste „wolnomyślicielstwo” - myślałam wolno i byłam inaczej oświecona. Dałabym spokój swojemu mózgowi, ale zaczynam odczuwać suchoty kieszonkowe, więc muszę się przemóc. Jutro czeka mnie ciąg dalszy, bo jak się nie ma co się lubi.... itd.

Przyjemnie byłoby robić tylko miłe rzeczy, ale nie ma tak dobrze. Czasami życie jest jak ta zła macocha a nam trafia się rola Kopciuszka. Wtedy trzeba zawinąć rękawki i brać się za robotę. No chyba, że ktoś woli wierzyć w bajki i zamiast liczyć na siebie, czeka na królewicza. Tyle, że w bajkach jest piękny królewicz i karoca z dyni, a w życiu bywa, że trafia się królewicz jak dynia. Ale cóż, jak to mówią, life is brutall.

Dlatego od dawna nie wierzę w bajki i robię co muszę, a przynajmniej bardzo się staram. Nie jest mi łatwo, ale mam satysfakcję, że mimo wszystko jakoś sobie radzę. Jednak chętnie oddałabym trochę satysfakcji w zamian za przychylność losu, bo sił ubywa i coraz trudniej pokonywać przeszkody.

Gdyby tak los się namyślił i dał więcej dobrobytu tj. więcej zdrowia i pieniędzy a mniej wrednych ludzi na drodze, to byłabym bardzo wdzięczna.
Na stronie Kobieta.pl znalazłam kiedyś fajny wiersz, w podobnym do wpisu klimacie, więc teraz go wklejam.

* * *

Wędrówki dobrobytu

sorry, budowa oparta na regułach własnych

szedł Dobrobyt po linie w nieznane
i nie myślał co będzie mu dane
czy kilometr księżyca z pół-tęczą
czy też wiorsta* pajęczyn zajęczych

nagle ujrzał dziewczynę bezbarwną
smętna dusza - pomyślał przygarnę
dłoń wyciągnął skinieniem zaprosił

już podziwiał spełnienie proroczych
snów na jawie jak kwiatów na łące
wkoło tylko owoce pachnące

między Wisłą a Odrą w przestrzeni
świat Okame od zaraz zamienił

ale serce chce więcej i więcej
niczym bajla** o złotej rybeńce

z biegiem czasu straciło ochotę
bowiem świat - jedna wielka niecnota

Autor: Mariat