Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kłopoty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kłopoty. Pokaż wszystkie posty

sobota, 22 listopada 2014

Dobra noc na osłodę po trudnym dniu




























 
Kończy się dzień. Czuję na plecach jego ciężar. Zabrakło mi dziś siły na swoje i cudze biedy. Wkurwia mnie to wszystko! Tak, tak. Są takie sytuacje kiedy nie ma lepszego słowa, żeby wyrazić frustrację, żal, złość, a "kurwa mać" to w tym wypadku nawet za mało powiedziane. 

Okazało się, że parszywy los uwziął się też na naszych przyjaciół. W. to dobrzy, uczciwi i pracowici ludzie, ale w tym pieprzonym kraju to za mało, żeby móc spokojnie żyć. 

Jedyna nadzieja w tym, że nie są sami, że życie daje drugą szansę a szansą jest jutrzejszy dzień. I tego trzeba się trzymać. Bo w innym wypadku pozostaje tylko takie rozwiązanie, jak to na obrazku znalezionym kiedyś w sieci. 

  
Tego byśmy nie chcieli. Dlatego na dzisiaj koniec. Wszystkie złości, troski, frustracje, bolicosie – wonnnn!!!  Ja tu rządzę.

Najwyższa pora na dobrą, łagodną noc, przy boku kochanego, w spokojnym domu, we własnym łóżku. A żeby było jeszcze milej przy muzyce moich ulubionych smutasów. I będzie dobrze... 





obrazki złowione w sieci

sobota, 1 października 2011

Nie chcę już być ścianą płaczu

Od rana wisiałam na telefonie, bo moje znajome odczuły nieodpartą potrzebę wygadania się. Suma summarum spędziłam kilka godzin przypięta do słuchawki. Lubię moje koleżanki i lubię pogadać, ale mam coraz mniejszą odporność na cudze kłopoty, zwłaszcza te, w których nie mogę nic pomóc, więc czuję się przymulona.

Każdy musi czasem się wygadać, ponarzekać, rozczulić się nad swoim trudnym losem, ale dobrze jest zachować umiar i nie eksploatować nadmiernie życzliwości osób drugich. Jeżeli ciągle traktujemy swoich znajomych, jak ścianę płaczu, to w końcu zaczną nas unikać, bo każdy ma jakąś granicę absorbowania cudzych smutków, rozczarowań i żalów. Przyznam, że, mimo najszczerszych chęci, ja mam coraz mniej cierpliwości do celebrowania cudzych problemów. Problemy trzeba rozwiązywać, bo samo narzekanie nie zmieni sytuacji na lepszą. Owszem można się czasami poużalać nad sobą, sama to robię, ale trzeba wiedzieć, kiedy przestać. Dlatego, jak ktoś chce całe życie jęczeć to nie w moim towarzystwie. Moje pokłady empatii już się wyczerpały i teraz wystarcza mi jej tylko dla tych, którzy starają się sobie pomóc, ale życie ich przerasta.

W dalszym ciągu dobrze życzę wszystkim i kieruję w ich stronę dobre myśli, ale nie mam zamiaru międlić w kółko cudzych kłopotów i niezadowoleń. Myśl niesie za sobą energię a tylko dobra energia pomaga, więc pielęgnuję tylko te myśli, które ją niosą. Oczywiście rzeczy metafizycznych nie da się udowodnić, zmierzyć fizycznymi miarami, ale jestem przekonana, że można pomóc sobie i innym kierując do nich dobrą energię, zamiast grzęznąć z nimi w bagnie niezadowolenia.

Dobrą energię można kierować m.in. poprzez modlitwę, w końcu modlitwa to też myśl, tyle, że kierowana do Boga. Pośrednio zyskałam dowód na to, że to działa. Ania, moja znajoma, jest bardzo uduchowioną i głęboko wierzącą osobą, która chętnie pochyla się nad każdym, kto potrzebuje pomocy. Ta właśnie Ania pracowała z dziewczyną, która miała bardzo poważne kłopoty osobiste. Ania, wiedząc, że w żaden inny sposób nie jest w stanie pomóc koleżance postanowiła się za nią modlić. Tu muszę dodać, że Ania nie informowała koleżanki o swoich zamiarach ani też nie namawiała jej do modlitwy, bo wiedziała, że dziewczyna deklaruje się jako osoba niewierząca a ona nie należy do ludzi obnoszących się ze swoją wiarą. Ania zaczęła odmawiać nowennę do Matki Bożej w intencji koleżanki. Ostatni dzień nowenny wypadał w sobotę. I wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Przed południem do domu Ani zadzwoniła koleżanka z pracy.
- Pani Aniu- powiedziała- czy u pani wszystko w porządku?
- Tak. A o co chodzi?
- Miałam bardzo dziwny sen. Śniło mi się, że byłam u pani w domu, pani siedziała w kuchni i modliła się pani, a za pani plecami stała Matka Boska. Wie pani, ja jestem niewierząca, więc ten sen, jakoś mnie przestraszył, bo nigdy w życiu nie miałam takich snów. Przestraszyłam się, że coś pani się stało. I dlatego do pani zadzwoniłam – wyjaśniła dziewczyna.

Wtedy Ania przyznała się, że chcąc jej pomóc modliła się za nią. Obie były jednakowo poruszone. Po pewnym czasie sytuacja życiowa koleżanki odmieniła się na dobre, chociaż na początku wszystko wyglądało beznadziejnie, więc można założyć, że „coś” pomogło. Można wierzyć, można nie wierzyć, ja wierzę. Wychodzę z założenia, że skoro wszystko jest energią, to modlitwa jako dobra energia może być pomocna.

piątek, 9 września 2011

Od ostatniego wpisu...

Od ostatniego wpisu minęło ponad tydzień. Nie zaglądałam na bloga, dni miałam wypełnione po brzegi. Dużo się działo, jak na moje siły to nawet za dużo, ale ... Niutek szczęśliwie ochrzczony, sprawy domowe i urzędowe jakoś pozałatwiane, codzienne ćwiczenia odptaszkowane, nic tylko się cieszyć. Jednak moje zadowolenie jest takie sobie, bo czuję się jak poobijany garnek. Bolą mnie wszystkie stawy i mięśnie. Poszłam do lekarza po leki przeciwbólowe a lekarka wypatrzyła na moim palcu jakąś grudkę i podejrzewa zapalenie mięśni. Jak się to potwierdzi, to kicha, choroba autoimunologiczna to marna prognoza na dalsze życie. Póki co mam nadzieję, że diagnoza się nie potwierdzi i tego będę się trzymać.

Dzisiaj wypada 23 rocznica śmierci mojego Taty, więc wybieram się na cmentarz. Na dworze zimno i pochmurno zupełnie inaczej niż wtedy gdy umarł. Pamiętam, był słoneczny i ciepły dzień a ja planowałam sobotni wyjazd. Zadzwonił telefon i wszystko przestało się liczyć, zapadłam się w jakąś zimną otchłań, z której nie mogłam uciec. Teraz to tylko wspomnienie, czas oswoił smutek i ból.

Oj, coś smędzę ponad miarę, ale jest nadzieja na miły koniec tygodnia, bo wybieram się z psiapsiółą na małe piwko i pyszne co nieco. Jolcia zawsze podnosi mój nastrój na wyższy poziom, więc już się cieszę na to spotkanie. Kończę, bo pora wziąć się za dzisiejsze sprawy, czas nie czeka a życie ucieka.

wtorek, 1 lutego 2011

Kłopoty, to nie moja specjalność.

Poniedziałek. Początek tygodnia a ja od rana nie w humorze. Obudziłam się z gigantycznym bólem głowy i wszystko leciało mi z rąk. Na domiar złego, zabrakło mi asertywności i zgodziłam się na wizytę znajomej. Zwykle znajomej unikam, bo każde spotkanie z nią, to niekończąca się wyliczanka kłopotów, problemów i zmartwień. Rzecz w tym, że ona wcale nie ma więcej problemów niż przeciętny człowiek, ale każdy najmniejszy problem celebruje, jak ksiądz mszę. Dzisiaj też robiłam robiłam za ścianę płaczu. Słuchałam cierpliwie, ale byłam na siebie zła.

Przypomniało mi się moje dzieciństwo, bo wtedy też miałam same problemy. Współczułam wszystkim, których los wydawał mi się trudny, bo rozumiałam te wyśmiewane i odrzucane dzieci. Sama czułam się źle. Byłam nieśmiała i łatwo było mnie zranić. Przejmowałam się cudzymi ocenami i odbierałam świat przez emocje, z trudem włączając rozum. Czułam się z tym wszystkim bardzo samotna, chociaż miałam dużo koleżanek.

Na zewnątrz nie było po mnie widać, co naprawdę czuję. A nie zwierzałam, się, bo za bardzo się wstydziłam, że jestem taka słaba. Za to wbrew swoim ograniczeniom potrafiłam zawalczyć o innych. Dlatego zawsze kręciła się koło mnie jakaś bida, której inni dokuczali, z którą nikt nie chciał się bawić. Robiłam za pocieszycielkę i ochroniarza. Chłopcy w szkole wołali za mną siostra miłosierdzia.

Z upływem lat nauczyłam się żyć ze swoją nadwrażliwością. Przestałam się czuć zobowiązana do zbawiania świata. Ogarnęłam trochę moją wybujałą empatię i nie chcę już brać odpowiedzialności za innych. Nie muszę chłonąć cudzych nieszczęść jak gąbka. Takie postępowanie to nie jest dobroć, to raczej słabość, lęk przed odrzuceniem. Dobroć, to dawanie z własnej woli tyle na ile nas stać, bez oczekiwania na jakąkolwiek gratyfikację. Mogę pomóc komuś kto potrzebuje pomocy, ale nie stać na użalanie się nad kimś, kto tylko lubi się martwić. Nie muszę z grzeczności tracić czasu i energii. To był ostatni raz kiedy dałam się wkręcić w taką sytuację.

Na koniec cytat, który lubię.
„Nie przejmuj się przesadnie swoimi kłopotami. Jutro będziesz miał nowe.” Arnold Shoeneberg

sobota, 22 stycznia 2011

Nie możesz zabronić ptakom smutku krążyć nad twoją głową, ale...

Rano, robiąc sobie herbatę, wyjrzałam przez okno. Spojrzałam na drzewa przyprószone śniegiem, białoszare niebo i drobne płatki śniegu tańczące na wietrze. Przypomniało mi się, jak siedząc w kuchni rodzinnego domu, patrzyłam na zaśnieżony ogród, czując zachwyt i lęk. Bałam się, że zanim gardło przestanie mnie boleć, śnieg stopnieje i nie zdążę się nacieszyć zimą. Dzisiaj widok za oknem wzbudził we mnie te same uczucia, chociaż inne okno i ja starsza o ponad czterdzieści lat.

Wciąż patrzę na świat oczami dziecka. Ten śnieg za oknem jest dla mnie tak samo ważny, jak wtedy gdy chciałam ulepić bałwana. Drzewo otulone białymi płatkami budzi we mnie taki sam zachwyt. Taka sama jest tęsknota za zapachem zimowego powietrza, za poczuciem powiewu wiatru smagającego policzki.

Tylko jedna myśl jest nowa. Ile jeszcze lat będę miała szansę cieszyć się pięknem świata? To pytanie, na które nie chcę znać odpowiedzi, zrodziło się w mojej głowie, bo dorosłam. Dorosłam do świadomości, że nic nie jest dane na zawsze.


Banałem jest stwierdzenie, że życie strasznie szybko mija, ale cóż poradzić na to, że banały często najlepiej odzwierciedlają prawdę. Kiedy jesteśmy dziećmi świat jest nasz, bo my i nasi bliscy, to cały świat. Potem dojrzewamy, wchodzimy w dorosłość i dociera do nas, że świat jest nam dany na chwilę i nie wiadomo kiedy ta chwila przeminie. Bez względu na to, jak bardzo będziemy  te myśli od siebie odsuwać i tak będziemy musieli kiedyś się z nimi zmierzyć.

Upływające lata, śmierć naszych bliskich, medialne doniesienia o wypadkach, katastrofach, to wszystko zakłóca nam próby ignorowania śmierci. Niestety im bardziej wypieramy jakąś myśl, tym bardziej ona się w nas zakorzenia. Wszystkie nasze przeżycia, którym nie pozwalamy się narodzić i dojrzeć, schodzą do podziemia, tam zamieniają się w potwory, które straszą nas na różne sposoby.

Rozsądek nakazuje przestać udawać, że śmierci nie ma, bo śmierć to nie teoria, to wydarzenie, które kiedyś nastąpi. Śmierć trzeba oswoić, żeby była jak najmniej straszna. Każdy sam musi znaleźć sposób, jak zmierzyć się z nieuchronnością ludzkiego losu. Kiedy przed czymś uciekamy, udajemy że coś nas nie dotyczy, to spychamy lęki do podświadomości, a to tworzy sieć połączeń i jesteśmy coraz mocniej uwikłani.

Jest takie chińskie przysłowie: „Nie możesz zabronić ptakom smutku krążyć nad twoją głową, ale możesz nie dopuścić do tego, by uwiły gniazdo w twoich włosach.” No właśnie, skoro nie jesteśmy w stanie uciec przed śmiercią, to nie bójmy się o niej myśleć. Myśl o śmierci nie splątana zakazami, przyleci jak ptak i odleci, ale gdy będziemy pamiętać, żeby jej unikać, to zostanie z nami na dłużej. Zepchnięta do naszej podświadomości będzie zatruwała nam życie.

Kocham życie i chcę je przeżywać jak najbardziej radośnie. Lubię znajdować w sobie, te wszystkie minione zimy, zachwyt i zadziwienie światem. Ale nie chcę żyć w strachu, udając, że śmierci nie ma. A jak nad moją głową przeleci czarny ptak z okiem jak koralik, to przyjrzę mu się tak, jak przyglądałam się wronom siedzącym na gałęzi i dam mu odlecieć.