Za oknem wiatr goni ołowiane chmury, bezlistne
czarne drzewa budzą skowyt duszy, ale nic to, zbieram się do kupy i
wracam do żywych. Wirus odpuścił, więc najwyższa pora, żeby
wziąć się za bary z życiem i pozałatwiać odwieszone na kołek
zaległe sprawy. Cóż, nadchodzący tydzień nie będzie raczej
łatwy, ale jakoś sobie poradzę. Najbardziej ciąży mi to, że
będę sama, bo Ślubny idzie w poniedziałek do szpitala. Jednak o
szarej codzienności pomyślę jutro. Na razie jest niedziela, więc
będę świętować, bez fajerwerków, ale rodzinnie i w domowym
ciepełku. Po południu wpadnie na pogaduchy Emi, moja krewniaczka z
wyboru, więc będzie jeszcze przyjemniej. Czeka mnie miły dzień w
moim własnym niebie i mam zamiar się nim cieszyć. Tego samego życzę wszystkim czytającym te słowa, bez wyjątków.
obrazki złowione w sieci
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz