Byłam
z psiapsiółką w kinie na filmie "Moje córki krowy" wg scenariusza i w
reżyserii Kingi Dębskiej. Ta tragikomedia, opowiadająca wzruszająco i
zabawnie o rzeczach ostatecznych, bardzo mnie poruszyła. Choroba, śmierć, odchodzenie najbliższych, rozczarowanie życiem, które nijak nie
przystaje do naszych oczekiwań, to nie są zabawne rzeczy, a jednak
Dębska świetnie ubrała te mroczne tematy w śmiech. Śmiałam się i
wzruszałam na przemian obserwując jak każdy z bohaterów filmu mierzy się
we własny sposób z cierpieniem, przed którym nie ma ucieczki. Czy
chcemy czy nie śmierć jest częścią życia i każdy musi się z tym
pogodzić. Film Dębskiej pomaga oswoić ten trudny temat. Pokazuje też, że
życie trwa do końca, więc nawet w cierpieniu, w chorobie, z ostatecznym
wyrokiem, że mamy już tego życia niewiele, trzeba szukać tego co
radosne. Urodziłeś się, więc nie ma odwrotu - musisz sprostać życiu
jakie zostało ci dane i wziąć z niego tyle dobrego ile się da. Podobno
scenariusz powstał na kanwie osobistych doświadczeń reżyserki, więc tym
bardziej należą się jej gratulacje, że tak ciężkie doświadczenie
przerobiła, mimo wszystko, na pogodny choć bardzo nostalgiczny film.
Wielkie brawa dla aktorów; Agata Kulesza rewelacyjna, Marian Dziędziel poruszający, Gabriela Muskała bardzo zabawna. Bardzo polecam obejrzenie filmu, bo naprawdę warto.
Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz