Jak tak konsekwentnie zdradzam tajemnice małżeńskiego pożycia, chociaż nie alkowy (o tym napiszę później, żartowałam), to opiszę sytuację, która przebiła wszystkie inne i pokazała, że co jak co, ale wstydu to ja nie mam.
Wracam kiedyś do domu i widzę z daleka, że mąż stoi i rozmawia z jakąś kobietą. Oboje byli odwróceni do mnie plecami. Dochodzę bliżej i poznaję, że to sąsiadka z bloku. Zanim mąż mnie zauważył, ja usłyszałam sąsiadkę.
- To ja ci Artur nalepię tych pierożków jutro, bo teraz jadę zawieść dzieciom - powiedziała sąsiadka.
Podeszłam, przywitałam się, sąsiadka się trochę speszyła. Artur nawet nie mrugnął.
- O, to słyszę, że mamy już obiad na jutro - powiedziałam z uśmiechem, bo jak jakaś kobita chciała uszczęśliwić Artura pierogami, to proszę bardzo, ja też chętnie zjem.
- A dałeś pani potrzebne produkty? - zapytałam osobistego chłopa. Teraz speszył się chłop, bo on nie lubi nikogo wykorzystywać. Sytuacja zrobiła się trochę dziwna, ale ja nie odpuszczałam, bo pierogi lubię, a lepić nie lubię, wiec jak znalazła się ochotniczka, to żal nie skorzystać.
- Ja w domu wszystko mam, więc nie ma problemu - powiedziała sąsiadka.
- To się mąż ucieszy. Bo wie pani, ja ze dwa razy w życiu lepiłam pierogi, a on tak lubi - ciągnęłam temat. Te z garmażerki to jednak nie to samo co domowe - ponarzekałam.
Sąsiadka strzelała oczami, bo nie mogła się zdecydować, czy ma do czynienia z głupią babą, czy w perfidny sposób sobie z niej kpię. Mnie tam było wszystko jedno, obie opcje mi pasowały. A jeżeli chodzi o dziwienie się, to ja też się trochę dziwiłam. Bo, co ona sobie myślała, że jak mu nalepi tych pierogów, to on sam będzie jadł? No nie, to nie mój mąż, on by się z rodziną podzielił, a jakby było mało, to by swoje oddał i zadowolił się wylizaniem talerza. Takie wielkie serce ma ten chłop. Widać, że sąsiadka go nie zna. Jest jeszcze taka możliwość, że sąsiadka chciała serwować te pierogi u siebie w domu. Ale ja nie podejrzewam innych o to, czego sama bym nie zrobiła i nie dopatruję się złych intencji. Tym bardziej, że z wyjaśnień Artura wynikało, że spotkał sąsiadkę, jak szedł po mnie na przystanek. Ona też szła w tym kierunku objuczona siatami, więc się zaoferował, że pomoże. Dżentelmen mój kochany. Od słowa do słowa, dogadali się, że ona ma w tych siatkach prowiant dla dzieci, bo nagotowała kapusty i nalepiła pierogów. I tak jakoś powiedział, że żona nie robi pierogów, a on bardzo lubi, więc stąd ta propozycja lepienia dla niego pierogów. Jak już się tak szczegółowo wytłumaczył, to go uspokoiłam, że przecież wiem, że ona ze współczucia mu te pierogi chciała robić. No, nie podejrzewam przecież, że z jakiegoś innego powodu. Jakoś nie bardzo spodobała mu się moja wyrozumiałość, ale to już nie mój problem. Mnie też nie wszystko się podoba. Na przykład nie za bardzo mi się podoba, że on opowiada obcym kobitom, że żona mu pierogów nie lepi, ale pretensji nie mam. Jest wolność słowa. Poza tym, ja mu żony nie wybierałam, mógł się postarać o taką co lepi pierogi. Dlatego jak chce mieć pretensje, to proszę bardzo, ale tylko do siebie. Następnego dnia Artur poszedł po odbiór pierogów i wziął wnuka na ochroniarza. Przyznam, że wnuk poszedł po te pierogi z mojej inicjatywy, bo nie można wykluczyć, że jednak sąsiadka trochę wabiła chłopa tymi pierogami. A wiadomo, strzeżonego Pan Bóg strzeże, zaś dobry chłop jest na wagę złota, że tak powiem, chwaląc się jednocześnie, że znam przysłowia.
Teraz, jak spotykam się z tą sąsiadką, to rozpływamy się w uśmiechach, obie, ja mam nadzieję na kolejne pierogi, dobre były, a ona chyba się mnie boi. Trochę później dowiedziałam się, że ta kobieta jest wdową. No, to nie omieszkałam tego wykorzystać.
- Wiesz Artur, nie wiadomo na co ten jej mąż umarł, to ty nic od niej nie jedz - powiedziałam troskliwie. Jak będzie ci chciała coś dać do jedzenia, to weź, przynieś do domu, ja pierwsza spróbuję - dodałam, bo ja dla rodzonego chłopa jestem skłonna się poświęcić.
- Ile się jeszcze będziesz ze mnie nabijać? - spytał.
Nie zadeklarowałam się, bo nie ma co się samemu rozbrajać. Małpa jestem. Wiem, ale jakoś mi to nie przeszkadza. I na dzisiaj to by było na tyle.
Ale się uśmiałam! No ale gdyby mój mąż był na "per ty " z babką, z którą ja jestem na "per pani", to by mi się włączyła ostrzegawcza żaróweczka;). Niecierpię lepienia pierogów a tak naprawdę wolę naleśniki niż pierogi. Wiesz, ze zdziwieniem kiedyś zauważyłam,że niektórzy mężowie są nadzwyczaj szarmanccy do innych pań i chętnie im coś dźwigają. Mój został kiedyś ukarany za to przez los, bo niósł naszej koleżance b. ciężką walizkę i doznał naderwania kielicha miedniczki nerkowej (niósł walizę trzymając przed sobą bo na ulicy był straszny tłok).
OdpowiedzUsuńGorzej ,że rzecz się miała w Stambule, cały pobyt był popsuty, ale przynajmniej się z tej nadmiernej uprzejmości wyleczył.
Ja jestem za leniwa, żeby być zazdrosna. A ten mój mąż, to rzeczywiście, jak widzi kobitę z tobołkiem, to od razu się rzuca na pomoc. Jednak dopóki nosi też moje tobołki, to siedzę cicho.
UsuńPoprawa humoru, po przeczytaniu. Mam nadzieję, że o mnie to tego nie pisała. Aha, ja nie lepię pierogów, tym bardziej nie niosłabym ich do dzieci. Pozdrawiam i napiszę, że chcę się na dłużej rozgościć.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Cię rozbawiłam i chcesz tutaj zostać. Jeżeli chodzi o sąsiadkę, to ona wydaje się nawet miła. Może ma tylko za bardzo rozbudowany instynkt opiekowania się wszystkimi. A przecież ten mój chłop taki bidulek z kiepską żoną, to chciała mu ulżyć.
UsuńNajwazniejesze to umiec wykorzystac kazda okazje dla wlasnych potrzeb i zyskow. Tez jestem w tym mistrzynia:))
OdpowiedzUsuńZgadzam się, trzeba robić sobie dobrze))) Jest wystarczająco dużo kobiet, które robią dobrze innym, więc żeby była równowaga muszą być takie jak my.
UsuńUbawilas mnie do łez.Jesteś mistrzynią w rozgrywaniu sytuacji.Brawo.Chyba było pełne zaskoczenie obu stron .Są takie sprytne sąsiadki i dziwnie dla obcych kobiet "dżentelmeni".Teraz przy każdych pierogach będę wspominać z uśmiechem Twoja opowieść.Zazdroszcze takiej sprytnej reakcji,ja bym pewnie się wkurzyla na cos takiego,a w nerwach można za dużo powiedzieć..Pozdrawiam serdecznie Marta uk
OdpowiedzUsuńJa jestem w takich sytuacjach pełny Zen. Jak ktoś chce mojego męża uszczęśliwiać, to niech to robi, będę miała mniej roboty. Jest jeden warunek, muszę mieć nad tym kontrolę. Bo jednak nie chciałabym, żeby po 40 latach małżeństwa inna kobita zepsuła mi męża. Też serdecznie cię pozdrawiam. Wpadaj częściej.
OdpowiedzUsuńo proszę, to mamy tak samo, wielokrotnie koleżanki męża uszczęśliwiały kupując mu przeróżne rzeczy, ze stoickim spokojem mówiłam - póki przynosi do domu to wytrzymam, gorzej gdyby wynosił
OdpowiedzUsuńKlarko to my są podobne. Normalnie rozsiewamy szczęście, bo to i mąż zadowolony i sąsiadki szczęśliwe podwójnie, raz radością złośliwą, że my jesteśmy od nich gorsze, dwa, że one takie dobre, że nawet obcym bidulem się zaopiekują. I Niech wszystkim będzie na zdrowie.
OdpowiedzUsuńJestem szalenie zazdrosna, ale pierogi bym zjadła nawet od rywalki 😃
OdpowiedzUsuńKasiu, bo pierogi to jest samo zło i jak człowiek lubi to jest skłonny iść na wszelkie ustępstwa. Ale ja bym się chyba bała, tak od rywalki)))
Usuń