Całe życie byłam szczupła i nigdy nie stosowałam żadnych diet. Jak zauważałam, że spodnie robią się ciasne, bo za bardzo objadałam się słodyczami, to wystarczyło ograniczyć objadanie, trochę więcej się poruszać i znowu lekko mieściłam się w rozmiar 38. Życzliwe koleżanki mówiły mi, że jak przekroczę czterdziestkę, to nie będę miała tak dobrze. No i wykrakały. Przytyłam. Jednak stwierdziłam, że dam radę zaakceptować rozmiar 40. Trzymałam się tej akceptacji i rozmiaru przez 15 kolejnych lat. Bez ograniczania jedzenia i rezygnacji ze słodyczy, bo ja jak coś lubię to lubię. Przyjmowanie sterydów, po których tyłam, trochę utrudniało sprawę, ale kończyłam brać leki i wracałam do swojej normy. Przed sześćdziesiątką zaokrągliłam się bardziej, ale ciągle wchodziłam w rozmiar 40 / 42, więc nie widziałam problemu.
Do teraz, bo teraz zobaczyłam. No kurcze, jestem gruba. Pierwsze niepokojące sygnały były już w kwietniu, ale je zlekceważyłam. Przez wirusa siedziałam na dupie w domu, a dupa rosła. A było się stosować do ostrzeżenia na lodówce "Nie jesteś głodna, nudzisz się, weź się za robotę", to nie, dalej pocieszałam się jedzeniem. Inna sprawa, że to co się dzieje dookoła usprawiedliwia pocieszanie się, bo albo się człowiek wkurza albo smuci, a oba powody są dobre, żeby coś zjeść. I jeszcze bez umiaru pakowałam do dupy wszystko, co mi się nie podobało, oj dużo tego było. To nie ma się co dziwić, że dupa musiała zmienić rozmiar, żeby to wszystko pomieścić. Na domiar złego musiałam przecież wypróbować nowy piekarnik. A na czym najlepiej było go przetestować, oczywiście na pieczeniu ciast. No to testowałam. Piekarnik sprawdzał się bez zarzutu. Ciasta wychodziły pyszne, bez śladu zakalca. Dzieliłam się tymi ciastami z córką, ale i tak dużo za dużo zostawiałam w domu. A, że mam słabą silną wolę, to bardzo szybko ciasto znikało. I tu do akcji wkraczał mój mąż.
- To nie ma już ciasta? - pytał głupio i wrednie, bo skoro umyta blaszka obsycha przy zlewie, to chyba jasne, że ciasta nie ma.
- Myślałem, że jeszcze trochę zjem, bo mało zjadłem - kontynuował, żeby mnie dobić, że jestem egoistką, bo sama zeżarłam pół blachy ciasta, zamiast się sprawiedliwie podzielić.
- Trzeba było jeść, jak było - odpowiadałam i siłą musiałam się powstrzymywać, żeby nie dodać, że myślenie nie jest czynnością odpowiednią dla wszystkich, więc zamiast myśleć powinien jeść. Wtedy nie dość, że by się najadł, to jeszcze pomógłby żonie utrzymać jaką taką linię. Jednak staram się być dla męża wredna umiarkowanie, więc trzymałam język za zębami. Tym bardziej, że fakty są takie, że sama zjadłam większą część ciasta, a ja z faktami nie dyskutuję. Nie było więc wyjścia, trzeba było piec następne ciasto, żeby oddać mężowi sprawiedliwość i ciasto. I tak sytuacja się powtarzała. Do wrednych chłopów dołączył jeszcze mój zięć, który niepytany chwalił moje ciasta. A jak tu się powstrzymać przed chęcią bycia chwaloną przez zięcia? Nijak. No to piekłam. I niestety jadłam, bo jak się nakicałam po kuchni, to co sobie miałam żałować. Wychodzi na to, że jak zawsze wszystkiemu winne są chłopy. Zięcia to bym jeszcze wytłumaczyła, bo ciasta lubi, a na figurze teściowej mu nie zależy. Ale rodzony chłop? Żeby tak kobitę bez pomocy zostawić. To jednak nie ładnie. I tak minęło nam trochę czasu, sytuacja z dogadzaniem sobie była constans, ale moja waga niestety nie. Dlatego stanęłam przed wyborem albo wymienię całą garderobę, albo muszę przejść na dietę. Wybrałam to drugie. I od razu ogłosiłam wszem i wobec, że jestem na diecie, więc żadnych ciast i pocieszającego żarcia nie będzie.
- Po co masz iść na dietę?- spytał mąż, bo on przy takiej żonie to jednak wymaga pocieszenia. A poza tym, już się przyzwyczaił do coraz grubszej żony i testowania piekarnika, więc nie widział problemu. I nie wiem, do czego bardziej się przyzwyczaił, ale nie będę wnikać, bo kolejne rozczarowanie do niczego mi nie potrzebne.
- Bo nie chcę być gruba. Od poniedziałku jem połowę porcji, żadnego objadania się, żadnych słodyczy - oświadczyłam.
- Uhm - wyartykułował mąż swój sceptycyzm.
Poparła mnie jedynie córka, bo jej te moje ciasta też zaczęły wchodzić w boczki. Zięcia o zdanie nie pytałam, bo, jak już ustaliliśmy, nie potrzebne mi kolejne rozczarowanie. A nuż by powiedział, że mojej urodzie już nic nie pomoże i mogę sobie darować diety, bo lepiej wychodzą mi ciasta.
Przyznam, że minęło już kilka poniedziałków, a ja na diecie byłam połowicznie, bo w poniedziałek jeszcze dawałam radę, ale już od wtorku zaczynały się schody. I koło czwartku znów musiałam zaczynać dietę od poniedziałku.
Dlatego postanowiłam coś zmienić. Pomyślałam, że trudnych rzeczy nie zaczyna się od poniedziałku, więc dla odmiany zacznę w sobotę. No i przy okazji jakoś ominę ten feralny wtorek, od którego wszystko robiło się trudniejsze. Jest przecież szansa, że do wtorku tak się przyzwyczaję do oszczędnej diety, że dam radę przetrwać bez łamania postanowień. Padło na tę sobotę.
Niestety, znowu na przeszkodzie stanął mi mąż, który kupił na targu bober, dla mnie kupił, bo on nie je. A jak ja miałam iść na dietę z kilogramem bobru w domu, jak ja kocham bober? Może inni by dali radę przetrzymać, ale ja niestety nie. Dlatego zjadłam w pierwszym podejściu prawie pół kilograma. No i dietę szlag trafił, a tak dobrze zaczęłam. Na śniadanie zjadłam tylko jedno jajko, dwa pomidory i małą kromeczkę chleba. Drugiego podejścia do bobru nie będzie, bo odwiedził mnie zięć, który też kocha bober. Zobaczył, że leży na blacie w kuchni taki ładny, drobniutki, zielony boberek i ślina mu pociekła. Trudno, z bólem serca, ale się podzieliłam, niech i jemu dupa rośnie, żeby była na tym świecie jakaś sprawiedliwość. A dietę zacznę od niedzieli. I na dzisiaj to by było na tyle.
Rysunek znaleziony w sieci.
Podrażnię Cię - możesz jeść nawet sporo, ale musisz odstawić tylko węglowodany proste. Najlepsza dietka- proteiny i zielenina surowa lub gotowana. W chwili gdy odstawiłam gluten (musiałam z uwagi na Hashimoto i kłopoty po kuracji antybiotykowej) schudłam uprzejmie 15 kg. Fakt, że w pewnej chwili miałam stres, a ja gdy mam stres przestaję jeść i spać.. Jedyna słodycz u mnie to czekolada o zawartości ponad 80% kakao. Jem sporo jajek i warzywa, ale ich nie gotuję tylko smażę na klarowanym maśle.I daję dużo przypraw, w tym sporo cynamonu. Przykre jest to,że w ramach niejedzenia węglowodanów odstawiamy również owoce- to tuczący węglowodan. A po tej kuracji sterydowej możesz mieć rozwaloną tarczycę- zrób badania w tym kierunku.Jeżeli TSH wyjdzie ci ponad 3, to chociaż to jest w normie (która jest nieprawidłowa,WHO przymierza się do jej zmiany)) poproś o badanie w kierunku ciał p. tarczycowych.
OdpowiedzUsuńSerdeczności;)
Ja jak jestem bardzo zestresowana to przestaję jeść i spać, ale jak stres bardzo umiarkowany, to pocieszam się jedzeniem. Mam problem, bo jak już gotuję, to dobrze mi to wychodzi i wtedy równie dobrze wychodzi mi jedzenie. Z węglowodanów nie zrezygnuję, bo dla mnie to za duże poświęcenie. Spróbuję ograniczyć ilość i kaloryczność posiłków, a dodać więcej ruchu. I zobaczę jak to się sprawdzi.
UsuńHmmmmmm.... mnie się akurat schudło 2,5 kg. A przecież po prostu żrę lody bez umiaru. Fakt, że inne słodycze odstawiłam i w miarę dużo ruszam się- w miarę, bo kolana nie puszczają. U mnie motywacją do schudnięcia są raczej bolące kolana i kręgosłup= kilogramy obciążają, ale nie mam parcia. Jak mi się czegoś chce, to jem. Kto wie, czy jutro nie zejdę z tego świata, a ograniczam się na siłę?
OdpowiedzUsuńFaktycznie, cynamonu jem sporo. ładuję go do tych lodów. Może on też pomaga? ja w niego wierzę. Ale to musi być ten dobry cynamon- cejloński. Może też imbir? Jem kandyzowany- wiem dużo cukru, ale jem i tyle. Ty możesz surowy, albo w proszku-ble!
Ja muszę zrzucić więcej niż 2,5 kg. No, niestety. Dzisiaj to drugi dzień diety. Jutro zdradziecki wtorek, więc muszę się sprężyć, żeby nie polec, bo wtedy będę musiała znowu zaczynać dietę od soboty)))
OdpowiedzUsuńOj, wiem coś na temat odchudzania i diet, praktycznie przez większość życia walczę z dodatkowymi kilogramami z mizernym skutkie. Życzę wytrwałosci w diecie :)
OdpowiedzUsuń