Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 1 czerwca 2020

Jak to życie emerytki z emerytem może być wyzwaniem i skaraniem boskim

Uwaga! Małżeńska emerytura






















Tak sobie piszę, co widzę i słyszę, trochę opisuję, co mnie spotyka, a trochę zmyślam. Proporcje wymieszania rzeczywistości z fantazją niech zostaną moją tajemnicą.
Szłam sobie spacerkiem do domu i spotkałam znajomą. Znajomość nie była z gatunku zażyłych i należała raczej do gatunku przelotnych, bo znajoma przelatywała koło mojego domu w drodze do pracy. Dawno jej nie widziałam, ale też nie ma się czemu dziwić, skoro rzadziej wychodzę z domu. Znajoma ucieszyła się na mój widok proporcjonalnie do mojej radości ze spotkania z nią, wnioskuje z tego, że obie jednakowo zaczęłyśmy wymachiwać rękami i wdzięcznie mamrotać przez maseczki.
- Dzień dobry!!! Och jak dawno pani nie widziałam –          zaczęłam pierwsza, bo już tak mam, że pierwsza czepiam się ludzi.
- Dzień dobry, dzień dobry – zawtórowała ona, stając w przepisowej odległości dwóch metrów, choć głowy za to nie dam, bo żadna z nas nie miała przy sobie metrówki.
- Co u pani dobrego? - zapytałam grzecznie i niezbyt wścibsko.
- Nic – odpowiedziała krótko, ale za moment postanowiła jednak uściślić – nic, normalnie czarna rozpacz. Pani wie, że ja od nowego roku jestem na emeryturze? Ale już nie daję rady – zakończyła uściślanie i z rezygnacją pokiwała głową.
- A dlaczego pani tak źle? – zapytałam współczująco, chociaż sam fakt bycia emerytką nie wydawał mi się aż tak tragiczny.
- No w domu jestem, całe dnie w domu siedzę, wie pani z mężem siedzę. No oszaleć normalnie można. I jeszcze teraz ten wirus, to nawet do syna nie mogę uciec. 
- Rozumiem panią - powiedziałam jeszcze bardziej współczująco, bo też jestem na emeryturze, też całe dnie w domu siedzę, też z mężem i nawet do syna uciec nie mogę, bo go nie mam. Obie pokiwałyśmy głowami z rezygnacją. Temat się urwał, więc chciałam się pożegnać, bo przecież nie będę obcej kobity przesłuchiwać na tak drażliwy temat, jak dwoje emerytów skazanych na siebie przez cały boży dzień. Tym bardziej, że kiedyś widziałam znajomą z mężem i nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Na moje oko, to on był z rodzaju tych karmionych od dzieciństwa z procy, bo na wszystkich się rzucał z zębami. Ale znajoma złapała oddech i chyba postanowiła sprawdzić, czy moje "rozumiem panią" nie było aby na wyrost. 
- Też pani tak ma? - spytała. 
- No też - odpowiedziałam, nie wchodząc w szczegóły, bo co będę do obcych ludzi na osobistego chłopa donosić. Oj tam, oj tam, może nawet bym trochę podonosiła, bo dobrze by było trochę odreagować domowe pole minowe, ale akurat zachciało mi się siku. Wiadomo, z fizjologią nie wygrasz, a już szczególnie w pewnym wieku. Jednak znajomą zaalarmował mój brak wymowności, bo znała mnie jednak z tej bardziej rozmownej strony. 
- To ja widzę, że u pani jeszcze gorzej niż u mnie - oceniła mój stan. Ale niech się pani tak nie przejmuje, szkoda zdrowia. Wie pani, że ten mój, to nie pozwala mi się teraz z domu ruszyć, bo krzyczy, że wirusa przywlokę. Ale ja go znam, zawsze chciał mnie w domu trzymać, to teraz ma pretekst. Ile ja się musiałam nawykłócać, żebym mogła pójść do pracy, jak syn trochę podrósł - zaczęła wspominać. A ja z niepokojem pomyślałam, że ona ma za dużo wspomnień, chociażby ze względu na długi małżeński staż zaś ja, ze względu na pojemność pęcherza, mam za mało czasu . 
- Jednak się uparłam i do pracy poszłam. I wtedy dopiero odżyłam, ale te lata tak szybko zleciały. No i teraz ta emerytura - powiedziała ze smutkiem, a ja się ucieszyłam, że chwała Bogu, kobita zmierza do brzegu, więc nie jest źle. Niestety, ucieszyłam się przedwcześnie. 
- Nie będzie tak źle. Wirus minie, to znajdzie sobie pani jakieś zajęcie i zacznie się pani cieszyć z emerytury - powiedziałam. I trafiłam jak kulą w płot, bo zrobiłam najgorszą rzecz z możliwych, ona chciała ponarzekać, a ja wyskoczyłam z pocieszaniem. 
- Nie, to się nie uda, ten dziad wszędzie za mną polezie. W młodości pilnował mnie z zazdrości, a teraz z braku zajęcia - powiedziała wzdychając głęboko, ale trudno powiedzieć, czy z powodu podduszenia przez maseczkę (nomen omen we wzór w niebieskie poduszeczki), czy z powodu rozczarowania mężem. 
- Wie pani, że on ma nawet pretensje, że chodzę do syna? Bo on wtedy musi być sam - powiedziała ze złością. I co z tego? Ja chcę być sama i nie mogę, bo Kryśka to, Kryśka tamto - nakręcała się coraz bardziej. Ja za to nie mogłam się zakręcić, więc parłam do zakończenia rozmowy. 
- Tak to jest z tymi chłopami - powiedziałam szybko, żeby nie zdążyła odezwać się przede mną - powodzenia życzę i do zobaczenia. 
I tu drugi raz trafiłam kulą w płot, bo trzeba było zamknąć dziób, powiedzieć, że się śpieszę i z "do widzenia" uciekać do chałupy. Ale nie, zachciało mi się seksizmu i pozytywnych przekazów, to Kryśka pociągnęła wątek. 
- Ma pani rację, jeden gorszy od drugiego - powiedziała, spoglądając na mnie serdecznie z za zaparowanych okularów zaś ja byłam pewna, że ten drugi gorszy w oczach Krystyny to właśnie mój chłop. 
- Także lepiej to już nie będzie - kontynuowała swoje gorzkie żale. Przepraszam, że ja tak pani głowę zawracam - zreflektowała się nagle - ale wie pani tak mnie cholera nosi, że musiałam sobie pogadać. 
- Nic nie szkodzi, rozumiem, ale już muszę lecieć. Do widzenia. - powiedziałam na jednym oddechu i wyrwałam przed siebie, jak Kusociński, chociaż normalnie ledwie łażę. 
Jednak jak sprzęgną się dwie mocne siły: fizjologiczny przymus i dobre wychowanie, to człowiek czasem musi przeskoczyć siebie. I tak uważam, że zrobiłam co mogłam. Krystyna może nie została wystarczająco wysłuchana i pocieszona, ale odeszła przekonana, że są gorsze chłopy niż jej, bo właśnie spotkała kobitę, która ma tak źle, że już nawet nie ma siły się poskarżyć. Nie podejrzewam Kryśki, że cieszy się z cudzego nieszczęścia. Po prostu, zawsze dobrze wiedzieć, że nie cierpi się samemu. No i nikt jej nie spławił, wykręcając się sikaniem. Czyli wychodzi na to, że mamy same plusy dodatnie, jak mawiają niektórzy optymiści. I dzisiaj to by było na tyle.

Zdjęcie znalezione w internecie.

3 komentarze:

  1. No widzisz nawet nie masz pojecia jak Ci zle:))) Trzeba wyjsc do ludzi i oni czlowiekowi powiedza:) nie tylko jak ma zle, ale co mu wolno lub nie wolno robic, co ma jesc, z kim spac i generalnie jak zyc:)))
    Wyobraz sobie cos mnie podkusilo zeby omiesc kurze na moim gotujacym blogu, nie zeby bra buk cos napisac, ale jakos tak wlazlam bez potrzeby a raczej z nudow.
    Wskoczylam w komentarze a tam (!!) borze lisciasty ludzie placza nad zdjeciami jagnieciny:)))) bo widza nie kotlet ale jagniatko, ktore placze... no placza wszyscy. Myslalam, ze pekne ze smiechu nad ludzka glupota, nie zebym uwazala wegetarianizm za glupote, ale kurwa wlazenie ludziom z buciskami do gara to juz mnie przerasta.
    Jak ja mam wyjasnic tym kretynkom (bo to kobiety) ze marchewka tez zyje, gdyby nie zyla to by nie urosla, proste jak swinski ogon na deszczu.
    Na ludzi zawsze mozna liczyc, jak nie wiesz co robic to Ci naprawia zycie chocby mlotkiem:))))))))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak, są tacy ludzie, co nie mogą żyć bez naprawiania innych. Zamiast wziąć się za swoje życie, to układają życie innym. Ja zawsze mówię, że mam tyle roboty ze sobą, że na uszczęśliwianie innych nie mam już czasu. Jeżeli chodzi o wegetarianizm, to mój chłop od 20 lat nie je mięsa. Jak mi powiedział, że nie będzie jadł mięsa, to myślałam, że zabije go śmiechem. Wcześniej bez mięsa nie było jedzenia. Ale jak powiedział, tak zrobił. On przeszedł na wegetarianizm, bo stwierdził, że masowa produkcja mięsa zanieczyszcza środowisko i zwierzęta są hodowane w okropnych warunkach. Dużo w tym prawdy, ale każdy decyduje za siebie. Artur nie je mięsa, ale nikomu nie truje, żeby też nie jadł. Jak na obiad jest jakiś kotlet albo pieczeń, to on je ziemniaki z surówką. Inna sprawa, że ja od razu zapowiedziałam, że podwójnych obiadów nie będzie. Najgorsi są ci neofici, którzy chcą zbawiać innych, tak jak napisałaś nawet młotkiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Artur ma racje z ta hodowla i warunkami.
      Ja sie bawilam w wegetarianizm zanim byl modny, jakies ponad 20 lat temu. Wytrwalam w tym ok. 8 miesiecy i sie poddalam, bo stwierdzilam, ze jednak jestem miesozerna i nikomu nic do tego. Ale tez jak sama przestalam jesc mieso to nie trulam dupy innym. To byla moja sprawa. Ludzie kochaja wtracac sie w cudze zycie.

      Usuń