Szukaj na tym blogu

czwartek, 4 czerwca 2020

O tym jak poszłam na spacer i wróciłam bez kredytu











  
W ubiegłym tygodniu poszłam na spacer, wyjątkowo za dnia, bo odkąd kazali się maskować, to chodziłam głównie nocą. Jednak wiosna taka piękna, że aż żal tego nie widzieć. Łażąc po nocy wiele zobaczyć nie można, a jest co oglądać. Mieszkam w bardzo ładnej okolicy, gdzie jest mnóstwo drzew, pięknych rabat z kwiatami, kwitnących krzewów i mini ogródków przed blokami. Idąc tak noga za nogą doszłam do banku, który ma swoją placówkę w mojej dzielnicy. Banki są teraz tak ekspansywne, że zakładają placówki blisko domu klienta, żeby ten broń Boże się nie zniechęcił, że musi jechać do centrum. I choć wiele rzeczy można załatwić przez internet, to faktem jest, że na moim osiedlu mam kilka banków.

Kiedy zobaczyłam w witrynie duży baner, kuszący atrakcyjną promocją, pomyślałam, (czasami myślę, zdarza się też że logicznie), że skoro już jestem tak blisko, to wejdę i zapytam, czy rzeczywiście dają 2% na depozyty. Na dniach kończyła mi się lokata, więc byłam zainteresowana tematem. Weszłam zamaskowana, ale pracownica była za ochronną szybą, więc poprosiła, żebym zdjęła maseczkę i pozwoliła się zidentyfikować, czy ja to ja. Propozycję przyjęłam chętnie i z wyraźną ulgą. Pracownica przyjrzała mi się uważnie, potem jeszcze raz zerknęła na zdjęcie w dowodzie, ponownie spojrzała na mnie, ale jakoś tak bez przekonania 
- Trochę inaczej pani teraz wygląda - powiedziała uśmiechając się nieśmiało. No rzeczywiście, na zdjęciu nie jestem taka czerwona, nie mam wytrzeszczu, grzywka nie zakrywa mi okularów i włosy mam w jednym kolorze.
- Wie pani - usprawiedliwiałam się - przez tego wirusa to człowiek zarasta i krew go zalewa.
- No właśnie - pani przyznała mi rację.
I zaczęłyśmy miłą konwersację w temacie, jak najmniej można stracić, bo w bankach już od dawna się nie zyskuje. Stanęło na tym, że pani założyła mi konto oszczędnościowe z oprocentowaniem 2 %, ja złożyłam pierdyliard podpisów, obiecałam zasilić konto stosownym przelewem i już miałyśmy się w miłej atmosferze pożegnać, gdy pani zechciała uszczęśliwić mnie jeszcze bardziej.
- Tak pomyślałam, że może zechce pani wziąć jeszcze kredyt - pochwaliła się pani, że też myśli. Czyli obie jesteśmy myślące, ale do czego ten kredyt nie zajarzyłam. 
- Mamy teraz bardzo korzystne oprocentowanie, żal nie skorzystać - kontynuowała pani, znowu z uśmiechem.

Po odpoczynku i nie duszona maseczką miałam większą łączność z rozumem, ale i tak nie rozumiałam. Moje milczenie oraz wyraźny wysiłek umysłowy malujący się pewnie na mojej twarzy, pani wzięła za zachętę do rozwinięcia tematu i zaczęła temat rozwijać. Z tego co zrozumiałam, głupio bym zrobiła, gdybym nie skorzystała z promocyjnego oprocentowania kredytu, bo to przecież okazja. To może byłoby mniej śmieszne, gdybym chwilę wcześniej nie zakładała konta oszczędnościowego i nie zarzekała się, że nie chcę umowy o debet na koncie. Ale najwyraźniej nie udało mi się przekonać pani, że debetów nie biorę pod uwagę, bo nade wszystko cenię sobie święty spokój. Dlatego wydaję tylko tyle, na ile mnie stać. Ja może mało inteligentnie wyglądam, ale, jak już się pochwaliłam, czasami myślę, zdarza się, że logicznie. Po co miałabym brać kredyt ze znacznie wyższym oprocentowaniem niż to, które bank mi oferował za depozyt? Głupio się pytam, ale ja wiem dlaczego, pochwalę się po raz trzeci - bank lubi kredyty, bo na nich zarabia, lubi też kredytobiorców, którzy są wypłacalni. Ale ja nie mam żadnego interesu robić dobrze bankowi i nie zależy mi na tym, żeby bank mnie lubił.
- Nie, dziękuję - zaparłam się i kredytu nie wzięłam.

Mimo mojego uporu pani uśmiechnęła się do mnie radośnie po raz trzeci. Chociaż może pomyślała sobie, że tyle się nagadała, a stara baba kredytu nie wzięła, więc ona limitu nie wyrobi i szef będzie się czepiać. Ale nie wnikam. Więcej powiem, nawet jak tak pomyślała, to ją rozgrzeszam, bo też pracowałam kiedyś w banku i też miałam szefa rozliczającego mnie z efektów pracy z klientami. Niestety, jest wielu nie grzeszących głupotą podobną do mojej i w powiązaniu z nachalnością banków namawiających na łatwy pieniądz, rodzą się dramaty. Niejeden już zawisł na pętli kredytowej. Teraz po pandemii będzie jeszcze gorzej. Obym się myliła. Niby banki miały zagęścić sito i uważniej badać zdolność kredytową klienta, ale jakoś w to nie wierzę, a sprawdzać nie mam zamiaru. Z tego, co przeczytałam jakiś czas temu, pod koniec ubiegłego roku zadłużenie Polaków wynosiło ponad 78 miliardów złotych, co daje 27 tys. zł na osobę. W tym samym okresie na osobę przypadało tylko 7 tys. złotych oszczędności i mogę się założyć, że te oszczędności mają stare dziady, trzymające rezerwy na czarną godzinę. Od lat nie opłaca się trzymać pieniędzy na lokatach, ale jak się nie chce ryzykować albo zamrażać kapitału na dłużej, to nie ma innej opcji. Przynajmniej ja nie znalazłam. Pozostaje, więc patrzeć, jak przez palce przeciekają te zaoszczędzone pieniądze i cieszyć się, że Glapiński dobrze się bawi. Ja ze względu na wątrobę się nie patrzę, a ze względu na wrodzoną złośliwość się nie cieszę. I na dzisiaj to by było na tyle.

zdjęcie znalezione w sieci

4 komentarze:

  1. Od czasu kiedy zachorowalam (6 lat temu) i splacilismy wszystkie karty kredytowe, oraz wszelkie zadluzenia nie mamy i nie planujemy miec ani grosza zadluzenia nawet na tydzien:)) Owszem karty kredytowe (zostawilismy dwie) uzywamy, bo one daja tzw. punkty, ktore z czasem maja wartosc pieniadza (jak sie ich odpowiednio duzo uzbiera) i to mi sie oplaca.
    Czyli wyglada to tak, ze srednio miesiecznie placimy rozne rzeczy karta co wynosi ok 1500 do 2000 dolarow i natychmiast splacamy calosc, ale poniewaz transakcja kredytowa nastapila to dostajemy 15 do 20 punktow miesiecznie. Zbieram te punkty i potem albo wykorzystuje przy splacaniu tej samej konktetnie karty albo na inne zakupy oplacone karta ale z wykorzystaniem punktow. Zagmatwalam... wiec np. dwa dni temu zamowilam sobie pierdyliard suplementow na sume ok. 190 dolarow i zaplacilam to wszystko uzbieranymi punktami.
    Slowem korzystam z karty i bank mi za to placi:)
    Tak to lubie, ale zebym ja miala bankowi placic jakies odsetki to juz ten czas minal dawno i bezpowrotnie.
    Jak wiesz kupujemy dom i tez bedzie to transakcja gotowkowa, bez zadnego zadluzenia oraz wszelkie oplaty zwiazane z prawnikami, brokerami, ubezpieczeniami domu oraz koszt przeprowadzki bedzie oplacony gotowka. I tak kombinowalismy zeby nam jeszcze tej gotowki troche zostalo na "czarna godzine":)))
    Tez jak widzisz myslimy i czasem nawet logicznie:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marla, ja zawsze mówiłam, że my z tej samej paczki. Mam trzy karty kredytowe, bo jak zakładasz konto, to bank ci wciska kartę, jak dziecko w brzuch. Po prostu stawiają warunki, że jak chcesz mieć konto z lepszym oprocentowaniem oszczędności, to musisz używać karty, logować się do bankowości internetowej, korzystać z aplikacji na telefonie i wydać określoną sumę. Tak przywiązują człowieka za jego własne pieniądze. Ale trudno, jak mus to mus. Karty mam, ale nigdy nie robię debetów, bo ja już za stara jestem, żeby się martwić. Już się w życiu naspłacałam kredytów w PKO, MM i w ukochanej kasie zapomogowo-pożyczkowej, w której człowiek spłacał po kilka rat, żeby móc znowu zaciągnąć kredyt. Teraz nikt mnie na żadne kredyty nie namówi.

      Usuń
  2. Jestem w 2 różnych krajach "zabankowana" bo jednak coś niecoś muszę jeszcze regulować w złotówkach no i w tej walucie dostaję emeryturę. Ale żeby było zabawniej mam w banku polskim konto walutowe i z niego reguluję rachunki za zakupy robione w strefie euro.Kredytów "nie używam".
    No też myślę, choć na zbyt myślącą nie wyglądam.
    Miłego;)

    OdpowiedzUsuń