Szukaj na tym blogu

czwartek, 25 czerwca 2020

Jak w osiedlowym warzywniaku walczyłam z cebulakiem

Tak sobie piszę, co widzę i słyszę, trochę opisuję, co spotyka mnie lub moich znajomych, a trochę zmyślam. Proporcje wymieszania rzeczywistości z fantazją niech pozostaną moją tajemnicą.
 








Jak już uprzejmie donosiłam ze mnie jest strasznie wredna baba i żaden inny wredny człowiek mi nie podskoczy. Udowadniam to w różnych sytuacjach, takich jak na przykład ta, którą za chwilę opiszę.

Zaczęło się niewinnie, bo jedynie dopadł mnie apetyt na zupę cebulową. A z moimi apetytami  ostatnio jest tak, że muszą być zaspokajane natychmiast. Jestem jak kobieta w ciąży, która jak nie zje, to ze stresu gotowa urodzić. Zajrzałam do spiżarki, a tam jedna smętna cebula wypuszczająca z tęsknoty za światem szczypior. Niewiele myśląc zamaskowałam się, złapałam w przelocie buty, siatkę, parasolkę, i w podskokach na jednej kulawej nodze pognałam do osiedlowego warzywniaka. Do sklepu dotarłam z lekka podduszona, bo maseczka mocno mnie chroniła, szczególnie przed dopływem tlenu. Warzywniak mieści się w niedużej suterenie, więc miałam do pokonania kolejną przeszkodę, schodki. Pani z warzywniaka miała otwarte drzwi, więc mogła podziwiać taniec zamaskowanego derwisza, bo kręciłam się na tych schodach dokolusia, żeby tylko nie zginać bolącego kolanka. W tym samym czasie pojawił się inny klient, na którym ten mój ubogi scenograficznie taniec nie zrobił wrażenia, więc wskoczył na schodki, szturchnął mnie próbując wyminąć i już był w sklepie. Ja pod wpływem tego szturchnięcia lekko straciłam równowagę. Mając do wyboru ochronę kolana albo twarzy, wybrałam to drugie i przebierając nogami wpadłam do sklepu szybciej niż zamierzałam. Można więc powiedzieć, że w sklepie byliśmy prawie w tym samym czasie. Ale ja ściągnęłam maseczkę i łapałam oddech oraz pion, a Chudzielec, któremu zawdzięczam szybsze wejście do sklepu, zaczął zakupy.
- Niech mi pani zważy dwa kilo ziemniaków - powiedział głośniej niż to było konieczne. 
Pomyślałam, że to przez maseczkę tak pokrzykuje, bo jeszcze nie wiedziałam z kim mam do czynienia.
- Za chwilę, ta pani była pierwsza - odpowiedziała grzecznie ekspedientka. Bo rzeczywiście na starcie byłam pierwsza, chociaż Chudy był pierwszy na mecie.
Uśmiechnęłam się do niej promiennie. No złota kobita, nie dość, że nie wyrzuciła mnie ze sklepu za zdjęcie maseczki, to jeszcze dbała o moje interesy. Chudzielec zmarszczył czoło, zlustrował moją kulawą osobę oraz ekspedientkę.
- To na co pani czeka, niech pani kupuje - mruknął niezbyt uprzejmie  w moją stronę.
- Dziękuję - powiedziałam i pokuśtykałam na koniec sklepu do skrzynki, w której leżała cebula. Ekspedientka poszła za mną z woreczkiem.
- Ta cebula jest już nie pierwszej świeżości i może być od środka podgniła, więc niech pani maca, czy nie jest miękka - poinstruowała mnie ekspedientka. 
- Dobrze - zgodziłam się, bo ja na ogół zgodna jestem. I zaczęłam macać każdą cebulę tyle że jedną ręką, bo w drugiej trzymałam siatkę i parasolkę. Ekspedientka mi nie pomagała, bo chyba nie chciała brać odpowiedzialności za ewentualne zgniłki. Gdy woreczek był już wypchany po brzegi i chciałam dołożyć tę jedną ostatnią cebulkę, to woreczek pękł i cała cebula wpadła z powrotem do skrzynki. 
- O jej - zmartwiła się ekspedientka i na jednej nodze, poleciała po nowy woreczek, zaś ja kulawa trzymałam wartę przy skrzynkach. Chudy popatrzył na mnie z nienawiścią. To się do niego uśmiechnęłam, żeby choć trochę odkupić swoje winy.
- I co się tak pani cieszy? - mruknął do mnie po raz drugi i zsunął maseczkę z twarzy.
- Wlazła taka bez kolejki i grzebie - powiedział ciszej w kierunku swoich butów. 
Nie odezwałam się, bo jak chłop chce się wyżalić swoim butom, to niech się żali. Ekspedientka wróciła z woreczkiem i zaczęłyśmy od nowa pakować cebulę. Tym razem szczęśliwie nic się nie rozerwało i ekspedientka pomknęła do kasy, a ja pokuśtykałam za nią. Jednak licho nie śpi, więc zanim ekspedientka zdążyła zważyć cebulę, warzywniak wypełnił głos trąbki, który nawet umarłego by podniósł z trumny. Ekspedientka rzuciła cebulę i wyjęła spod lady telefon.
- Przepraszam muszę odebrać, bo to szef - powiedziała z przepraszającym uśmiechem. Ja się od uśmiechnęłam. Chudy wydał z siebie taki odgłos, coś jakby ostatnie tchnienie, ale za to na wielkim wkurwie. Ekspedientka była zajęta wyłącznie potakiwaniem szefowi i nie zwracała na nas uwagi. Ja stałam spokojnie, chociaż kolano skrzypiało: "usiądź babo, ciężka jesteś".  Za to chudy przebierał nogami, bo widocznie jego nogi nie bolały. Ekspedientka odłożyła telefon i złapała się za worek z cebulą, a że po rozmowie z szefem ręce się jej trzęsły, to trochę cebuli wysypało się na blat.
- Przepraszam bardzo - powiedziała patrząc na Chudego, bo widocznie uznała, że mnie przepraszać nie musi.
- Długo jeszcze? - warknął Chudy.
- Jeszcze chwileczkę - powiedziała, znowu przepraszająco.  
Zgarnęła rozsypaną cebulę i złapała za worek, żeby umieścić go na wadze. Niestety zrobiła to zbyt energicznie i worek znowu pękł, cebula rozsypała się po blacie a część spadła na podłogę. Ekspedientka bez słowa rzuciła się na podłogę, żeby wyzbierać cebulę. 
- Co jest do cholery? To są jakieś jaja. Ile można czekać?! - wrzasnął oburzony Chudy. Na placu boju byłam tylko ja i Chudy, bo ekspedientka dalej tarzała się po podłodze, więc uznałam, że jak pytają, to trzeba coś odpowiedzieć,
- Pan się ode mnie odsunie na dwa metry - powiedziałam twardo. I niech pan przestanie się tak zapluwać, epidemia jest - dodałam czysto informacyjnie.
Chudy aż się wzdrygnął, spojrzał w stronę drzwi, a tam było jednak mniej niż dwa metry, więc jakby chciał się zastosować do mojego polecenia, to musiałby stanąć na schodkach. Ale przecież ja metrówki w oczach nie mam, więc nie czułam się winna, że go ze sklepu wyganiam.
- Co się głupia babo czepiasz? - warknął wyciągając szyję w moim kierunku. - Kupujesz te cebule, to kupuj - sapnął i zrobił krok do przodu. 
Ekspedientka zdążyła już stanąć na nogi i była zajęta pakowaniem cebuli do worka, tym razem przytomnie włożyła jeden w drugi, żeby znowu się nie rozleciał. 
- Ja tu przyszłam po cebulę, z cebulakami  zadawać się nie muszę, więc odsuń się synu ode mnie, bo cię posunę parasolką - powiedziałam stanowczo. 
Chudy najwyraźniej znał znaczenie słowa "cebulak" albo nie spodobała mu się obietnica posuwania go parasolką, bo wkurzył się jeszcze bardziej.
- Coś się kulawa kurwo do mnie przyczepiła?! - ryknął.
- Niech pan się uspokoi - zainterweniowała przestraszona ekspedientka.
- Bo co mi zrobisz? - spytał zaczepnie i znowu wyciągną szyję, tym razem w kierunku ekspedientki.
- Ta pani nic ci nie zrobi, ale ci co cię obejrzą na nagraniu z kamery to już mogą ci coś zrobić. A ja tego dopilnuję - odpowiedziałam chociaż nikt mnie o nic nie pytał.
Chudy się trochę zmieszał i rozejrzał się po sklepiku.
- I nie wyciągaj tak szyi synek, bo ci się ten mały łebek urwie i choć to strata niewielka, to będziesz jeszcze głupiej wyglądał - powiedziałam złośliwie, chociaż na zdrowy rozsądek powinnam się zamknąć, ale mój zdrowy rozsądek był chwilowo niedostępny.
- Spierdalajcie głupie kurwy, obie! - wrzasnął chudy i wypadł ze sklepu. Strasznie to było nielogiczne, bo nam kazał spierdalać a sam spierdolił, że tak na marginesie, używając brzydkich wyrazów, zauważę.
- Boże kochany - jęknęła ekspedientka, której na raz trafił się chamski i niecierpliwy klient oraz pyskata i kulawa klientka.
- Widzi pani, taki chudy, a przez nas nie kupił tych ziemniaków - powiedziałam współczująco.
Ekspedientka spojrzała na mnie lekko zdziwiona, bo chyba nie mogła się zdecydować, czy jestem fałszywie troskliwa, czy może chcę w spolegliwości odebrać palmę pierwszeństwa  Gandhiemu albo Matce Teresie. Mnie tam jak zwykle było wszystko jedno.
- No tak. To przez te worki i telefon od szefa wszystko się tak skomplikowało - zaczęła się tłumaczyć.
- Przecież to nie pani wina- powiedziałam, żeby ją uspokoić.
- Żeby pani wiedziała, szef kupuje najtańsze worki to się rwą - przerzuciła elegancko winę na swojego pracodawcę. 
- Oj, Jezu, co ja gadam - jęknęła nagle.
- Co się stało - spytałam lekko przestraszona, bo ja strasznie empatyczna jestem, serio.
- Kamera - odpowiedziała ekspedientka szeptem.
- Żartuje pani.  Tu kamera? Po co?
- Rzeczywiście, co ja gadam. Tak mi pani namieszała w głowie, że uwierzyłam w tę kamerę - stwierdziła ze śmiechem. 
- Nie dziwię się, ja mam namieszane, to i pani mogło się udzielić. W końcu jestem tu już dość długo - powiedziałam. 
Myślałam, że z uprzejmości zaprotestuje, ale nie, widocznie była bardziej szczera niż uprzejma. Pożegnałam się i poszłam do domu gotować cebulową. Jednak po drodze rozglądałam się, czy gdzieś tam nie stoi cebulak, chcący bez kamery wyrównać ze mną rachunki. Na szczęście nie stał, więc jestem tylko kulawa, a mogłam być jeszcze poobijana. I jak tu nie wierzyć, że ja to mam szczęście. Nie zawsze, ale mam. I na dzisiaj to by było na tyle.

Zdjęcie idolki znalezione w sieci.

5 komentarzy:

  1. A już miałam nadzieję, że jednak go popchniesz tą parasolką:)):) Kurcze, ale się uśmiałam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może bym spróbowała, ale ja taka całkiem głupia to nie jestem. No chyba, że musiałabym się bronić.

      Usuń
  2. Zjadłabym cebulaka- to takie ciasto z cebulą w środku-pychota. Ja już zupełnie nie umiałabym teraz kupować w Polsce- tu nie ma takich sklepików, tu same samoobsługowe sieciówki. A i ludzie jacyś inni- wszyscy się do siebie uśmiechamy, ustępujemy sobie wzajem miejsca, a jak czasem stoję jak wryta bo sylabizuję w głowie co jest napisane na opakowaniu, to zawsze mi ktoś coś poleci, niestety w tym chińskim dialekcie ( bo dla mnie niemiecki to wciąż chińszczyzna), więc wtedy się szczerzę i "bardzo dziękuję"- to akurat umiem i wiem kiedy powiedzieć.
    A zupa się udała?

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedyś jadłam pierogi cebulaki z białym serem. Pyszne były. A ludzie są różni, jedni mniej drudzy bardziej życzliwi. Ja lubię te osiedlowe sklepiki, bo w dużych marketach trzeba się nachodzić. Raz na tydzień mąż leci do marketu i na targ zrobić większe zakupy, a jak czegoś zabraknie to jest osiedlowy sklepik taki jak ten warzywniak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten najbliższy mnie sklep (350m od domu) to jest mały, zaledwie 3 alejki dług.15 m.

      Usuń