Szukaj na tym blogu

czwartek, 26 maja 2022

Matki

Matka to przez wiele lat najważniejsza osoba w życiu dziecka, która na zawsze zapisuje w nim swój ślad. To ona tworzy świat wokół dziecka i daje mu podwaliny na całe jego życie. To jaka jest bardzo rzutuje na to na jakiego człowieka wyrośnie jej dziecko. Relacja matka-córka jest bardzo szczególną relacją. Psychologowie twierdzą, że matka-córka to najtrudniejszy z ludzkich związków, trudniejszy nawet niż relacja pomiędzy synową i teściową. Do końca naszego życia mamy w sobie obraz matki. Jedne z nas przez naśladownictwo, tęsknotę za matką, a czasami wręcz idealizowanie jej. Inne poprzez negację i starania, żeby Boże broń w niczym nie przypominać swojej matki. Czasami obie te postawy się mieszają, bo w końcu dojrzewamy do tego, żeby przyznać, że nic nie jest zero-jedynkowe.

Chcemy czy nie to zawsze będziemy częścią naszej matki. Gdy same zostajemy matkami doświadczamy jak trudna to rola; być dobrą matką.

Moje relacje z Mamą były bardzo bliskie. W dzieciństwie bardzo ją kochałam, idealizowałam i podziwiałam za to, że jest taka dobra i wszystkim pomaga, ale bardzo brakowało mi jej uwagi, czułości, akceptacji. Wiem, że mnie kochała, ale nie czułam się kochana. Niestety. Byłam zaopiekowana, bo nigdy nie brakowało mi jedzenia, czystych ubrań, zainteresowania sprawami związanymi z moją nauką. Jednak czułam się potwornie samotna i wyobcowana. Nie miałam śmiałości, żeby się poskarżyć, bo przecież wiedziałam, że Mama jest taka zapracowana, zmęczona, więc moje pretensje mogłyby ją tylko zasmucić albo zezłościć. Nie chciałam ani jednego, ani drugiego, więc radziłam sobie sama. Zawsze lgnęłam do ludzi, więc z łatwością znalazłam osoby, które zaspokajały moją tęsknotę za byciem kochaną i akceptowaną. Miałam Panią Bogumiłę i Mamunięmłodunię. 

Bo w moim życiu przez długi czas dwie kobiety traktowałam jak matki. Moją rodzoną Mamę nazywałam w dzieciństwie Mamuniąstarunią, a do młodej dziewczyny, która wynajmowała pokój w naszym domu, mówiłam Mamuniumłoduniu. Obie akceptowały tę sytuację, bo jedna była samotna i realizowała się w zastępczym macierzyństwie, a druga mogła odpocząć od dziecka, które dopraszało się o uwagę. Taka sytuacja trwała wiele lat, nawet wtedy, gdy przyłatana matka się wyprowadziła, a ja dorosłam. Moja Mama i Alina zachowały serdeczne kontakty, bo Mama była osobą, którą dobrze było mieć przy sobie. 

Kochałam je obie, ale obie jakoś mnie zawiodły. Jedna wcześniej, druga dużo później, ale też boleśnie. Nie mam pretensji, bo dały mi tyle ile dać mogły. Jestem im bardzo wdzięczna za to co od nich dostałam i czego się dzięki nim nauczyłam. Tak to już jest, że nawet kochając kogoś można go ranić. I nie na darmo się mówi, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Zawsze dziwię się, gdy matki twierdzą, że były najlepszymi matkami, że ich dzieci dostały od nich wszystko co najlepsze i tylko to. Dziwię się, bo ja tak nie mam. Często zastanawiam się, jakie są moje winy wobec córki, czy nie dodałam jej jakichś ciężarów, które teraz musi nieść przez życie. Bo pamiętam, że przecież moja Mama też chciała dla mnie jak najlepiej, co nie zmienia faktu, że oprócz miłości i opieki dorzuciła mi jeszcze garba, który utrudniał mi życie. Spytałam córkę czym wobec niej zawiniłam, ale wspaniałomyślnie ze wszystkiego mnie rozgrzeszyła. Wiem, że nie byłam bez skazy. Unikając błędów mojej Mamy robiłam swoje. Po prostu mam dobre i mądre dziecko, które wie, że zawsze było kochane najbardziej na świecie, a moje błędy, niedopatrzenia wynikały z mojej ludzkiej ułomności i przeciążenia życiem, które łatwe nie było. I to co się zdarzyło, to się zdarzyło, ale najbardziej trzeba pamiętać miłość i tylko miłość. Tak myślę też o moich matkach: tej prawdziwej i tej przyłatanej.

Kiedy przeglądałam ostatnio stare zdjęcia odkryłam coś czego nie widziałam przez wiele minionych lat. Spędzałam z Mamą dużo czasu i byłam z nią aż do jej śmierci, więc wydawało mi się, że ją znam i wiele o niej wiem, ale dopiero teraz zobaczyłam w jej oczach ten smutek.  

Tylko na jednym ze zdjęć uśmiecha się i patrzy pogodnie przed siebie. Byłam aż tak ślepa, czy ona dobrze ukrywała swój smutek? Na rodzinnych zdjęciach z późniejszego okresu też jest trochę nieobecna, zamyślona i nawet jak się uśmiecha to w oczach ma smutek. 
























Przecież pamiętam, że lubiła się śmiać, nie wyglądała na nieszczęśliwą, nie była płaczliwa. Nawet po śmierci Taty nie obnosiła się z żałobą...

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


Na zdjęciu poniżej Mama ma 48 lat, wciąż jest młodą kobietą, ale zaufania do życia i radości jej nie przybyło. Miała męża, który ją kochał i dbał o rodzinę, miała troje zdrowych dzieci, ludzie ją szanowali, była bardzo pracowita i uczynna, wreszcie miała własny, nowy dom, to dlaczego nie umiała się tym cieszyć? Co było przyczyną tego smutku i rozczarowania życiem? Nie wiem i już się nie dowiem. Bardzo kochałam i kocham moją Mamę. Boli mnie to, że nie czuła się szczęśliwa. Zasługiwała na wszystko co dobre, bo sama była dobra, chociaż jak każdy miała wady i popełniała błędy. 












 

 

 

 

 

 

O mojej przyłatanej matce napiszę innym razem, bo to długa i nieprosta historia. Przez wiele lat w Dniu Matki zanosiłam jej kwiatka, bo byłam wdzięczna za to jak traktowała mnie w dzieciństwie. Dzisiaj musi mi wystarczyć serdeczna pamięć. Nawet nie mogę zapalić jej świeczki, bo jej bezimienny grób znajduje się poza Lublinem. Przerysowałam w programie graficznym jej zdjęcie, które bardzo oddaje to jaka była.



 

 

 



W Dzień Matki w szczególny sposób pamiętam, o tych które mnie ukształtowały, bo "Umarłych wieczność dotąd trwa,
dokąd pamięcią się im płaci.", a ja chcę, żeby wciąż ze mną były. I na dzisiaj to by było na tyle. 

22 komentarze:

  1. Nie napiszę nic o mojej Matce. Nie umiem rozstać się z poczuciem, że nawet opiekując się Nią do śmierci nie oddałam i cząstki tego, co dostałam od Niej. A choć wiem, że bardzo nas kochała i wszystko było dla nas, to nie wyposażyła mnie w to, co w życiu najważniejsze- wiary w siebie, we własne siły, we własne możliwości... Chroniła nas za bardzo.To też była trudna relacja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja Mama była bardzo skoncentrowana na rodzinie. Właściwie nie miała swojego życia. Była nadopiekuńcza, ale zupełnie nie wierzyła w swoje dzieci. Wyręczała nas w codziennych sprawach, ale nie umiała dać wsparcia w tych istotniejszych życiowych. Była przepełniona lękiem. Dzisiaj rozumiem, że nie wierząc w siebie nie mogła wierzyć w nas. Skoro byliśmy jej dziećmi, to nie mogliśmy być wystarczająco dobrzy. Tak chyba myślała. Moja relacja z Mamą pozornie była bardzo dobra, ale miała tę skazę, że bardzo bałam się o nią i bałam się jej. Dopiero wiele lat po jej śmierci pozwoliłam sobie powiedzieć o co mam do niej żal. Nie wiem, czy gdyby żyła, potrafiłabym powiedzieć jej to w oczy. Pewnie nie, bo znowu byłoby mi bardziej żal jej niż siebie. Nie chciałabym jej zranić, bo bardzo ją kochałam. Jestem jej ogromnie wdzięczna, że starała się być dobrą matką, że troszczyła się o mnie najbardziej jak umiała, że dała mi dużo, dużo więcej niż sama dostała od swojej matki. Dla mojej córki była taką babcią jaką ja chciałam mieć mamę. Nie mam wątpliwości, że Mama bardzo nas wszystkich kochała. Dla dzieci, dla wnuków ciężko pracowała, często ponad siły. Mam też dla niej dużo szacunku za to jaka była dla ludzi. Za opiekę nad moją babką należał się Mamie złoty medal, bo doznając od niej wiele krzywd jednak troszczyła się o nią ogromnie. Miała do babki anielską cierpliwość. Moja Mama była bardzo dobrym człowiekiem. Szkoda że tak smutnym. Starałam się być dla niej dobra, żeby odwdzięczyć się za to co dla mnie robiła. Ale podobnie jak Ty mam taki niedosyt, że co bym nie zrobiła to było za mało, żeby odwdzięczyć się za to co mi dała. Mam nadzieję, że czuła jak bardzo ją kocham. Byłam z nią prawie do końca, bo ze szpitala wygonili mnie pół godziny przed tym zanim umarła. Nie płakałam po jej śmierci, bo całą żałobę przeżyłam siedząc przy jej łóżku. Umierała przez półtora roku. To był najgorszy okres w moim życiu. Wiem jak niedorzecznie to zabrzmi, ale kiedy umarła poczułam ulgę, że obie przestałyśmy się męczyć. Te ostatnie miesiące jej życia były okropne, przepłaciłam je depresją. Zwątpiłam we wszystko, ale po jakimś czasie się podniosłam, bo wiem, że udźwignęłam ciężar jej odchodzenia, że nigdy jej nie zostawiłam.

      Usuń
  2. Ciekawe portrety:-)
    Korci mnie, by zapytać kiedyś syna, jak mnie postrzega jako matkę...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jotko, ja zapytałam, bo kierowałam się swoim doświadczeniem. Moja Mama nie kochała mnie mniej niż ja swoją córkę, a jednak czegoś mi brakowało. Wolałam wiedzieć, co zrobiłam nie tak, żeby móc przeprosić.

      Usuń
  3. Moja Mama odeszła czternaście lat temu a ja wciąż za nią tęsknię...Bardzo ładny wpis.Pozdrawiam serdecznie:))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reniu, moja Mama nie żyje już 21 lat, a ja wciąż się łapię na tym, że chciałabym jej coś powiedzieć. Teraz już tak nie tęsknię, bo żal się wypalił. Jednak oglądając zdjęcia Mamy, popłakałam się. Bardzo zabolał mnie ten smutek w jej oczach. Również serdecznie Cię pozdrawiam.

      Usuń
  4. Pięknie i tak prawdziwie napisałaś Basiu o Matkach...Moja Mama również uważała że nadopiekuńczość to dobry pomysł na wychowanie dziecka.Niestety z perspektywy czasu stwierdzam że nie jest to dobry pomysł... ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisałam szczerze i bez lukrowania, bo prawda sama się obroni. Matki to też ludzie, więc choć kochają to mogą popełniać błędy. Nadopiekuńczość to taka chora forma miłości kierowana lękiem. Pilnuję się, żeby nie rządzić życiem mojej córki i swoje lęki zostawiać przy sobie. Moja Mama wciąż się o nas martwiła i tym martwieniem zabierała mi tlen, bo patrzyłam na siebie jej oczami. To nie jest dobre.

      Usuń
  5. Abasiu, piekny mi prezent sprawilas tym wpisem. Dziekuje.

    OdpowiedzUsuń
  6. Miło mi. Cieszę się, że się odezwałaś.

    OdpowiedzUsuń
  7. Moja Mama nie żyje już 17 lat.Niby dawno i niby niedawno.
    Jak byłam mała,to dla mnie była najpięknięjsza.Wiadomo,że nie ma idealnych relacji pomiędzy matkami i dziećmi.Ale ja wiem jedno,że nie potrzeba mówić,że się kocha.Przynajmniej mnie na tym nie zależało,bo się czuje tę więź na wszystkie sposoby.Mojej Mamy młodość przeszła przez okupację niemiecką.To, co ludzie przeżywali wtedy może ukształtowało też i charaktery np.Moja Mama zawsze była pełna nadziei i nigdy nie poddawała się,a przy tym bardzo wierząca w Boga i Matkę Przenajświętszą.Nigdy nie pamiętam,aby narzekała na los,wręcz przeciwnie zawsze z humorem do wszystkiego podchodziła.Taka była "zahartowana",że ja dorastając myślałam,że tak jest i to jest normalne życie.A teraz,kiedy Jej nie ma ,to myślę sobie,że jak dobrze było mieć taką Matkę,która zawsze stanęła w obronie dziecka swojego i nauczyła swoim postępowaniem jak nie załamywać się nawet w najcięższej chwili i nie poddawać się złym emocjom.Pozdrawiam M

    OdpowiedzUsuń
  8. Moja Mama miała 17 lat jak wybuchła wojna. Za nią było trudne i biedne dzieciństwo. Była bardzo dzielna i pracowita, ale też wycofana, bo bała się życia. Brakowało jej poczucia własnej wartości,chociaz miała powody, żeby być z siebie dumna. Miała złote serce. Mnie traktowała jak przedłużenie siebie, wiec za byle co mnie krytykowała. Bała się o mnie, dlatego chciała mnie mieć przy sobie. Wiem, że mnie kochała, ale nigdy mi tego nie powiedziała. Nie pamiętam, żeby mnie za coś pochwaliła. Teraz patrzę na moją Mamę z innej perspektywy, ale w dzieciństwie i młodości bardzo mnie bolał ten jej chłód. Podem to ja ją przytulałam i mówiłam, że ja kocham. Chciałam, żeby miała pewność, że jest dla mnie bardzo ważna, żeby nie musiała się domyślać. Cieszę się, że Twoje doświadczenia były takie jak napisałaś. Dostałaś od swojej Mamy skrzydła. Dziękuję za komentarz i serdecznie Cię pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję za pozdrowienia (jestem jako anonim,bo nie prowadzę bloga- nie mam na to czasu.Czasami tylko coś podczytuję u innych).Mogę przytoczyć taką naukę,jaką wyniosłam od mojej Mamy,może też się komuś przyda.Otórz wtedy jak nas chcą opanować jakieś złe myśli lub niefortunne zachowanie itp.To wtedy mówisz sobie,że "Ja mam nad tym zapanować i opanować ,a nie emocje nade mną i uspokoić te wodze nerwowe,tak jak narowistego konika" A wtedy przychodzi ulga i problem staje się malutki jakby go wogóle nie było.Może nie od razu będzie się udawać,ale z czasem uda się.Ja teraz doszłam do wniosku,że nie warto rozpamiętywać tych złych chwil życiowych,tylko te dobre chwile,bo te są cenne dla zdrowia psychicznego,a przecież tych miłych chwil była cała masa,mimo trudnych warunków finansowych.Bo wtedy po wojnie prawie wszyscy byli biedni i to nie było najważniejsze,bo liczyła się zgoda i wspólnota rodzinna.Jeszcze raz pozdrawiam i życzę powodzenia M

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też stosuję tę metodę i mówię sobie, że moja emocje nie muszą być moją rzeczywistością. To ja decyduje, którymi wypełnię życie. Emocji nie można wyłączać na guzik, ale można decydować, do których przywiązujemy większą wagę. Emocje są jak chmury na niebie - przepływają i tak jest dobrze. Piszę bloga, bo lubię składać literki i lubię dzielić się z innymi swoimi doświadczenia. Mam nadzieję, że komuś się przydadzą. Dzięki mojej pisaninie poznałam wiele fantastycznych osób i to jest wartość dodana. Dziękuję za komentarz.

      Usuń
  10. Dobry wieczór, czy ktoś wie co się dzieje z Star ???

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. może covid ?

      Usuń
    2. Rozczaruję Cię. Star jest zdrowa. Tobie też życzę dużo zdrowia. Niechęć do ludzi bardzo osłabia organizm, więc oby te życzenia się spełniły, bo inaczej zaczniesz chorować.

      Usuń
    3. Kto by pomyslal, ze jakies odchody za mna tesknia:))))))))))))))
      Star umarla:))))))))))))))) Cieszysz sie teraz glupia cipo??????

      Usuń
  11. A kto pyta? Mam przekazać jej pozdrowienia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Basiu pozdrowienia to ja przyjmuje ale od normalnych ludzi a toto co napisalo powyzsze komentarze na normalnosc nie wyglada:))))

      Usuń
    2. A w ogole Basiu to cos mi sie wydaje, ze te anonimowe komentatorki to cierpia na wodoglowie poszczepienne, ktore jest ponoc dosc czestym skutkiem ubocznym koktajlu jaki sobie daly wszczepic. I na to ponoc nie ma lekarstwa i nawet 36 - ty booster nie pomaga:))))

      Usuń
  12. Myślisz, że to pokłosie szczepienia? Mnie się wydaje, że to taki rodzaj żyćliwości dla bliźnich oparty na schadenfreude. Cóż, niewiele wartym ludziom potrzebne do szczęścia jest cudze nieszczęście. Miałam do czynienia z taką osobą, która była przeszczęśliwa, gdy mi i mojemu dziecku walił się świat i demonstracyjnie to okazywała. Ohyda. Trudno jest nie gardzić taką osobą, ale najlepiej mieć kogoś takiego w przysłowiowej dupie. Na złośliwe miernoty nikt nie wymyślił jeszcze szczepionki, a szkoda.

    OdpowiedzUsuń