Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pamięć. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pamięć. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 maja 2022

Matki

Matka to przez wiele lat najważniejsza osoba w życiu dziecka, która na zawsze zapisuje w nim swój ślad. To ona tworzy świat wokół dziecka i daje mu podwaliny na całe jego życie. To jaka jest bardzo rzutuje na to na jakiego człowieka wyrośnie jej dziecko. Relacja matka-córka jest bardzo szczególną relacją. Psychologowie twierdzą, że matka-córka to najtrudniejszy z ludzkich związków, trudniejszy nawet niż relacja pomiędzy synową i teściową. Do końca naszego życia mamy w sobie obraz matki. Jedne z nas przez naśladownictwo, tęsknotę za matką, a czasami wręcz idealizowanie jej. Inne poprzez negację i starania, żeby Boże broń w niczym nie przypominać swojej matki. Czasami obie te postawy się mieszają, bo w końcu dojrzewamy do tego, żeby przyznać, że nic nie jest zero-jedynkowe.

niedziela, 16 listopada 2014

Dziś będzie sentymentalnie





















W listopadzie 1976 roku zaczęła się historia mojego związku z Arturem. Kiedy się poznaliśmy nie byłam nim zainteresowana, bo był ktoś inny. Nie było też żadnych motyli i gromów z jasnego nieba. Jednak, dla Artura ja byłam ta jedyna (dziwny jakiś), więc się uparł i dopiął swego. Chodził, chodził i w końcu wychodził. Właśnie minęło 38 lat odkąd  idziemy razem przez życie. Nie zawsze było tak spokojnie i pięknie, jak w wierszu naszego ulubionego Marka Grechuty:

Odkąd tylko jesteś ze mną
noszę w sobie radosne odkrycie
przyszła do mnie zupełnie inna
nowa pora mojego życia
najspokojniej, najpiękniej na świecie
płynę rzeką mych marzeń przy tobie
przez jesienie, lata i wiosny
i przez zimy zawiane drogi

Mijam wyspy i lądy nadziei
wszystko wkoło zaś jakby mówiło
że niedługo już może za chwilę
dosięgniemy to co się śniło
ty przynosisz mi myśli płomienne
patrzą na mnie uważnie twe oczy
każdą chwilę mi w porę przepowiesz
żadna chwila mnie źle nie zaskoczy

Jesteś latem w zimowe ochłody
jesteś wiosną w jesienne półmroki
pierwszym słońca po deszczu promieniem
pierwszym nieba po burzy obłokiem
i zostaniesz tak w tej podróży
mego świata najmilszą ozdobą
na te cztery pory niepewne
piątą porą na każdy rok z tobą

Ale zawsze była miłość, która prostowała nasze wyboiste drogi, trudne charaktery, codzienne rozczarowania i biedy. Nasze życie to nie historia z harlekina, ale on wciąż patrzy na mnie tak jak kiedyś, trzyma za rękę, troszczy się o to co ważne. Chociaż ja zapomniałam o dzisiejszej okazji i na dodatek od rana byłam warcząca, to dostałam mały upominek. Wzruszyłam się, że pamiętał, że wciąż mu na mnie zależy, że mogę być go pewna, że dzięki niemu wciąż czuję się kobieca.












I to by było na tyle sentymentów... Podzieliłam się z Wami swoją radością a teraz pora na prozę życia. Trzeba pomieszać w garach, bo obiad sam się nie zrobi.  Miłej niedzieli dla Wszystkich.


 
Posłuchajcie sobie pięknej piosenki.

obrazek złowiony w sieci

sobota, 1 listopada 2014

„Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią im się płaci”

  

Odwiedziłam groby bliskich. Zapaliłam światełko, ogrzałam serce płomykiem pamięci, postałam, pomilczałam. Szukałam w sobie zgody na to co nieuniknione a takie trudne. Bo w tej ostatniej drodze zawsze jesteśmy samotni, nawet jeżeli ktoś trzyma nas za rękę. Mijamy. Zostawiamy za sobą ostatnią rozpacz, ostatnią troskę o tych, co będą po nas płakać, ostatnie niezamknięte drzwi... 

                                                       
                                                     

czwartek, 3 listopada 2011

Już „po” i nic nie można zmienić
















„Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci.” – napisała moja ulubiona poetka Wisława Szymborska. Dzisiaj te słowa brzmią szczególnie prawdziwie, bo dzisiaj są Zaduszki.

Cmentarze znowu zapełniły się ludźmi, którzy zapalali na grobach swoich bliskich światło, ale odwiedzających było mniej niż wczoraj. Za to atmosfera była lepsza. Na cmentarnych alejkach było zdecydowanie ciszej i mniej odpustowo-jarmarcznie.

Poszłam, jak każdego roku w Dzień Zaduszny, na groby rodziców, dziadków, kuzynów, bliższych i dalszych znajomych. I, jak co roku, ze smutkiem stwierdziłam, że potrzebuję coraz więcej zniczy.

Niespodziewanie wśród grobów natknęłam się na znajome nazwisko, zapomniane przez wiele lat. Podeszłam bliżej. Ze zdjęcia umieszczonego na skromnym pomniku patrzyła na mnie Teresa. Od czasu, gdy widziałyśmy się ostatni raz minęło ponad dwadzieścia lat. Zresztą to ostatnie spotkanie też było trochę przypadkowe. Po prostu, życie nas rozdzieliło. Ja miałam swoje sprawy, które pochłaniały mnie bez reszty, ona też miała swoje, które chciała zachować dla siebie. I tak się minęłyśmy, chociaż przez wiele lat byłyśmy dla siebie ważne.

A teraz już się nie dowiem, jak wyglądało jej życie i dlaczego tak bardzo stroniła od ludzi. Nawet nie mam kogo o nią spytać, bo Teresa nie utrzymywała kontaktów z koleżankami ze szkoły. Zawsze była trochę z boku i byłam chyba jedyną jej koleżanką, z którą była bliżej. Jednak, gdy skończyła się szkoła, nasze drogi się rozeszły.

Gdybym poszła inną alejką, nie wiedziałabym nic o jej śmierci, a tak wiem i nie jest mi z tym dobrze. Nawet pomimo tego, że kiedy jeszcze żyła, to dla mnie była nieobecna. Teraz, gdy umarła, żałuję, że jest już „po” i nic nie można zmienić. Śmierć postawiła granicę.

czwartek, 10 marca 2011

Wspomnienie o moim Tacie...

Dzisiaj przypada 89 rocznica urodzin mojego Taty a we wrześniu minie 23 lata odkąd odszedł z tego nie najlepszego ze światów. Zostawił po sobie dobrą pamięć i troje dzieci. Często wspominam Tatę. Dzisiaj też o Nim myślałam, gdy trzymałam na kolanach maleńkiego człowieka, który dziwnym zrządzeniem losu jest bardzo podobny do swojego Pradziadka. Bardzo bym chciała, żeby urodzony 2 dni temu maluch, odziedziczył po swoim Pradziadku nie tylko urodę, ale też charakter i otwarty umysł.

Mój Tata miał ogromną wiedzę z historii, geografii, przyrody. Był ciekawy świata. Nie zdobył formalnego wykształcenia, nie został lotnikiem, bo wojna pokrzyżowała jego marzenia i plany. Jednak nie narzekał. Zmierzył się ze swoim losem i żył najlepiej jak potrafił. Ciężko pracował na utrzymanie rodziny, wybudowanie domu a w wolnych chwilach dużo czytał. W niedzielę, jedyny dzień w który nie pracował od rana do nocy, czytał książki, gazety, magazyny.

Wierszy nie czytał, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem, ale ten wiersz Gałczyńskiego bardzo do mojego Taty pasuje.

* * *

Szczęście znajduje się w tobie

Szczęście znajduje się w tobie.
Zaczyna się na dnie twego serca,
a ty możesz je wciąż powiększać,
pozostając życzliwy tam,

gdzie inni bywają nieżyczliwi;
pomagając tam,
gdzie nikt już nie pomaga;
będąc zadowolonym tam,
gdzie inni tylko stawiają żądania.
Ty potrafisz się uśmiechać tam,
gdzie się narzeka i lamentuje,
potrafisz przebaczać,
gdy ludzie zło ci wyrządzają.

* * *


Ten tekst też dotyczy mojego Taty.


O duchach, moim ojcu i okularach z zaświatów.


Kto z nas nie słyszał różnych opowieści o duchach? Jedni wierzą w te historie, inni wyśmiewają wierzących, ale nieznane pociąga i jednych, i drugich. Historia, którą chcę opowiedzieć, ma związek z moim ojcem i dwoma dziwnymi wydarzeniami z jego życia.

Rozbita szyba

Ojciec jako 18-letni chłopak został wywieziony na roboty do Niemiec. Pracował u bauera i mieszkał w małym pokoiku przy pomieszczeniu gospodarczym. Którejś nocy obudził go dźwięk rozbijanego szkła. Pomyślał, że niemieccy chłopcy rzucili kamieniem w okno, żeby przestraszyć polskiego robotnika. W pokoju było ciemno, nie widział gdzie stoją buty, więc żeby nie pokaleczyć stóp, nie schodząc z łóżka usiłował dostać się do kontaktu. Stanął na końcu łóżka, namacał kontakt, zapalił światło i spojrzał w okno. Szyba była cała, ale za oknem zobaczył twarz swojego przyjaciela. Pierwszą myślą, która przyszła mu do głowy, było pytanie, skąd Tadek wziął się w Niemczech. Po chwili obraz przyjaciela zniknął, więc ojciec podbiegł do okna, otworzył je, ale dookoła była tylko ciemna noc. Dotarło do niego, że właściwie nie wie, co się stało. Pomyślał, że to, czego doświadczył, było jakimś dziwnym splątaniem jawy i snu, więc zgasił światło i starał się usnąć. Mimo zmęczenia sen nie przychodził, ale nie czuł żadnego niepokoju i nie dopatrywał się w zaistniałej sytuacji żadnych nieziemskich pierwiastków. Całe zdarzenie zyskało inny wymiar, gdy po przeszło dwóch miesiącach dostał list z domu. W liście matka prosiła, żeby na siebie uważał, robił co mu każą i informowała go:„Tadek nie żyje, zmarł 15 października". Nie było żadnych szczegółów, co się stało z Tadkiem, ale ojciec zrozumiał, że matka widocznie nie mogła napisać nic więcej. Jednak od razu skojarzył datę. Zapamiętał ją, bo tego dnia były urodziny bauera, więc po raz pierwszy najadł się do syta i zasypiając, nie czuł głodu. Niestety tej nocy nie dane mu było się wyspać, bo wydarzył się incydent z szybą. Dopiero po powrocie do Polski dowiedział się, że jego przyjaciel również dostał się na listę osób skazanych na przymusowe roboty. Został zabity, gdy uciekał z miejsca, w którym zgrupowano ludzi czekających na transport do Niemiec.

Spacer

Mój ojciec był kierowcą. Budował socjalizm wożąc wielkim „Starem" różne towary po całej Polsce. Socjalistyczna gospodarka planowa była planowa tylko z nazwy, więc pracowało się długo i w różnych godzinach. Czekając na załadunek towaru z jakichś gdańskich magazynów, żeby nie zasnąć, poszedł sobie na spacer. Był koniec listopada, padał pięknie pierwszy śnieg. Na końcu ulicy, którą szedł, zobaczył mury starego cmentarza i z ciekawości tam poszedł. Groby i alejki były przyprószone śniegiem, księżyc świecił jasno, więc idąc alejką, oglądał grobowce, usiłował odczytać napisy. Odchodząc od jednego z grobów zobaczył na końcu alejki kobietę. Trochę się zdziwił, co o tej porze robi na cmentarzu samotna, starsza pani. Pomyślał „pani", bo kobieta ubrana była w długą suknię i mantylkę. Ojciec na modzie się nie znał, ale pamiętał, że tak ubierała się jego prababka. Kobieta szła pewnie przed siebie, więc ich drogi się przecięły. Gdy się mijali, ojciec się ukłonił, a ona skinęła głową. To były czasy, kiedy nawet nieznajomi się pozdrawiali, szczególnie, gdy byli sami na pustej drodze. Każde z nich poszło w swoją stronę, ale ojca nurtowała myśl, gdzie też poszła samotna, starsza pani. Obejrzał się za nią, ale nigdzie jej nie zauważył. Omiótł wzrokiem najbliższe groby i poszukał jej śladów na obsypanej świeżym śniegiem alejce. Ale jedyne, co zobaczył, to ślady jego butów, duże i zamaszyste. Spojrzał w stronę, z której przyszła kobieta. Na cmentarnej alejce leżał nietknięty śnieg.

Mój ojciec był realistą w każdym calu, jednak te dwie historie spowodowały, że wierzył w duchy. Im dłużej o tym myślę, tym trudniej mi pogodzić obraz ojca, jakiego znałam na co dzień, z jego wiarą w istnienie bytów niematerialnych. Ojciec był zrównoważony, obiektywny, rzeczowy, nie kłamał, nie był zbyt emocjonalny i właściwie można było bez cienia przesady nazwać go stoikiem. Nawet w Boga wierzył w dość pragmatyczny sposób. Nie narzucał się Stwórcy, bo twierdził, że jest wielu ludzi, którym Pan Bóg jest bardziej potrzebny niż jemu. Mówił, że żyje uczciwie, swoje sprawy załatwia najlepiej jak umie, a Bogu głowy nie zawraca, bo bardzo Go szanuje. Z drugiej strony był przekonany, że duchowość człowieka manifestuje się w naszym realnym świecie na różne sposoby i tak naprawdę nigdy nie odchodzimy. Przechodzimy w inne wymiary, ale nawet niewidoczni dla innych wciąż trwamy. Był przekonany, że w szczególnych okolicznościach mogą się spotkać i zamanifestować swoje istnienie różne formy duchowe. Mówiąc o tych metafizycznych pierwiastkach rzeczywistości, nigdy się nie ekscytował. Opowiadał o tych swoich przekonaniach w taki sam sposób, jak o każdym innym aspekcie ludzkiego życia. Ta dwoistość w jego spojrzeniu na świat była dla mnie dziwna i do dziś jej nie rozgryzłam. Jednak mój ojciec był dla mnie wiarygodny, chociażby dlatego, że miał odwagę być sobą, bez względu na opinię innych i nie zależało mu specjalnie na uznaniu.

Gdy ojciec umarł, nie mogłam się pogodzić z tym, że odszedł trochę jakby na własne życzenie. Kilka miesięcy przed śmiercią źle się czuł. Chudł, miał jakieś bóle, ale nie chciał o tym mówić i nie dał się wyprawić do lekarza. Pojawiły się też jakieś problemy z sercem, ale ojciec to bagatelizował. Gdy brakowało mu powietrza szerzej otwierał okno i śmiał się, że ma zamiar umrzeć szybko i komfortowo. Dwa dni przed śmiercią uporządkował swoje papiery, a potem najzwyczajniej w świecie dostał zawału. Odmeldował się tak jak żył - na własnych warunkach, po męsku. Płakałam i wściekałam się na niego. Zupełnie nie mogłam sobie poradzić z tym, że już go nie ma. Ale miesiąc po jego śmierci miałam sen, który bardzo mi pomógł. Myślę, że to była ostatnia lekcja, której ojciec udzielił mi z za grobu.

Sen

Śniło mi się, że obudziłam się w nocy, bo usłyszałam pukanie do drzwi. Wstałam i poszłam do drzwi wejściowych. Wyjrzałam przez wizjer i zobaczyłam stojącego na korytarzu ojca. Niepewnie uchyliłam drzwi i patrzyłam na niego z niedowierzaniem, bo nawet we śnie miałam świadomość, że on nie żyje. Ojciec odsunął mnie lekko i wszedł do mieszkania. Spojrzał na mnie łagodnie i spytał
- Co mi się tak przyglądasz?
- Tato, przecież ty nie żyjesz - powiedziałam. Ojciec uśmiechnął się pobłażliwie
- Skąd masz pewność, że nie żyję? - Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc patrząc na niego, usiłowałam zrozumieć, jak on może nie wiedzieć, że umarł. I wtedy zauważyłam, że na nosie ma dziwaczne okulary w drucianych oprawkach.
- Tato, skąd wziąłeś te okulary? - zapytałam. Ojciec zdjął okulary i obejrzał je uważnie
- Musiałem sobie jakoś poradzić. Lepsze takie niż żadne. - powiedział.
- Po co potrzebne ci okulary? Książki tam czytasz? - spytałam.
- A dlaczego nie miałbym robić tego, co lubię? - odpowiedział ojciec.
- Bo nie żyjesz - powtórzyłam po raz kolejny. Ojciec pogłaskał mnie po policzku i powiedział - Teraz o tym nie myśl, to nieważne. Muszę już iść, ale jak będę potrzebny, to przyjdę. Patrzyłam jak otwiera drzwi, wychodzi, a jego postać wtapia się w mrok korytarza.

Obudziłam się z uczuciem łagodnego smutku i spokoju. Czułam się tak, jakbym załatwiła jakąś ważną sprawę, chociaż nie wiedziałam, jaką. Następnego dnia odwiedziłam mamę, bo musiałam ją o coś zapytać. Chciałam wiedzieć, czy włożyła ojcu do trumny okulary. Mama nie była pewna, więc poszła do pokoju ojca, żeby to sprawdzić. W szufladzie szafki, która stała przy łóżku, na samym wierzchu leżały okulary ojca. Może to moja nadinterpretacja, magiczne myślenie, ale jestem przekonana, że ojciec znalazł sposób, żeby we śnie upewnić mnie w tym, co mówił mi za swojego życia. Że nasze istnienie nie kończy się z chwilą fizycznej śmierci, że jest jakiś dalszy ciąg, a z tymi, których kochamy, nie rozstajemy się nigdy do końca. Od tamtej pory wierzę, że gdy będę przechodziła przez tę ostateczną granicę, to Tata będzie trzymał mnie za rękę.

Autor: Barbara Serwin (zredagowany przez: kambuzela, Analityk)

Słowa kluczowe: Duchy, ojciec, odwiedziny, Spacer, Sen, trwanie, śmierć, miłość, okulary

2009-03-14 00:13:48

czwartek, 10 lutego 2011

Połowicznie szczęśliwa

Na myśl o dzisiejszym dniu mam mieszane uczucia. Przed południem dostałam miłą wiadomość i cała byłam szczęśliwa. Wieczorem nastrój mi siadł. Przytłoczyły mnie informacje o działaniu mojej ulubionej służby zdrowia, która tak służy, żeby jak najszybciej nie miała komu służyć. I wcale nie o to chodzi, że wszystkich uzdrowi. Wprost przeciwnie, chorzy nie będą się leczyć, tylko grzecznie powymierają a zdrowi będą pracować i odprowadzać składki na NFZ. I co? Prawda że fajnie sobie urzędnicy wymyślili. Po co chorować? Tylko się człowiek męczy. Z człowiekiem się męczą. A tak, natura przesieje. Zdrowi do roboty, umarlaki do ziemi, politycy do rządu nierządem. Proste rozwiązania są najlepsze.

Tak mi się przypomniało, jak raz zapytano Hemingwaya, co to jest szczęście. „Szczęście - to dobre zdrowie i słaba pamięć”, odpowiedział pisarz.
Fajnie, jeden warunek szczęścia już mam – słabą pamięć. Na dobre zdrowie chyba za późno, więc na złość NFZ będę musiała jakoś obejść ten drugi warunek szczęścia. Znam przecież paru ludzi, którzy mają zdrowie a nie są szczęśliwi. Dlatego stoję na stanowisku (kiedyś stanie na stanowisku było w modzie), że lepiej mieć połowę szczęścia niż całe nieszczęście. „I to by było na tyle”, jak mawiał mój ulubiony J.T. Stanisławski, który „Zezem” świetnie widział idiotyzm naszego polskiego życia.