Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą współczucie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą współczucie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 17 grudnia 2015

Jak pomóc szczęściu




Bądź współczujący,  życzliwy,
wspaniałomyślny a zaznasz szczęścia. 

Do takiego wniosku doszedł amerykański psycholog Richard Davidson, zainspirowany życiem XIV Dalajlamy, propagującego najdalej rozumianą empatię i życzliwość w stosunku do otaczającego nas świata.

Z badań wynikało, że buddyjscy mnisi zaproszeni do eksperymentu, którzy podczas medytacji praktykowali nieograniczone współczucie wobec innych osób, odczuwali niezakłócone niczym szczęście i radość.

I pięknie i bardzo optymistycznie, ale jak to zastosować wobec osób, które działają nam na zęby? Jak współczuć bez fałszywego altruistycznego zadęcia komuś kto zachowuje się jak szkodnik? 
 
No, łatwe to nie jest. Ale przecież nie chodzi o to żeby było łatwo tylko żeby odczuwać szczęście, niezależne od tego co nas spotyka, więc chyba warto się wysilić.
 
Tak mi przyszło do głowy, że ja w ramach ćwiczenia życzliwości i współczucia powinnam zacząć praktykować nieograniczone współczucie wobec pisowskich elit. Łżą biedaczki aż dym leci, ale skręcają się przy tym, że aż żal patrzeć. Takie robienie z siebie głupka, żeby nie odpowiadać na niewygodne pytania, też przyjemne nie jest. A oni muszą, bo inaczej podpadną prezesowi. Czasami tylko przegrzany mózg dopuści freudowską pomyłkę, jak ta, która przydarzyła się prokuratorowi Piotrowiczowi, gdy zakrzykując w sejmie opozycję zawołał: zawłaszczyliśmy sejm, ale Trybunału nie oddamy. Ale ulga była krótka, bo za chwilę sprostował: oczywiście wy zawłaszczyliście Trybunał.

No to idę praktykować, w końcu szczęście jest warte zachodu. Tylko muszę jeszcze odłączyć się od wszelkich wiadomości, bo w przeciwnym wypadku będzie to mission impossible.


obrazek znaleziony w sieci

sobota, 4 lutego 2012

Magda nie żyje. Jej bliscy muszą żyć z ciążarem tej śmierci

Wszystko się wyjaśniło. Sześciomiesięczna Magda, której rzekomym porwaniem żyła cała Polska, nie żyje. 

Jej matka stanęła pod publicznym pręgierzem, Rutkowski pławi się w blaskach wątpliwej sławy a mnie jest tylko smutno. Nie ma już małej, cudnej dziewczynki, jest dramat rozpisany na role.

Nie wiem jak teraz będzie żyła matka Magdy, ale na pewno nie lekko. Co by nie zrobiła stygmat wyrodnej matki, a być może też zabójczyni, zostanie przy niej na zawsze. Czy jej współczuję? Tak. Nie wiem, co się naprawdę stało, ale, co by to nie było, jest to tragedia. Jeżeli rzeczywiście upuściła dziecko, jak zeznała, (czemu sprzeciwiają się eksperci, podający, że w takim wypadku dziecko by się tylko potłukło) to do końca życia będzie czuła ciężar tego upadku. Jeżeli świadomie przyczyniła się do śmierci dziecka, to tym gorzej dla niej, bo nic tak bardzo nie ciąży jak nieczyste sumienie.

Wszystkim, którzy domagają się krwi, radziłabym się zastanowić. Potępiać jest łatwo, spróbować zrozumieć znacznie trudniej. Zrozumieć to nie znaczy rozgrzeszyć, zrozumieć to sprawiedliwie ocenić sytuację i jej przyczyny. Okropnie żal mi tego dziecka. Współczuję wszystkim, którzy cierpią z powodu jego śmierci.


wtorek, 1 lutego 2011

Kłopoty, to nie moja specjalność.

Poniedziałek. Początek tygodnia a ja od rana nie w humorze. Obudziłam się z gigantycznym bólem głowy i wszystko leciało mi z rąk. Na domiar złego, zabrakło mi asertywności i zgodziłam się na wizytę znajomej. Zwykle znajomej unikam, bo każde spotkanie z nią, to niekończąca się wyliczanka kłopotów, problemów i zmartwień. Rzecz w tym, że ona wcale nie ma więcej problemów niż przeciętny człowiek, ale każdy najmniejszy problem celebruje, jak ksiądz mszę. Dzisiaj też robiłam robiłam za ścianę płaczu. Słuchałam cierpliwie, ale byłam na siebie zła.

Przypomniało mi się moje dzieciństwo, bo wtedy też miałam same problemy. Współczułam wszystkim, których los wydawał mi się trudny, bo rozumiałam te wyśmiewane i odrzucane dzieci. Sama czułam się źle. Byłam nieśmiała i łatwo było mnie zranić. Przejmowałam się cudzymi ocenami i odbierałam świat przez emocje, z trudem włączając rozum. Czułam się z tym wszystkim bardzo samotna, chociaż miałam dużo koleżanek.

Na zewnątrz nie było po mnie widać, co naprawdę czuję. A nie zwierzałam, się, bo za bardzo się wstydziłam, że jestem taka słaba. Za to wbrew swoim ograniczeniom potrafiłam zawalczyć o innych. Dlatego zawsze kręciła się koło mnie jakaś bida, której inni dokuczali, z którą nikt nie chciał się bawić. Robiłam za pocieszycielkę i ochroniarza. Chłopcy w szkole wołali za mną siostra miłosierdzia.

Z upływem lat nauczyłam się żyć ze swoją nadwrażliwością. Przestałam się czuć zobowiązana do zbawiania świata. Ogarnęłam trochę moją wybujałą empatię i nie chcę już brać odpowiedzialności za innych. Nie muszę chłonąć cudzych nieszczęść jak gąbka. Takie postępowanie to nie jest dobroć, to raczej słabość, lęk przed odrzuceniem. Dobroć, to dawanie z własnej woli tyle na ile nas stać, bez oczekiwania na jakąkolwiek gratyfikację. Mogę pomóc komuś kto potrzebuje pomocy, ale nie stać na użalanie się nad kimś, kto tylko lubi się martwić. Nie muszę z grzeczności tracić czasu i energii. To był ostatni raz kiedy dałam się wkręcić w taką sytuację.

Na koniec cytat, który lubię.
„Nie przejmuj się przesadnie swoimi kłopotami. Jutro będziesz miał nowe.” Arnold Shoeneberg