Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 30 stycznia 2012

O tym co mi przeszło a co nie ...

Wymówkoza mi przeszła, ale marne samopoczucie jednak zostało, więc prawie cały dzień zajmowałam się tym, co można robić na leżąco. Dużo pisałam i trochę się uczyłam. Wieczorem przyszli do nas na obiadokolację Młodsi, więc musiałam się wykopać spod koca i trochę się pokręcić po kuchni. Jak co dzień wyściskałam wnuka a jak Młodsi poszli obejrzałam wspólnie z mężem jakąś komedię, w której grał Tom Hanks. Jak zwykle dzień szybko mi zleciał a teraz już pora szykować się do spania. 

Na dobranoc skończę czytać mitologię Fenicjan. W tej mitologii przeczytałam o niejakiej Lilit, demonicy kojarzonej z nocnym, silnym wiatrem.


Na dworze mocno wieje, jest ciemno i mroźnie, a na balkonie u sąsiadów coś się tłucze. Gdybym żyła w starożytnej Fenicji, to może uwierzyłabym, że to demonica Lilit, która zamieszkała obok i wypatruje okazji, żeby zapolować na samotnego mężczyznę. Z tego, co wiem, to w moim bloku jest jeden samotny mężczyzna, ale łatwiej chyba przestraszyć nim aniżeli jego, więc nawet demonica by go nie chciała.

Już kiedyś pisałam, że lubię słuchać wiatru, ale ten zimowy jest mniej ciekawy niż letni albo jesienny. W wietrze zimowym najwięcej jest świstu i głuchych odgłosów. Co innego w lecie, kiedy wiatr gubi się w liściach drzew i roślin. Najbogatszy dźwiękowo jest wiatr jesienny. Gdybym była muzykiem, napisałabym suitę o tym jak wieje wiatr w różnych porach roku. 

 


niedziela, 29 stycznia 2012

Dopadła mnie dzisiaj „wymówkoza”


„Wymówkoza”, to choroba, na którą zapadają tylko ludzie, bywa zaraźliwa a jej głównym objawem jest nadprodukcja wymówek. 

Dzisiaj i mnie dopadła mnie lekka postać wymówkozy. Dlatego od samego rana tłumaczyłam się, że nie będę robić tego, co sobie wczoraj zaplanowałam, bo nie mam siły, brak mi ochoty i zdrowie mi nie sprzyja. Jednak znam się na tej chorobie, jak zresztą na wielu innych, więc jakoś sobie z nią poradziłam i udało mi się połowicznie dotrzymać planów. Jak to zrobiłam? Po prostu, przeprowadziłam kolejną rozmowę pod kołderką.

- Nic dzisiaj nie robię, bo nie mam siły. Poleżę i poczekam aż mi przejdzie. Jak lepiej się poczuję, to może coś zrobię, ale nie wcześniej.
- Oj, to możesz się nie doczekać. Z twoim talentem do chorowania, to do wiosny może ci nie przejść…
- Nie kracz. Muszę odpocząć.
- Musisz? A kto ci kazał?
- Sama sobie kazałam. A co nie mogę?
- Możesz, możesz, ale nie jęcz, że musisz skoro chcesz.
- Nie jęczę. A ty nie bądź taka wredna, jakbyś się czuła tak paskudnie, jak ja, to dopiero byś zobaczyła.
- To twoim zdaniem ja mam lepiej? Mylisz się kochana, obie mamy te same bolące kości, tylko, że ja używam jeszcze mózgu.
- Małpa z ciebie.
- Jak sobie życzysz. Chcesz się wyzywać od małp proszę bardzo, ale mogłabyś wykopać się spod tej kołdry i wziąć się za robotę.
- Sama się weź.
- Nie mogę, bo ty i ja to ta sama małpa.
- Zamknij się, rzeczywiście wolę wstać niż ciebie słuchać. Bożeee, że też trafiło mi się takie wredne alter ego.



Samoweryfikacja z otwartym dziobem


„Samoweryfikacja”, to termin z dziedziny psychologii, znaczący tyle samo, co potwierdzanie przekonań, np. na własny temat.” 

Dokonałam ci ja dzisiaj takiej samoweryfikacji i … kicha, krótko mówiąc. Już byłam przekonana, że raz na zawsze nauczyłam się postępować z ludźmi, którym się wydaje, że są cwańsi od innych i wolno im więcej, a okazało się, że nic z tego, wciąż muszę ćwiczyć.

Co zrobić, wpojone przez rodziców tzw. dobre wychowanie polegające na byciu grzecznym bez względu na okoliczności, wciąż zamyka mi usta i zamiast się obruszyć, staję jak gapa z otwartym dziobem. Wiele lat pozwalałam sobie, żeby byle cham i kołtunka traktowali mnie z góry, bo krępowałam się powiedzieć, co o nich myślę. Potem trochę się "odgrzeczniłam" i byłam przekonana, że już nauczyłam się bronić. Jednak właśnie wczoraj miałam taki przypadek, po którym dopiero dzisiaj z trudem zamknęłam dziób.

Niestety na świecie jest pełno chamskich ludzi, którzy traktują innych per noga, a cudzą grzeczność mylą z głupotą. Za to jak spotkają większego chama od siebie, to włażą we własne buty, albo plują się ponad miarę, w zależności od kalkulacji, co im się bardziej opłaca.

Nie zawsze opłaca mi się się bycie grzeczną, ale na pewno nie pójdę w ślady nadętych dupków, nawet takich, którym wyłazi słoma z markowych butów, bo mnie na to nie stać. Tak się składa, że cenię swoją twarz i lubię być ze sobą w porządku. Jedne, co mi pozostaje, to ćwiczyć się w asertywności i szlifować mój cięty język. Bo, jak powiem, co myślę, to cudze chamstwo nie będzie zalegało na mojej wątrobie. Tak też zrobiłam i już mogę zamknąć dziób. Podobno ćwiczenie czyni mistrza, więc będę ćwiczyć. Lojalnie uprzedzam.

czwartek, 26 stycznia 2012

Żałoba w krawacie

Ludzie różnie przeżywają żałobę i dla każdego, co innego jest ważniejsze. Nie śmiałabym oceniać wielkości cudzego bólu i sposobu jego wyrażania, ale nie znoszę takiej postawy, jaką przyjął Jarosław Kaczyński. Kaczyński na znak żałoby chodzi ubrany od stóp do głów w czerń (no może z wyjątkiem nie doczyszczonych butów), bo przecież stracił brata. Jest jak ta wdowa po powstańcach z okresu zaborów, tylko nie nosi sukienki a czarny garnitur i krawat.

Czarny, gładki krawat jest zarezerwowany wyłącznie na okoliczności żałobne, a prezes lata w nim wszędzie i opluwa go jadem, atakując swoich kolejnych wrogów. Wrogów ma wielu, bo bardzo się o nich stara. Kiedy tak patrzę na tę pokazową żałobę, to trudno mi zdobyć się na współczucie dla Kaczyńskiego. Denerwuje mnie to epatowanie wszystkich „jego wielką stratą”, bo żałoba, która mieści się w krawacie, nie warta jest dla mnie żalu.

Kiedy słyszę dywagacje na temat katastrofy smoleńskiej, to szybko zmieniam kanał, bo mam już tej katastrofy po kokardę. Te durne pytania o brzozę, te głosy oburzenia, to zawracanie kijem Wisły.

PiS nie chce prawdziwych dowodów, PiS chce dowodów potwierdzających wydumany zamach. Bo przecież ruscy musieli zaatakować Lecha Kaczyńskiego, Prezydenta z kilkuprocentowym poparciem, i na kilka miesięcy przed wyborami pozbawić go życia. To tak samo logiczne, jak twierdzenia Macierewicza, który tak bada katastrofę tak, żeby wszystko zamotać i nabrać paru naiwniaków na spiskowe teorie.

Opozycja, która zajmuje się tylko sobą i swoją wendetą, powinna wylecieć z parlamentu. Szkoda, że ci, którym żyje się najtrudniej, wciąż dają sobą manipulować i popierają tych, którzy przypominają sobie o nich w reklamach przedwyborczych.

Bożżżżeeee, jaka ja jestem niekonsekwentna w tym nie zajmowaniu się polityką. Powinnam sama kopnąć się w to, na czym siedzę. 

 A właśnie, że już nie wypada!

środa, 25 stycznia 2012

Sposoby na wzrost energii życiowej

Dzikajagoda
Opłacamy idiotów i pozwalamy im sobą rządzić, więc nie ma się co dziwić, że żyjemy w kraju absurdów. To moje wnioski po lekturze dzisiejszej prasy.

A ponieważ do życia w trudnych warunkach potrzeba energii przedstawiam 7 sposobów na doładowanie organizmu. Rady te mam od Marcina Kijaka.

Po pierwsze trzeba się ruszać, bo ruch wzmaga produkcję endorfin i pomaga pozbyć się toksyn z organizmu. Ja ruszam się umiarkowanie, bo mam parę fizycznych ograniczeń, które uniemożliwiają mi intensywny wysiłek, ale za to dużo spaceruję i robię coś jeszcze, ale to ostatnie to moje słodka tajemnica.

Po drugie trzeba pić dużo wody, bo woda oczyszcza organizm i usprawnia jego funkcjonowanie. Kawa, herbata i inne napoje nie zastąpią czystej wody. Trochę zdziwiła mnie informacja, że kawa i herbata wysuszają organizm, ale podobno tak właśnie jest.

Po trzecie i czwarte, trzeba pamiętać, żeby jeść w miarę regularnie i właściwie się odżywiać. O tym ostatnim trudno byłoby mi zapomnieć, bo mam duży ciąg na miskę. Zawsze lubiłam jeść, ale dopiero teraz przywiązuję wagę do tego, co jem. Wszystkim polecam wegetariańskie żarełko, bo jest smaczne i zdrowe. Niestety trzeba trochę zachodu, żeby obrobić te wszystkie badyle.

Po piąte należy obniżać poziom stresu. A więc zero wiadomości, co się dzieje w polityce. W serwisach informacyjnych oglądamy tylko pogodę a np. panów Macierewicza i Kaczyńskiego zostawiajmy Bożej Opatrzności i ich własnym joblom. Do tego ostatniego wciąż próbuję się zastosować , ale marnie mi idzie, bo lata przyzwyczajeń robią swoje. Szefa w pracy omijamy jak się da a na jego wredne ataki odpowiadamy stoickim spokojem, bo tylko wariat dyskutuje z drugim wariatem a naszym celem jest spokój i zdrowie psychiczne. Naszych wrogów traktujemy zgodnie z dewizą mojej koleżanki, która brzmi: „Bądź uroczy dla swoich wrogów, nic ich bardziej nie denerwuje.”

Po szóste, jak tylko wstaniemy szukamy motywacji do życia; w ładnej piosence, ciekawej lekturze, miłej rozmowie, ulubionym zajęciu, szczerym uśmiechu. Moim motywatorem na dziś jest moja własna rada udzielona samej sobie: Nie przejmuj się, że czas tak szybko leci, przecież nie musisz go gonić.

Motywatorem mogą być też ładne zdjęcia, więc wklejam kilka takich, które mi się spodobały.



Dzikajagoda









Dzikajagoda