Szukaj na tym blogu

środa, 6 marca 2013

Zastanawiam się, co we mnie siedzi


-->
zdjęcie znalezione w sieci





















Na na ten artykuł trafiłam otwierając dziś stronę Gazety. Trudno odwrócić wzrok od przejmujących zdjęć ofiar mordu prowadzonego planowo wg. zaleceń samego Wodza. No tak, kolejna rocznica śmierci Stalina. Generalissimus wyzionął ducha 5 marca sześćdziesiąt lat temu i ta okrągła rocznica znalazła odbicie w mediach. Kiedy myślę o Stalinie przypominają mi się słowa Karola Bunscha: „ Gdy Bóg stworzył człowieka, diabeł stał się niepotrzebny.”. Rzeczywiście. Diabeł nie miałby chyba w tej historii nic do dodania, Stalin wszystko zrobił sam.

Zastanawiam się co musi się stać, czego trzeba doświadczyć, żeby stać się tak potwornym zbrodniarzem. Genetyką czy wychowaniem nie da się wyjaśnić wszystkiego, więc czym? Niepomyślnym zbiegiem okoliczności, które wyzwalają w normalnym dziecku potwora? Wolałabym myśleć, że zachowania jakie przejawiał Stalin, są spowodowane jakąś chorobą. Że miał na przykład guza mózgu, który upośledzał jego zdolność do panowania nad paranoicznymi zachowaniami. Ale nie trafiłam nigdzie na taką informację. A może miał jakąś nieznaną jeszcze medycynie chorobę psychiczną? Gdyby można przyjąć, że to kim był Stalin wynikało z jakiś nadzwyczajnych przyczyn, a nie z tego, że taka jest natura ludzka, byłoby łatwiej.

Podobno w każdym człowieku jest wszystko, ogromne pokłady dobra jak i mnóstwo zła. Co więc decyduje, że w życiu jednych przeważa dobro zaś życie innych jest pełne zła? Natura ludzka jest dwoista i jest w nas wszystko, to co z potworem, który siedzi we mnie? Może teraz potępiam Stalina, bo w moim życiu nie wydarzyło się nic takiego, co uwolniłoby potwora, który siedzi we mnie? Może po prostu miałam  więcej szczęścia. Nie wiem. Wszak tyle wiemy, ile nas sprawdzono.

znalezione w sieci





















znalezione w sieci


znalezione w sieci

















poniedziałek, 4 marca 2013

Przekaż 1% na Fundację Chustka

-->














Jakiś czas temu trafiłam na bloga Joanny, mocarnej dziewczyny w ciele elfa. Była piękną kobietą i miała piękne wnętrze.

Staram się unikać smutnych i tragicznych historii, bo dość mam własnych problemów, więc zapaliła mi się czerwona lampka – ewakuuj się stąd. A jednak, gdy przeczytałam pierwsze słowa nie mogłam zmienić strony. Okazało się bowiem, że blog Joanny wciągnął mnie niczym wir trąby powietrznej. Było w nim wszystko, wielka miłość, piękne chociaż bardzo trudne życie, ogromne cierpienie i śmierć. W takiej właśnie kolejności. Szybko dotarłam do informacji, że autorka bloga zmarła, przegrywając walkę z chorobą.

Myśląc o życiu (jakie było dane Joannie), przypominam sobie słowa Miłosza. Często je sobie powtarzam, szczególnie wtedy gdy los nie chce być dla mnie łaskawy: "Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna." Kilka razy w życiu dochodziłam do tej granicy i wiem jak bardzo prawdziwe są zacytowane słowa. W swoich zmaganiach z losem, podobnie jak Joanna, nauczyłam się uważnie patrzeć na to co niesie mi życie, doceniać każdą chwilę, pracowicie wyłuskiwać radości, szukać we wszystkim blasku i, na tyle na ile się da, nie skupiać się na jego ciemnych stronach. Wewnętrzna zgoda na to, że z życia nie można całkowicie wyeliminować cierpienia, pozwala łatwiej przez cierpienie przejść. Joanna miała w sobie tę zgodę, więc nie pytała, dlaczego akurat ją dotknęła choroba.

Po latach heroicznych zmagań Joanna przegrała walkę o życie. Ale śmierć dosięgła Ją tylko w fizycznym aspekcie życia, bo Joanna wciąż jest obecna w tym, co tu i teraz. Żyje w synku, Janku zwanym przez nią Giancarlem, niech mu Bóg błogosławi i prostuje ścieżki, skoro jego mama musiała stąd odejść. Wciąż jest obecna w życiu Piotra-Niemęża. Ma swoje miejsce pamięci tych, którzy się z Nią zetknęli, a odcisnęła swój znak na wielu. Była na ziemi przez chwilę, ale wiele po sobie zostawiła. I właśnie ta scheda zapewni jej miejsce wśród żywych. Jak inni czytelnicy Jej bloga dostałam bardzo cenną naukę i cały ogrom wzruszeń. Czytając bloga, uśmiechałam się i płakałam. Dziękuję Ci Joanno.

Mąż Joanny założył fundację, która ma być nadzieją dla cierpiących i chorych, uwalniając ich od bólu. Trzeba tylko dać tej pięknej idei szansę. Jest okazja wspomóc fundację oddając 1% naszego podatku. To nie jest dużo. Powiem więcej, to jest zbyt mało, ale od czegoś trzeba zacząć. Do pieniędzy trzeba dołożyć propagowanie fundacji i jej przesłania.

Jan Paweł II powiedział: „Człowiek jest wielki nie przez to, co ma, nie przez to, kim jest, lecz przez to, czym dzieli się z innymi.” Każdy może być wielki otwierając swoje serce dla innego człowieka. Dlatego proszę czytających te słowa, bądźcie wielcy i pomóżcie rozpropagować informacje o fundacji. Joanna Sałyga już swoje zrobiła, pomagała gdy żyła a teraz pomaga z za grobu. Dochód uzyskany ze sprzedaży książki, będącej papierową wersją bloga, zasili konto Fundacji Chustka. Teraz czas na nas, przekażcie wiadomość dalej, niech dotrze do jak największej liczby ludzi. Nie ociągajcie się z pomocą, żebyście nie zostali sami, kiedy będziecie potrzebować pomocy.





niedziela, 3 marca 2013

Świetny gadżet - niebo i pyszna kanapka
















Wiatr wrócił, wieje jakby ktoś się powiesił. Dlatego, bez spinania się na pokonywanie własnej niemocy, zalegam w łóżku z laptopem na kolanach, pilotem w dłoni, książkami w zasięgu ręki. Czasami trzeba sobie odpuścić i ,zamiast udawać chojraka, dać sobie trochę czasu na regenerację zużytego organizmu. Nastrój też mam dziś trochę gorszy, więc, żeby się lepiej poczuć, zjadłam sobie na śniadanie moje ulubione kanapki.

Kanapki są mojego pomysłu. Chleb razowy smarujemy miodem (mi najbardziej smakuje gryczany), na miód sypiemy ziarno słonecznika, na to serek mascarpone a na wierzch plasterki banana. Pyszne i zdrowe. Niestety dosyć kaloryczne. Ale co tam kalorie. Ważny nastrój i zdrowie. Polecam też mój ulubiony gadżet. Instrukcja używania na załączonym obrazku. Polecam.


sobota, 2 marca 2013

Sobota

 

Po wczorajszych sercowych problemach dzisiaj nie było śladu, więc ruszyłam do boju. Obleciałam na szmacie chałupę, zadałam pralce robotę, zajrzałam do kuchni i już mogłam iść na spacer. Wzięłam chłopaków i poszliśmy szukać wiosny.

Po drodze odwiedziliśmy zaprzyjaźnione kumy. Daniel na początku wizyty był mało wylewny, lekko speszony, ale jak oswoił się z otoczeniem gościł się na całego. Posłodził mi herbatę kostkami domina, pokazał gospodyniom gdzie pochowały buty, próbował zdemontować szklany stolik, z zapałem, wartym lepszej sprawy, porozrzucał szachy. Żeby przekonać Paulinę do włączenia mu ulubionej piosenki, dawał buziaki Emilce, bo to jego ulubiona ciocia, a Paulinę dopiero poznaje. Mamę dziewczyn traktował z dystansem, ale przy pożegnaniu dał zdalnego buziaka.

Po występach gościnnych ja z małym wróciłam do domu a Ślubny poszedł uzupełnić prowiant. Marta z Przemkiem byli zajęci, więc wzięłam wnuka do nas. Po zjedzeniu zupki i zmianie pampersa, przyszła pora na spanko. Mały wtulił się we mnie i słuchał wymyślonej przeze mnie bajki. Główna bohaterką opowieści była wrona, bo Daniel, podobnie jak ja, lubi wrony.

Jego pierwsze świadomie wypowiadane słowa to: akuku i khrakhra. Od mniej więcej dwóch tygodni mały powoli przechodzi na język tubylców, porzucając swoje indywidualne narzecze, więc stara się powtarzać różne słowa. Trzy dni temu zostałam babą. Już nie woła na mnie „mamu” tylko „baba” albo „babo”. I tak oto przekroczyłam Rubikon. Ślubny nazywa mnie przy wnuku per „babeczka”, bo nie chce sypiać z babcią, ale mały nie ma żadnego powodu, żeby łamać sobie język, więc Ślubny ma teraz w domu babę.

To była bardzo miła sobota. Tak sobie myślę, że smakuje mi moje życie, chociaż ktoś inny, patrząc z boku, mógłby się zdziwić. Nie mam zdrowia, nie opływam w luksusy, kłopoty mnie lubią, więc z czego się tak niby cieszę. No cóż. Czego nie mam to nie mam, ale to co najważniejsze mam. Dlatego jestem zadowolona a czasami nawet szczęśliwa. Berecik-syndrom mnie nie dotyczy.

Nie pamiętam czy zamieszczałam już na blogu anegdotę traktującą o berecik-syndrom? A nawet jeżeli tak, to chętnie się powtórzę.
Babcia spaceruje po plaży z wnukiem. Nagle, małemu wpada do wody piłka a ten biegnie za nią prosto na olbrzymią falę. Fala zabiera dziecko w głąb morza. Przerażona babcia pada na kolana, wznosi ręce do góry i woła.
- Panie Boże zmiłuj się, błagam, uratuj mojego wnuka.
Po chwili morze wyrzuca dziecko na brzeg. Babcia szczęśliwa przytula dziecko i …
- A gdzie berecik? Miał jeszcze berecik – woła niezadowolona, patrząc w niebo.

Na dzisiaj to tyle, bo czeka na mnie wieczorne kino. Ślubny ściągnął film o życiu w oceanie w 3D, więc dziś w objęcia Morfeusza popłynę z rybkami.

piątek, 1 marca 2013

Zrzędzę, bo wieje i nie ma nic ciekawego w telewizji

-->
Wieje

Fiuuuuuufiuufiuuuufii – wieje. Lubię wiatr, ale moje serce go nie znosi. Od rana nie mam wątpliwości, że żyję. Bicie serca czuję chyba nawet w piętach. Podwójna dawka leku wzięta i nic. Leżę więc pod kocykiem i staram się przyjemnie spędzić czas. Tym bardziej, że o robieniu czegoś na serio nie ma mowy, bo siły brak a niedotleniony mózg kiepsko działa. Przejrzałam kilka ulubionych stron, sprawdziłam co słychać na moim ulubionym forum.

Niestety, sąsiad zza ściany zaczął słuchać czegoś co umownie nazywa muzyką. Lubię sąsiada i jego rodzinę, ale odgłosy zepsutej pralki, której ktoś wrzucił do bębna jakiś metalowy przedmiot, jest jednak nie dla mnie. Na domiar złego, sąsiadka, mieszkająca po drugiej stronie mojego mieszkania, zaczęła tokować jak ciećwierz w okresie godowym. Nie chciałam słuchać tej sąsiedzkiej kakofonii, więc wpadłam na pomysł pogapienia się w telewizor.

Pomysł, jak się okazało głupi, bo nic ciekawego nie znalazłam. Mam 60 kanałów na kablówce, ale odkąd z mojej oferty zniknęło „ale kino” i „Zone Europa”, to z kanałów filmowych właściwie nie mam czego oglądać. Gdyby nie „Comedy Central”, „Comedy Central Famili”, „Discovery” i „Viasad History” już dawno odłączyłabym się od kablówki. Od TVP odłączyć się nie mogę, bo trzeba płacić haracz na telewizję publiczną, która podobno ma misję społeczną. Misję? Wolne żarty. Pytam się jaką misję?! Każdy musi płacić za możliwość oglądania gadających posłów-ołsów, durnej telewizji śniadaniowej, odświeżanych komedii romantycznych i programów spod znaku jak oni śpiewają, jak oni coś tam, itp. Z możliwości oglądania nie korzystam, ale jak większość obywateli nie mam w tej kwestii nic do gadania. Taki rodzaj demokracji, że państwo może okradać obywatela, bo może... i już. Obywatel nie może, bo naślą na niego sąd i skarbówkę.

Ale dość tego zrzędzenia. Nie będę się przecież denerwowała, nie wygrałam nerwów na loterii. Na szczęście w telewizorze mam dostęp do internetu, więc tam poszukałam rozrywki.

Może pooglądacie ze mną? Moja rodzinka
Podoba mi się ten sitcom, bo dużo w nim ironii, sarkastycznego podejścia do propagowanego, tu i ówdzie, idealnego obrazu rodziny. Bohaterowie są niezbyt idealni, ale przez to chyba jeszcze bardziej sympatyczni.