Blog
zarósł pajęczynami, ale skoro wciąż tu zaglądacie, to może już pora się
wyspowiadać, gdzie byłam jak mnie nie było. Dziękuję za pamięć i już się krótko spowiadam.
Po pierwsze, to dużo przez te miesiące się działo i zwyczajnie brakowało mi czasu. Przed planowaną operacją starałam się jak najlepiej wykorzystać dni mojej względnej sprawności, bo z tyłu głowy
kołatała mi się myśl, że nie wiadomo jak długo jeszcze będę mogła chodzić na własnych nogach.
Tak jak napisałam w tytule, znowu jest powtórka z rozrywki, bo ta, której imienia nie wolno wymieniać, znowu skorzystała z okazji, żeby "nie czytać" mojego bloga i wystawić mi oraz moim komentatorkom laurkę. Dowiedziałam się o tym, bo pod moim ostatnim postem znalazł się komentarz z informacją, że ta, której imienia nie wolno wymieniać, mnie oczernia.
Kumy moje kochane, przepraszam, że zamknęłam bloga i nie
powiadomiłam Was o tym. Nie miałam jak tego zrobić, ponieważ z większością z Was nie
mam kontaktu poza blogiem. A blog został zamknięty, bo niestety miałam próbę
włamania na konto.
Jak wiecie, ja czasami lubię się wymądrzać i bawię się w filozofa z własnego nadania. Jednak nigdy nie zapominam, że tak jak mówi przysłowie: "Reguła prosta, że aż osłupia: kto się wymądrza ten się wygłupia". Pamiętam też, że jak pokazujesz kogoś palcem, to cztery palce są skierowane na ciebie. Ale... zaryzykuję i powiem co myślę, bo w tym wypadku trudno mi utrzymać język za zębami.
Zacznę od tego, że moim skromnym zdaniem nie da się myśleć i jednocześnie mieć niezachwianą pewność, że wszystko najlepiej się wie i że nasza prawda najprawdziwsza. Tak potrafią tylko głupcy. Człowiek myślący zawsze bierze pod uwagę jakiś margines błędu i liczy się z tym, że może się mylić.
Uff, dawno mnie tu nie było. Blog
pokrył się pajęczyną, ale ze statystyk wynika, że ktoś jednak
czyta te archiwalne wpisy. Przy zakładaniu bloga Bloger zachęca
słowami „wyraź siebie”, "pisz o swoich pasjach na swój sposób", a ja ostatnio się coraz więcej
wyrażam ( głównie nieparlamentarnym słownictwem) i pasjami się wkurzam, więc
pomyślałam, że może by tak wrócić do składania literek i tym
sposobem upuścić trochę pary. Jak już pomyślałam, czyli
odwaliłam większą część roboty, to reszta powinna pójść gładko, więc wracam do blogowania.
Na początek wypadałoby się
wytłumaczyć, gdzie mnie wcięło na tyle czasu, ale co ja się będę
tłumaczyć, jak sama nie wiem kiedy mi to zleciało. A że leciało
szybko, a ja coraz bardziej powolna, to nie ma się co dziwić, że
nie zauważyłam. Jednego jednak nie daje się nie zauważyć, że na starość jestemnie tylko
powolna, ale też popadam w wolnomyślicielstwo. Gdyby to
jeszcze światopoglądowo, to nie byłoby źle, bo ten ruch był
nadzieją dla świata, ale ja niestety po prostu wolno myślę, wolno chodzę, wolno robię.
Chętnie bym się cofnęła te sto lat, bo to, co się
teraz wyprawia na świecie, nie bardzo mi się podoba. Większość z
ważnych dla mnie rzeczy się zdewaluowała i brak nadziei, że za
mojego życia da się to odbudować. Trzymam się tego, co mam
najcenniejszego - bliskich mi ludzi i mam szczęście, że trochę
ich jest.
Wracając do moich planów powrotu do
blogowania, to nie mogę obiecać, że będę pisała ciekawie, że odkryję kilka albo chociaż jedną Amerykę, bo jak już
uprzejmie doniosłam, myślę wolniej niż bym chciała i zapominam
szybciej niż się uczę. Pani skleroza mówi mi co dzień dzień
dobry, chociaż ignoruję małpę i się nie odkłaniam. Niestety ona się
tym wcale nie zraża. Także ja będę sobie tu smęcić i zrzędzić, bo chwilowo mam taki kaprys. A każdy czyta na swoją odpowiedzialność.I to by było na tyle tytułem zagajenia, odkurzenia i wstępu.
W obecnej sytuacji nie mogę się nie
odnieść do wirusa-świrusa, którego politycy ukoronowali i którego
naród się lęka. Moim zdaniem epidemia bardziej rozgrywa się w
sferze politycznej aniżeli zdrowotnej, co nie zmienia faktu, że
jest źle. Boję się, że będzie jeszcze gorzej. I na tym skończę
temat, bo inni straszą lepiej ode mnie, więc co się będę
wysilać.
Pamiętacie tę piosenkę?
I tak sprawdza się powiedzenie: uważaj
czego sobie życzysz, bo może się spełnić. Co prawda powód
zatrzymania nie do końca ten, skutek bardziej bolesny, ale świat
się zatrzymał.
Na koniec moje słodziaki dzięki
którym życie jest bardziej znośne, chociaż lęk o ich przyszłość
przeogromny. Największego mojego słodziaka pokazać nie mogę, bo ona sobie tego nie życzy. Smak słodko-gorzki w życiu dominuje i nic na to nie
można poradzić. Zjadłabym ich bez łyżki, ale nie mam okazji, bo mamy lock down, poza tym, największy słodziak się nie zgadza. I dzisiaj to by było na tyle.
Witajcie. Nie ma mnie w sieci, bo, zamiast znowu narzekać na brak czasu, wzięłam
sobie wolne. Siedzę
cicho w swoim grajdołku z dala od świata, ale poza
tym u mnie bez zmian. Żyję.
Dziękuję Wam za troskę i pamięć. Odezwę się jak zatęsknię za zabawą w blogowanie
a na razie serdecznie pozdrawiam i zostawiam Was ze słowami Phila Bosmansa i piękną
piosenką, która od jakiegoś czasu codziennie mi towarzyszy.
* * *
Codziennie słyszy się: „Nie mam
czasu”. Jeszcze
nigdy nie było tylu zagonionych ludzi. Wszyscy
mamy straszliwie dużo do zrobienia. Jeszcze
nigdy nie było tylu ludzi nie mających czasu, a
także nie było takiej samotności. Ojcowie
i matki czekają często bezskutecznie na
odwiedziny swoich dzieci: Te nie mają czasu. Chorzy
i starzy widzą zdrowych i młodych mijających
ich w pędzie: Ci się spieszą. Małżonkowie
stają się dla siebie obcy: Nie
mają dla siebie nawzajem czasu. Dlaczego mamy tak mało czasu? Wciąż
myślimy o tym, co chcemy jeszcze mieć, co
powinniśmy jeszcze zrobić, czego dokonać. W
ten sposób nasze życie jest w pełni zaplanowane. Dlatego
proponuję: Uwolnij się od tej presji. Zrób
sobie przerwę, weź wolne. Raz
świadomie nic nie rób! Uspokój się, wycisz. Z ciszy wyrastają drobne gesty
sympatii, które
wymagają o wiele mniej czasu, niż myślimy: dobre
słowo, słuchanie pełne zrozumienia, pocałunek
wdzięczności, drobny prezent, gest. Usuń
ze swego życia zabójcze „Nie mam czasu”. Przerwij
mordercze tempo. Znajdź
czas, aby być dobrym człowiekiem dla
swych bliźnich.
Jakiś czas temu trafiłam na bloga
Joanny, mocarnej dziewczyny w ciele elfa. Była piękną kobietą i miała piękne wnętrze.
Staram się unikać
smutnych i tragicznych historii, bo dość mam własnych problemów,
więc zapaliła mi się czerwona lampka – ewakuuj się stąd. A
jednak, gdy przeczytałam pierwsze słowa nie mogłam zmienić
strony. Okazało się bowiem, że blog Joanny wciągnął mnie niczym
wir trąby powietrznej. Było w nim wszystko, wielka miłość,
piękne chociaż bardzo trudne życie, ogromne cierpienie i śmierć.
W takiej właśnie kolejności. Szybko dotarłam do informacji, że
autorka bloga zmarła, przegrywając walkę z chorobą.
Myśląc o życiu (jakie było dane Joannie), przypominam sobie słowa Miłosza. Często je sobie powtarzam, szczególnie wtedy gdy los nie chce być dla mnie łaskawy: "Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna." Kilka razy w życiu dochodziłam do tej granicy i wiem jak bardzo prawdziwe są zacytowane słowa. W swoich zmaganiach z losem, podobnie jak Joanna, nauczyłam się uważnie patrzeć na to co niesie mi życie, doceniać każdą chwilę, pracowicie wyłuskiwać radości, szukać we wszystkim blasku i, na tyle na ile się da, nie skupiać się na jego ciemnych stronach. Wewnętrzna zgoda na to, że z życia nie można całkowicie wyeliminować cierpienia, pozwala łatwiej przez cierpienie przejść. Joanna miała w sobie tę zgodę, więc nie pytała, dlaczego akurat ją dotknęła choroba.
Po latach heroicznych zmagań Joanna
przegrała walkę o życie. Ale śmierć dosięgła Ją tylko w
fizycznym aspekcie życia, bo Joanna wciąż jest obecna w tym, co tu
i teraz. Żyje w synku, Janku zwanym przez nią Giancarlem, niech mu
Bóg błogosławi i prostuje ścieżki, skoro jego mama musiała stąd
odejść. Wciąż jest obecna w życiu Piotra-Niemęża. Ma swoje
miejsce pamięci tych, którzy się z Nią zetknęli, a odcisnęła
swój znak na wielu. Była na ziemi przez chwilę, ale wiele po sobie
zostawiła. I właśnie ta scheda zapewni jej miejsce wśród żywych.
Jak inni czytelnicy Jej bloga dostałam bardzo cenną naukę i cały
ogrom wzruszeń. Czytając bloga, uśmiechałam się i płakałam.
Dziękuję Ci Joanno.
Mąż Joanny założył
fundację, która ma być nadzieją dla cierpiących i chorych,
uwalniając ich od bólu. Trzeba tylko dać tej pięknej idei szansę.
Jest okazja wspomóc fundację oddając 1% naszego podatku. To nie
jest dużo. Powiem więcej, to jest zbyt mało, ale od czegoś trzeba
zacząć. Do pieniędzy trzeba dołożyć propagowanie fundacji i jej
przesłania.
Jan Paweł II powiedział: „Człowiek
jest wielki nie przez to, co ma, nie przez to, kim jest, lecz przez
to, czym dzieli się z innymi.” Każdy może być wielki otwierając
swoje serce dla innego człowieka. Dlatego proszę czytających te
słowa, bądźcie wielcy i pomóżcie rozpropagować informacje o
fundacji. Joanna Sałyga już swoje zrobiła, pomagała gdy żyła a teraz pomaga z za grobu. Dochód uzyskany ze
sprzedaży książki, będącej papierową wersją bloga, zasili
konto Fundacji Chustka. Teraz czas na nas, przekażcie wiadomość
dalej, niech dotrze do jak największej liczby ludzi. Nie ociągajcie
się z pomocą, żebyście nie zostali sami, kiedy będziecie
potrzebować pomocy.
Kiedy zaczęłam pisać pierwszego bloga, w jednym z wie) lu zamieszczonych tam wpisów zastanawiałam się nad sensem prowadzenia bloga. Okazało się, że całkiem niepotrzebnie stawiałam sobie pytanie: Po co piszę?, bo znaleźli się tacy, co wiedzieli lepiej.
W komentarzu pod wpisem znalazłam wyjaśnienie, że piszę głupio i całkiem niepotrzebnie. Jednak styl komentarza tak zalatywał znajomą kołtunką, że, mówiąc kolokwialnie, olałam rady "życzliwej".
Ale po jakimś czasie sama zrezygnowałam z pisania, bo, po pierwsze, znudziło mi się a po drugie, byłam miłosierna dla „życzliwej”, która psuła sobie wątrobę, nie mogąc oderwać się od czytania moich postów. Ten blog założyłam za namową koleżanki. Miałyśmy pomysł, który wymagał odrobiny popularności, więc zaczęłam pisać. Jednak pomysł dalej fazie projektu, a ja uszczęśliwiam czytelników przemyśleniami co też Basi chodzi po głowie. I znowu dopadło mnie pytanie, po co to robię. Na wp.pl przekonują, żeby założyć blog i wyrazić siebie. Ale czy mnie zależy na wyrażaniu siebie akurat w ten sposób? No sama nie wiem. Z jednej strony tak, z drugiej strony nie za bardzo. Wychodzi na to, że bez uzasadnionego powodu, od prawie roku publikuję w sieci bloga.
A dlaczego akurat dzisiaj odczułam potrzebę podzielenia się swoimi blogowymi wątpliwościami? Ano, dlatego, że właśnie dziś poczytałam na Onecie, jakie blogi ludzie zgłaszają do konkursu i przestraszyłam się, czy aby nie jestem podobna do niektórych blogowiczów. Jednak po namyśle doszłam do wniosku, że:
-nie jestem tak niekonwencjonalna w operowaniu słowem, jak co niektórzy annaliści, pamiętnikarze
- nie odkrywam co chwilę Ameryki
- zachowuję umiar w ocenie swoich zdolności i nie przymierzam się, jak garbaty do ściany, do bycia nieomylną.
- nie startuję w żadnym konkursie i nikogo nie zmuszam do czytania