Komedie
romantyczne przyprawiają mnie o ból zębów, na melodramatach się
męczę, historie z cyklu „kocha nie kocha, Stefan czy Zocha”
mnie nudzą, ale prawdziwie głęboka miłość niezmiennie budzi
mój zachwyt i uwielbienie.
Znalazłam
taką piękną historię o dwojgu ludzieńkach, miłości, Bogu,
życiu, pasji. Na razie zapisuję na blogu link do artykułu, a
książkę „"Takie piękne życie. Portret Wojciecha Kilara"
autorstwa Barbary Gruszka-Zych.” już zamówiłam w księgarni wysyłkowej,
więc po świętach będę mogła
przeczytać pełną wersję tej historii.
A
póki co cieszę się z mojej miłości i jestem wdzięczna losowi,
że mi ją dał. Przyjemnie pomyśleć, ze ma się wielki skarb,
który można wciąż od nowa przyjmować i wciąż dzielić go z
innymi. Miłości na te świąteczne dni i
wszystkie kolejne – życzę Czytelnikom mojego bloga.
Na
koniec trochę muzyki Wojciecha Kilara, moje ulubione walce.
Pomimo
przedświątecznej gorączki w 21 miastach Polski odbyły się
manifestacje w obronie demokracji. Ludzie zamiast biegać po
marketach albo pucować mieszkania poszli zawalczyć o dobro wspólne.
Brawo.
„Moc
się rodzi, PiS truchleje” - napisano na jednym z transparentów –
oby to były prorocze słowa. Drugie hasło, które bardzo mi się
podobało, to:”Cała Polska dziś się śmieje, zaczynamy mieć
nadzieję”.
No,
to pośmiejmy się z tłumem, który śpiewał:"Gadu, gadu,
gadu, gadu, gadu, gadu nocą. Baju, baju, baju, baju, baju, baju w
dzień", oceniając trafnie stylsprawowania
władzy.
Miałam
odciąć się od polityki, ale strasznie kiepsko mi to wychodzi.
Dzisiaj z rana, kiedy otworzyłam swoje piękne oczy i
z
życzliwością spojrzałam na świat, starając się realizować wczorajsze postanowienia, mój mąż szybko sprowadził
mnie na ziemię.
-
Słuchaj, Macierewicz wziął
się za
NATO.
-
Nie rób jaj, zrób na śniadanie jajecznicę. Proszę.
-
Nie żartuję. Znowu była „nocna zmiana”, tym razem w Centrum
Eksperckim
Kontrwywiadu NATO.
- uściślił mąż.
Włączyłam
laptopa i dowiedziałam się, że w asyście żandarmerii wojskowej
urzędnicy Macierewicza o godzinie 1.30 w nocy dokonali zamiany
urzędników na swoich – prawdziwie pisowskich i
jedynie prawych.
Centrum
nie jest jeszcze akredytowane przy NATO, więc szczęśliwie
uniknęliśmy
zatargu
z tą międzynarodową organizacją, ale polityczna hucpa trwa w
najlepsze dalej. Zamiast
działać normalnie, racjonalnie, w dzień, robi się jakieś nocne
akcje. Po co to komu? No chyba tylko po to, żeby zastraszyć ludzi,
żeby nie znali dnia ani godziny. Jeżeli
rządowi chodzi o udowodnienie, że może być jeszcze bardziej
nieprzewidywalny i bolszewicki w sprawowaniu władzy, to
dobrze mu idzie.
Jednak społeczeństwo
już przejrzało na oczy, więc nie ma co na siłę udowadniać tego
co oczywiste.
Domyślam
się że PiS,
wyjaśniając
wczorajsze nocne działania, znowu będzie mówił o wyższej
konieczności, naprawie państwa i mandacie społecznym danym przez
Polaków. To
zatrzymajmy się przy tym mandacie społecznym, bo już mnie mdli jak
słyszę, że PiS reprezentuje demokratyczną większość, więc ma
prawo robić to co robi. Pisałam już o tym, ale jeszcze się
powtórzę.
Na
stronie
PKW podano,
że uprawnionych
do głosowania w wyborach parlamentarnych było 30 629 150,
zagłosowało 15 595 335, głosów ważnych było 15200671, głosów
nieważnych 394 664, a
15033815 nie
opowiedziało się za żadną partią.Na
PIS zagłosowało 37,58% co daje
5869727 głosów, a
to
co stanowi tylko 19,16 % uprawnionych do
głosowania Polaków.
Z
rachunków wynika więc niezbicie, że
PiS i jej urzędników popiera
mniej niż 1/5 wyborców co
znacznie osłabia legitymizację społeczną do robienia przez władze
tego co robią.
4/5
to,
zgodnie z pisowską nomenklaturą, gorszy sort Polaków, bo albo nie
głosowali na PiS albo nie poszli w ogóle na wybory.
A
teraz mamy co mamy i strach się bać co będzie dalej.Przy szumie wokół Trybunału prawie niezauważona przepychana jest
ustawa o służbie cywilnej, która pozwoli bez konkursów obsadzać
stanowiska w administracji państwowej znajomymi Królika,
przepraszam kaczki. Demontaż Państwa trwa w najlepsze i tu naprawdę
nie ma się z czego śmiać, chociaż to co robi władza wygląda
tragikomicznie.
Ale
ja się jednak pośmieję z moją ulubioną Stasią Celińską i pokażę Wam zrobionego przeze mnie mema.
Do takiego wniosku doszedł amerykański psycholog Richard
Davidson, zainspirowany życiem XIV Dalajlamy, propagującego
najdalej rozumianą empatię i życzliwość w stosunku do
otaczającego nas świata.
Z
badań wynikało, że buddyjscy mnisi zaproszeni
do eksperymentu,
którzy podczas medytacji praktykowali nieograniczone współczucie
wobec innych osób, odczuwali
niezakłócone niczym szczęście i radość.
I
pięknie i bardzo optymistycznie, ale jak to zastosować wobec osób,
które działają nam na zęby? Jak współczuć bez fałszywego
altruistycznego zadęcia komuś kto zachowuje się jak szkodnik?
No,
łatwe to nie jest. Ale przecież nie chodzi o to
żeby było łatwo
tylko żeby odczuwać szczęście, niezależne od tego co nas spotyka, więc chyba
warto się wysilić.
Tak
mi przyszło do głowy, że ja w ramach ćwiczenia życzliwości i
współczucia powinnam zacząć praktykować nieograniczone
współczucie wobec pisowskich elit. Łżą biedaczki aż dym leci,
ale skręcają
się przy tym, że aż żal patrzeć. Takie robienie z
siebie głupka, żeby nie odpowiadać na niewygodne pytania, też
przyjemne nie jest. A oni muszą, bo inaczej podpadną prezesowi.
Czasami tylko przegrzany mózg dopuści freudowską pomyłkę, jak
ta, która przydarzyła się prokuratorowi Piotrowiczowi,
gdy zakrzykując w sejmie opozycję zawołał: zawłaszczyliśmy
sejm, ale Trybunału nie oddamy. Ale ulga była krótka, bo za chwilę
sprostował: oczywiście wy
zawłaszczyliście
Trybunał.
No
to idę praktykować, w końcu szczęście jest warte zachodu. Tylko
muszę jeszcze odłączyć się od wszelkich wiadomości, bo w
przeciwnym wypadku będzie to mission
impossible.