Szukaj na tym blogu

czwartek, 18 czerwca 2020

Wieczór z Andrzejem Poniedzielskim

Dzisiaj cały wieczór słuchaliśmy z mężem piosenek naszego ulubionego smutasa Andrzeja Poniedzielskiego. Pięknie ci on zasmuca, pięknie i mądrze bawi. Wklejam te najbardziej ulubione. Co będę więcej pisać. Jak nie znacie, to namawiam, posłuchajcie. 
I na dzisiaj to by było na tyle.





środa, 17 czerwca 2020

Historia o tym, jak Adaś walczył z muchami i inkryminował Matkę Rodzicielkę

NIE MUCHA A LATA


 







Mój cudny wnuczek, który wygląda jak aniołek, cały dzień terroryzował Matkę Rodzicielkę podżeganiem do mordu. 
- Mama mucha. Ziabij mucha! - domagał się głośno i darł się lepiej niż stare prześcieradło, gdy jakaś mucha koło niego przelatywała. Matka Rodzicielka choć bez skrzydeł to latała cały dzień za muchami, zaliczając przestoje w innych dziedzinach domowego życia. Na nic zdały się tłumaczenia, że mucha nic mu nie zrobi. Spanikowany Adaś pałał żądzą mordu na wszystkich muchach, nawet tych latających wysoko pod sufitem. 

Wieczorem Matka Rodzicielka w strachu przed kolejnym dniem opowiadała Adasiowi bajeczki o dobrych muszkach, które są takie dobre, że nawet lubią dzieci, więc much nie trzeba się bać. Babka by jeszcze dodała, że muchy tak lubią dzieci, że ciągle po nich łażą i przynoszą na łapkach to, co pomacały pod śmietnikiem, muchy oczywiście, nie dzieci. I jeszcze mogłaby się wyrazić, co myśli o sąsiadach wyrzucających resztki jedzenia przez balkon. Ale na szczęście nikt babki o zdanie nie pytał.

Następnego dnia dziecko było jak podmienione, żadnych ekstremistycznych okrzyków. Od rana Adaś wyłącznie wypraszał muchy ze swojej miejscówki.
- Uciekaj mucha, uciekaj - pokrzykiwał i choć to było dla Matki Rodzicielki wkurzające, to przynajmniej nikt jej do rzezi na muchach nie namawiał.


Ale, że raz posiane zło kiedyś wykiełkuje, to jest więcej niż pewne, więc w Matce Rodzicielce wykiełkowało. Otóż oddawała się ona ulubionym zajęciom w kuchni, gdy przez okno wpadła wielka mucha zwana pieszczotliwie gównianą. Matka Rodzicielka, przebywająca od rana w akompaniamencie pokrzykiwań syna: sio mucha, uciekaj mucha, sio, sio, na widok muchy zgrzytnęła zębami i pacnęła muchę starą gazetą. Pacnięcie było śmiertelne, dla muchy oczywiście, bo Matka Rodzicielka po tym zabójstwie poczuła nawet lekką ulgę, bo to zawsze jedna bzycząca małpa mniej. Trup muchy wylądował na podłodze, a Matka Rodzicielka wróciła do zajęć, które kocha najbardziej, gdy nie musi się nimi zajmować.
 

Po chwili przyszedł do kuchni  Adaś, który niczym nie różni się od innych dzieci, więc widzi wszystko, a najbardziej wszystko czego nie powinien oglądać. To, oczywiście muchę w stanie nieżywym też wypatrzył.
- Patś mama, mucha sie źmeńciła i siobie odpociwa - powiedział pokazując muchę paluszkiem.
Matka Rodzicielka, mężnie zniosła atak śmiechu skierowany do wewnątrz i zadbała o komfort wypoczynku muchy, przesuwając ją ciapem bliżej ściany, bo na pleckach to se mucha leżała od dawna. Adaś przyklasnął działaniom Matki Rodzicielki i poszedł do pokoju namawiać inne muchy na odpoczynek.
Słodziaczek mój kochany. O kolejnych złaknionych relaksu muchach babce nic nie wiadomo. 

Babka na koniec musi się wytłumaczyć, dlaczego tak zamieszcza zdjęcie całego wnuka zamiast pokazać jego pięty, czy też kawałek główki, jak to robią różne celebrytki. No pokazuje całego, bo babka celebrytką nie jest, to po co ma się takim słodziakiem cieszyć sama, jak może w towarzystwie. Babka lubi się dzielić radością, to się dzieli. Jak zadziała rodzinne RODO, to babka się dostosuje, bo babka cudzymi dziećmi się nie rządzi. I na dzisiaj to by było na tyle.

 
 

niedziela, 14 czerwca 2020

Historii małżeńsko - sąsiedzkich część trzecia i ostatnia, przynajmniej na razie

 















W ostatnich postach donosiłam głównie na siebie, więc teraz dla równowagi skupię się bardziej na mężu. Co będę psuła sobie opinię sama jak mogę w towarzystwie.
Zacznę od tego, że mój mąż zna pół osiedla, na którym mieszkamy. Gdy idziemy gdzieś razem, to on wciąż się kłania. Ja nie znam 1/5 ludzi z bloku, w którym mieszkam, a on nie tylko zna wszystkich sąsiadów, bliższych i dalszych, to jeszcze wie, gdzie kto mieszka. Normalnie mógłby robić za osiedlowy monitoring.

Dzięki temu, że czasami wychodzimy gdzieś razem, ludzie kojarzą nas jako małżeństwo. Ponieważ oboje jesteśmy kontaktowi i rozmowni, to podczas dreptania po osiedlu uprawiamy small talk z przypadkowo spotkanymi ludźmi. Ja w tych rozmowach robię głównie za meteorologa, bo to najłatwiejszy i najmniej drażliwy temat. Co opowiada mój mąż nie bardzo mnie interesuje, bo jestem za wolnością słowa i unikam okazji do denerwowania się. Artur ma szczególnie wzięcie u pań emerytek co nie jest niczym dziwnym, bo sam też emeryt. Często od obcych ludzi, szczególnie kobiet, słyszałam, że mam takiego dobrego męża. Z grzeczności nie zaprzeczałam, bo, po pierwsze, bardzo nie narzekam, po drugie, co będę psuć opinię mężowi. Jednak powód tych zachwytów czasami mnie dziwił i wkurzał jednocześnie. Gdy słyszałam, że mój mąż taki dobry, bo  z dzieckiem na spacery chodzi,  zakupy robi i kwiatki dla żony nosi, to czułam jak w kieszonce otwiera mi się scyzoryk. Bo jak ja chodziłam z dzieckiem na spacery, po zakupach wracałam obładowana siatami, to nikt jakoś nie piał nade mną z zachwytu i nie gratulował Arturowi dobrej żony. Tylko tych kwiatków bym się nie czepiała, bo rzeczywiście ja mężowi kwiatków nie kupowałam.
 
Nie raz słyszałam, że ja to mam dobrze, czytaj za dobrze, bo mam męża, który tylko przez przypadek nie nosi jeszcze aureoli. A oceniająca musi heroicznie mierzyć się z życiem, bo jej mąż jest do niczego. A między słowami czuć było jeszcze sugestię, że jestem gorsza od tej starającej się, bo ona to się namęczy, a ja mam wszystko za darmo. No może i mam. Niech będzie, jak komuś tak pasuje. Tylko jestem ciekawa, po co tak się starać dla chłopa, który na staranie nie zasługuje? Ja tam bym się nie starała, ale nikomu nie bronię. Jednak nie wszystkie kobiety są tak mało ambitne jak ja. Dlatego te ambitniejsze patrzyły na mnie z góry i z niesmakiem, podskórnie wyczuwając mój brak podziwu dla ich heroizmu. Jak w zawoalowany sposób chciały mnie kopnąć w kostkę, to mówiły, jaki ten pani mąż dobry (czytaj biedny) wraca z pracy zmęczony i jeszcze zakupy robi. Albo dla równowagi robiły z niego taką dupę z uszami, mówiąc coś w stylu: jak ten mąż się pani słucha i wszystko robi. 
Tak na marginesie, jestem przekonana że znaczna część kobiecej populacji ma gen z dodatkową opcją naprawiania albo psucia cudzych mężów. Ja nie zaliczam się do tej grupy, bo ja za leniwa jestem, żeby zajmować się cudzymi mężami. Mnie się nawet nie chce poprawiać swojego, bo wiem, że się nie da. Syzyf pchał ciągle głaz pod górę zaś ja wyciągnęłam wnioski z jego błędów i co najwyżej rzucam kamykami, a i to niezbyt celnie.  
Jak już wspomniałam, mąż ma wzięcie u sąsiadek emerytek, więc przy okazji spacerów z pieskami, sąsiadki kadzą mu jak ksiądz przed ołtarzem. Chłop rośnie w swoich oczach, bo jak każdy lubi pochlebstwa, a że nie zna się na kobiecej przebiegłości, to wszystko bierze wprost. Jednak mi rośnięcie chłopa w niczym nie przeszkadza, więc nie protestuję. Niech się chłop cieszy, co mu będę radości żałować. Śmieszy mnie jak bardzo niektóre kobiety dbają o cudzych mężów, zamiast zająć się swoimi, ale ja tam lubię się pośmiać.  
Przyznam, że czasami popularność mojego męża wprawia mnie w zdumienie. Przykład pierwszy z brzegu. Wchodzę do warzywniaka, po koperek, a pani mi melduje, że mąż już był i wszystko kupił. Jestem pewna, że ekspedientka jest nowa i pierwszy raz widzę ją na oczy, więc dopytuję, czy to na pewno o mojego męża chodzi. Ona na to, że tak, bo zna pana Artura. No dobra, niech zna, niech się chłop cieszy. Ale skąd zna mnie? I tu dowiaduję się, że pani kiedyś nas widziała i zdjęcie w telefonie też. No i tu radość z zadowolenia chłopa trochę mi przygasła... więc drążę temat. Okazuje się, że chłop się chwalił zdjęciami w telefonie, że jego żona młodo wygląda i córka taka podobna do żony i wnuki takie śliczne. Szok. Normalnie następnym razem dam mu album ze zdjęciami, jak chce się chwalić, to niech się chwali. No, ja taka spolegliwa jestem, że aż sama sobie piątkę przybiję.  
Przyznam się, że mam swoją teorię, dlaczego on tak się mną chwali. Niestety, nie dlatego, że jestem jakaś nadzwyczajna. Żałuję, ale to nie o to chodzi. Przypuszczam, że główną rolę, odgrywa tu jego męska duma. Żadne tam moje zalety, czy zasługi nie mają znaczenia. Ważne jest to, że on mnie wybrał, on mnie sobie wychodził, 40 lat z okładem ze mną żyje, to przecież jest oczywiste, że muszę być nadzwyczajna. Jasne? Jasne. Dlatego jak różne panie mu współczują w pojedynkę i  grupowo, to po nim to spływa, bo jak chodzi o jego rodzinę, to on jest nieprzemakalny. No, po prostu tak ma. A ja korzystam z tego, co w nim dobre i bardzo się staram akceptować to, co nie bardzo mi się podoba. Trochę tego jest i z wiekiem przybywa. Niestety. Mój drogi małżonek swoim oślim uporem mógłby obdzielić kilka osób i jeszcze by mu zostało. Za to, że zawsze wszystko musi robić po swojemu, czasami mam ochotę go zabić, ale boję się zostać wdową, więc muszę się przystosować. Bardzo mi przeszkadza, że się mnie nie słucha. Oj, oj jak bardzo mi to przeszkadza, ale cóż, on się nikogo nie słucha, to dlaczego niby akurat mnie miałby się słuchać. Żeby się pocieszyć, mówię sobie, że lepszy taki nieusłuchany niż troki od kalesonów (nie, kalesonów nie noszę, ale to porównanie pasuje mi tu jak ulał), które jak zawiążesz tak masz. I jakoś daję radę się przystosować, choć nie ukrywam, że z coraz większym trudem. Ale tego różne panie nie widzą, to mam wyłącznie ja. I niech tak zostanie. Znowu się rozpisałam, ale już kończę. Jeszcze tylko dodam, że mój mąż nie czyta tego bloga i nie dlatego, że zabraniam. Po prostu, on swoje głupoty ledwie ogarnia, więc na moje głupoty brakuje mu czasu. Żyjemy w symbiozie, ale bez nadmiernej ingerencji w życie tego drugiego. Są poletka, na których każde z nas ma swoją łopatkę i swoje grabki, więc nikt nikogo grabkami nie okłada i piaskiem po oczach nie sypie. Dlatego niczym nie ryzykuję obrabiając mu to, co każdy ma poniżej krzyża. I na dzisiaj to by było na tyle.
 


Obrazek znaleziony w sieci.

czwartek, 11 czerwca 2020

Jak przyłapałam męża i załatwiłam sobie obiad













Jak tak konsekwentnie zdradzam tajemnice małżeńskiego pożycia, chociaż nie alkowy (o tym napiszę później, żartowałam), to opiszę sytuację, która przebiła wszystkie inne i pokazała, że co jak co, ale wstydu to ja nie mam.

Wracam kiedyś do domu i widzę z daleka, że mąż stoi i rozmawia z jakąś kobietą. Oboje byli odwróceni do mnie plecami. Dochodzę bliżej i poznaję, że to sąsiadka z bloku. Zanim mąż mnie zauważył, ja usłyszałam sąsiadkę.
- To ja ci Artur nalepię tych pierożków jutro, bo teraz jadę zawieść dzieciom - powiedziała sąsiadka.
Podeszłam, przywitałam się, sąsiadka się trochę speszyła. Artur nawet nie mrugnął.
- O, to słyszę, że mamy już obiad na jutro - powiedziałam z uśmiechem, bo jak jakaś kobita chciała uszczęśliwić Artura pierogami, to proszę bardzo, ja też chętnie zjem.
- A dałeś pani potrzebne produkty? - zapytałam osobistego chłopa. Teraz speszył się chłop, bo on nie lubi nikogo wykorzystywać. Sytuacja zrobiła się trochę dziwna, ale ja nie odpuszczałam, bo pierogi lubię, a lepić nie lubię, wiec jak znalazła się ochotniczka, to żal nie skorzystać.
- Ja w domu wszystko mam, więc nie ma problemu - powiedziała sąsiadka.
- To się mąż ucieszy. Bo wie pani, ja ze dwa razy w życiu lepiłam pierogi, a on tak lubi - ciągnęłam temat. Te z garmażerki to jednak nie to samo co domowe - ponarzekałam.
Sąsiadka strzelała oczami, bo nie mogła się zdecydować, czy ma do czynienia z głupią babą, czy w perfidny sposób sobie z niej kpię. Mnie tam było wszystko jedno, obie opcje mi pasowały. A jeżeli chodzi o dziwienie się, to ja też się trochę dziwiłam. Bo, co ona sobie myślała, że jak mu nalepi tych pierogów, to on sam będzie jadł? No nie, to nie mój mąż, on by się z rodziną podzielił, a jakby było mało, to by swoje oddał i zadowolił się wylizaniem talerza. Takie wielkie serce ma ten chłop. Widać, że sąsiadka go nie zna. Jest jeszcze taka możliwość, że sąsiadka chciała serwować te pierogi u siebie w domu. Ale ja nie podejrzewam innych o to, czego sama bym nie zrobiła i nie dopatruję się złych intencji. Tym bardziej, że z wyjaśnień Artura wynikało, że spotkał sąsiadkę, jak szedł po mnie na przystanek. Ona też szła w tym kierunku objuczona siatami, więc się zaoferował, że pomoże. Dżentelmen mój kochany. Od słowa do słowa, dogadali się, że ona ma w tych siatkach prowiant dla dzieci, bo nagotowała kapusty i nalepiła pierogów. I tak jakoś powiedział, że żona nie robi pierogów, a on bardzo lubi, więc stąd ta propozycja lepienia dla niego pierogów. Jak już się tak szczegółowo wytłumaczył, to go uspokoiłam, że przecież wiem, że ona ze współczucia mu te pierogi chciała robić. No, nie podejrzewam przecież, że z jakiegoś innego powodu. Jakoś nie bardzo spodobała mu się moja wyrozumiałość, ale to już nie mój problem. Mnie też nie wszystko się podoba. Na przykład nie za bardzo mi się podoba, że on opowiada obcym kobitom, że żona mu pierogów nie lepi, ale pretensji nie mam. Jest wolność słowa. Poza tym, ja mu żony nie wybierałam, mógł się postarać o taką co lepi pierogi. Dlatego jak chce mieć pretensje, to proszę bardzo, ale tylko do siebie. Następnego dnia Artur poszedł po odbiór pierogów i wziął wnuka na ochroniarza. Przyznam, że wnuk poszedł po te pierogi z mojej inicjatywy, bo nie można wykluczyć, że jednak sąsiadka trochę wabiła chłopa tymi pierogami. A wiadomo, strzeżonego Pan Bóg strzeże, zaś dobry chłop jest na wagę złota, że tak powiem, chwaląc się jednocześnie, że znam przysłowia.

Teraz, jak spotykam się z tą sąsiadką, to rozpływamy się w uśmiechach, obie, ja mam nadzieję na kolejne pierogi, dobre były, a ona chyba się mnie boi. Trochę później dowiedziałam się, że ta kobieta jest wdową. No, to nie omieszkałam tego wykorzystać.
- Wiesz Artur, nie wiadomo na co ten jej mąż umarł, to ty nic od niej nie jedz - powiedziałam troskliwie. Jak będzie ci chciała coś dać do jedzenia, to weź, przynieś do domu, ja pierwsza spróbuję - dodałam, bo ja dla rodzonego chłopa jestem skłonna się poświęcić.
- Ile się jeszcze będziesz ze mnie nabijać? - spytał. 
Nie zadeklarowałam się, bo nie ma co się samemu rozbrajać. Małpa jestem. Wiem, ale jakoś mi to nie przeszkadza. I na dzisiaj to by było na tyle.

wtorek, 9 czerwca 2020

Bardzo długo o tym, co mnie smuci i złości












Miałam już nie pisać o polityce, nie oglądać wiadomości. Miałam, ale normalnie się nie da. Bóg mi świadkiem, że tak uderzę w wysokie tony, staram się, jak mogę, udawać, że nie widzę, co widzę, ale się nie da. Zacznę od informacji z USA, których przyznam się bez bicia, nie śledziłam zbyt uważnie, bo mam dość krajowej kulawej kaczki i nie muszę się jeszcze denerwować kaczką amerykańską, na dodatek pomarańczową.

Ale trzeba być ślepym, żeby nie widzieć nagłówków na portalach informacyjnych o tym, że Ameryka płonie, że zamieszki po śmierci George Floyda, który zmarł po brutalnej interwencji policjanta, rozlewają się na cały kraj. Ślepa jestem umiarkowanie, więc zobaczyłam. Z większości przekazów medialnych wynikało, że Ameryka jest terroryzowana przez czarnoskórych wandali. Głos o tym, że są też pokojowe protesty, prawie się nie przebijał, bo gro wiadomości nastawione jest na sensację. I nawet nie ma w tym nic dziwnego, bo media żyją sensacją i uwielbiają straszyć ludzi, ale dobrze by było zachować, chociaż odrobinę profesjonalizmu. Tym bardziej, że większość ludzi na wiarę przyjmuje to, co słyszy w mediach. W takiej sytuacji ludzie są skłoni do potępiania protestujących. Nie różnię się bardzo od większości ludzi, ale jednak zanim się oburzę, to lubię sprawdzić czy mam na co. Dlatego zapytałam swoją koleżankę, od kilkudziesięciu lat żyjącą w USA, co się tam naprawdę dzieje. Star jest świetnie zorientowana w sprawach społecznych i politycznych, na dodatek jest logiczna do bólu i ma cechy dobrego dziennikarza śledczego. Dlatego na informacji od niej polegam jak na Zawiszy i potraktowałam ją jak osobistego korespondenta zza oceanu.

Jak się pytałam, to się dopytałam i wszystkie włosy na głowie stanęły mi dęba. Nie żebym nic nie wiedziała, ale że aż tak, to jednak nie sądziłam. Obraz "równości" obywateli w tej kolebce demokracji parlamentarnej, ma takie skazy, że przyzwoity człowiek nie powinien spać spokojnie. Od 1964 roku, kiedy w USA podpisano ustawę o prawach obywatelskich, minęło kilkadziesiąt lat, a dalej segregacja rasowa i różne odmiany rasistowskich zachowań są na porządku dziennym. Dalej są równi i równiejsi, więc białym wolno więcej niż czarnym. Jesteś czarny, jesteś przegrany, bo szansę na wybicie się mają jednostki, najlepiej jak są to jednak jednostki bogate. Słuszne pokojowe protesty są rozsadzane od środka tak, aby przeciętny człowiek widział zadymy, kradzieże, dewastację mienia. Takie zachowania też mają oczywiście miejsce, ale im jest ich więcej, tym rząd ma większą legitymację do wprowadzenia wojska, które na spółkę z policją ma zatrzymać ten bunt. Dlatego tam gdzie nie ma aktów wandalizmu, tam trzeba posłać takich, którzy pomogą zniszczyć parę sklepów, podpalą kilka samochodów i dostarczą cegły. I jak dodać do tego usłużne media, to przeciętny człowiek ucieszy się, że ktoś w jego interesie zaprowadzi porządek. Z tego co napisała koleżanka, najbardziej poruszyła mnie relacja dot. reakcji dzieci na podjeżdżający w okolicę placu zabaw policyjny radiowóz. Białe dzieci bawiły się dalej, czarne na głos syreny nieruchomiały i stały tak z rozłożonymi rękami. Gdy koleżanka zapytała matki jednego z tych dzieciaków, dlaczego one tak stoją, to dowiedziała się, że są tak uczone. Po co? Żeby miały wdrukowane takie zachowanie i jak trochę dorosną, nie robiły za tarczę strzelniczą dla jakiegoś policjanta.
Jak to pogodzić z opinią, że USA jest krajem, w którym wolności obywatelskie i równe prawa, są rzeczą nadrzędną? Propagandą. Inaczej się nie da. Czarny prezydent Barack Obama robił dobre wrażenie, niestety tylko wrażenie. Koleżanka na niego głosowała, ale jak powiedziała "sprawdzam" to niestety testu nie przeszedł pozytywnie. Nie zrobił nic z tego, co mógł zrobić, żeby po jego prezydenturze Ameryka była bardziej sprawiedliwym krajem.

Podaję link do petycji, która jest sprzeciwem przeciwko niesprawiedliwości, której skutkiem była śmierć George Floyda.

Nawet jeżeli ta petycja niewiele zmieni, to ważne jest, żeby sprzeciwiać się ludzkiej krzywdzie. Nie godzę się, więc tę niezgodę wyrażam. Przynajmniej tyle.

Tym, co uważają, że ich ta sprawa z dalekiej Ameryki nie dotyczy dedykuję wiersz autorstwa Martina Niemöllera, luterańskiego pastora.

Kiedy naziści przyszli po komunistów, milczałem,
nie byłem komunistą.
Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem,
nie byłem socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem,
nie byłem związkowcem.
Kiedy przyszli po Żydów, milczałem,
nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.

Wracając na polskie podwórko, to u nas jeszcze nie strzelają, ale jak tak dalej pójdzie, to i na to przyjdzie czas. Szczególnie, że poziom buty - jaką prezentuje jedynie słuszna partia rządząca, która tylko dla kpiny z rozumu nosi nazwę prawo i sprawiedliwość - jest porażający. PiS powinno jeszcze dodać do swojej nazwy prawdomówność, honor, uczciwość i patriotyzm, to byłoby jeszcze lepiej i tak samo prawdziwie. Nie mam złudzeń co do polityki i polityków, ale to, co robi PiS, jest naprawdę już nie do przełknięcia.
Cztery dni temu widziałam na własne oczy, jak naczelny obywatel kraju, zwykły poseł Jarosław Kaczyński, podczas debaty nad odwołaniem ministra Szumowskiego, wyzwał od hołoty chamskiej opozycyjnych polityków.

Z czystego masochizmu postanowiłam sprawdzić, jak tę sytuację, nie do obrony, przedstawi telewizja niesłusznie zwana publiczną za to słusznie zwana TVpis albo Kurwizją. Jak ktoś jeszcze nie wie, to ja uprzejmie informuję, że w tej stacji telewizyjnej doszło do cudu. Czas zmienił swój bieg. Nie zmyślam. To, co było później, było wcześniej. Niejasne? Już tłumaczę, poseł Budka, który w czasie rzeczywistym protestował przeciwko zachowaniu Kaczyńskiego po tym, jak ten nazwał opozycję hołotą chamską, na skutek telewizyjnego cudu protestował zanim zanim jeszcze prezes wyzwał opozycję od hołoty chamskiej.

Doszło do jeszcze jednego cudu, ale o dużo mniejszym znaczeniu, mianowicie pierwszy raz w życiu zgodziłam się ze słońcem narodu Jarosławem. Kiedy usłyszałam, jak Kaczyński powiedział:"Takiej hołoty chamskiej to jeszcze nikt nie widział w tym Sejmie.", to przyznałam mu rację, ale myślałam, że dojrzał do samokrytyki i mówi o sobie i swoich towarzyszach. Jednak myliłam się. Na szczęście premier celnie zwany w sieci Mateuszkiem Kłamczuszkiem wszystko umie wyjaśnić. To wyjaśnił:"Czasami muszą paść takie męskie słowa." Tak sobie myślę, czy ja też mogłabym postawić sprawę po męsku i powiedzieć premierowi, niech spierdala, bo od jego rządów i kłamstw, szlag mnie trafia? No, nie wiem, ale chyba jednak nie, bo nie należę do elity.

Dlaczego tak mnie ta sytuacja oburza? No nie dlatego, że kocham przedstawicieli PO i reszty opozycji. Oburza mnie ta jawna pogarda dla ludzi, ta partyjna propaganda za publiczne pieniądze, to mieszanie w głowach ludziom, których sprowadza się do roli pożytecznych idiotów, ta demokratura zamiast demokracji, te ubeckie metody traktowania przeciwników politycznych i wszelkich innych przeciwników, wreszcie to chamstwo i kłamstwo na każdym kroku. Jeżeli teraz tak bez kamuflażu można pogardzać tymi nie naszymi i tymi, którzy tych nie naszych wybrali, to co będzie później? Do końca wprowadzą scenariusz skopiowany z Roku 1984 Orwella? Bo już zaczęli i dobrze im idzie. Boję się, że tak. A jako ten gorszy sort mam się czego bać.

Kiedy myślę, o tych 40% dalej popierających PiS, to chcę powiedzieć, że jak już ich ulubiona partia przejmie całkowicie władzę, to przestaną być potrzebni, a nie będzie się jak sprzeciwić. To, że każda rewolucja pożera własne dzieci, powiedział jeden z przywódców rewolucji francuskiej i miał w 100% rację. I chciałabym jeszcze w męskich słowach poprosić, żeby przestali się ciągle oburzać tymi ośmiorniczkami, które wpieprzali działacze z PO (80 zeta za porcję) i przyjrzeli swoim wybrańcom z PiS, którzy łopatami wpieprzają kawior w cenie 20 tys. za kilogram. I na dzisiaj to by było na tyle.