Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wnuk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wnuk. Pokaż wszystkie posty

środa, 17 czerwca 2020

Historia o tym, jak Adaś walczył z muchami i inkryminował Matkę Rodzicielkę

NIE MUCHA A LATA


 







Mój cudny wnuczek, który wygląda jak aniołek, cały dzień terroryzował Matkę Rodzicielkę podżeganiem do mordu. 
- Mama mucha. Ziabij mucha! - domagał się głośno i darł się lepiej niż stare prześcieradło, gdy jakaś mucha koło niego przelatywała. Matka Rodzicielka choć bez skrzydeł to latała cały dzień za muchami, zaliczając przestoje w innych dziedzinach domowego życia. Na nic zdały się tłumaczenia, że mucha nic mu nie zrobi. Spanikowany Adaś pałał żądzą mordu na wszystkich muchach, nawet tych latających wysoko pod sufitem. 

Wieczorem Matka Rodzicielka w strachu przed kolejnym dniem opowiadała Adasiowi bajeczki o dobrych muszkach, które są takie dobre, że nawet lubią dzieci, więc much nie trzeba się bać. Babka by jeszcze dodała, że muchy tak lubią dzieci, że ciągle po nich łażą i przynoszą na łapkach to, co pomacały pod śmietnikiem, muchy oczywiście, nie dzieci. I jeszcze mogłaby się wyrazić, co myśli o sąsiadach wyrzucających resztki jedzenia przez balkon. Ale na szczęście nikt babki o zdanie nie pytał.

Następnego dnia dziecko było jak podmienione, żadnych ekstremistycznych okrzyków. Od rana Adaś wyłącznie wypraszał muchy ze swojej miejscówki.
- Uciekaj mucha, uciekaj - pokrzykiwał i choć to było dla Matki Rodzicielki wkurzające, to przynajmniej nikt jej do rzezi na muchach nie namawiał.


Ale, że raz posiane zło kiedyś wykiełkuje, to jest więcej niż pewne, więc w Matce Rodzicielce wykiełkowało. Otóż oddawała się ona ulubionym zajęciom w kuchni, gdy przez okno wpadła wielka mucha zwana pieszczotliwie gównianą. Matka Rodzicielka, przebywająca od rana w akompaniamencie pokrzykiwań syna: sio mucha, uciekaj mucha, sio, sio, na widok muchy zgrzytnęła zębami i pacnęła muchę starą gazetą. Pacnięcie było śmiertelne, dla muchy oczywiście, bo Matka Rodzicielka po tym zabójstwie poczuła nawet lekką ulgę, bo to zawsze jedna bzycząca małpa mniej. Trup muchy wylądował na podłodze, a Matka Rodzicielka wróciła do zajęć, które kocha najbardziej, gdy nie musi się nimi zajmować.
 

Po chwili przyszedł do kuchni  Adaś, który niczym nie różni się od innych dzieci, więc widzi wszystko, a najbardziej wszystko czego nie powinien oglądać. To, oczywiście muchę w stanie nieżywym też wypatrzył.
- Patś mama, mucha sie źmeńciła i siobie odpociwa - powiedział pokazując muchę paluszkiem.
Matka Rodzicielka, mężnie zniosła atak śmiechu skierowany do wewnątrz i zadbała o komfort wypoczynku muchy, przesuwając ją ciapem bliżej ściany, bo na pleckach to se mucha leżała od dawna. Adaś przyklasnął działaniom Matki Rodzicielki i poszedł do pokoju namawiać inne muchy na odpoczynek.
Słodziaczek mój kochany. O kolejnych złaknionych relaksu muchach babce nic nie wiadomo. 

Babka na koniec musi się wytłumaczyć, dlaczego tak zamieszcza zdjęcie całego wnuka zamiast pokazać jego pięty, czy też kawałek główki, jak to robią różne celebrytki. No pokazuje całego, bo babka celebrytką nie jest, to po co ma się takim słodziakiem cieszyć sama, jak może w towarzystwie. Babka lubi się dzielić radością, to się dzieli. Jak zadziała rodzinne RODO, to babka się dostosuje, bo babka cudzymi dziećmi się nie rządzi. I na dzisiaj to by było na tyle.

 
 

czwartek, 21 maja 2015

A dlacego?

Nie odzywałam się kilka dni, bo nie miałam czasu. Musiałam w pojedynkę ogarniać codzienność i przygotowania do remontu, bo Ślubnemu trafiła się bardzo intratna robota i całymi dniami jest poza domem. Poza tym jestem pełnoetatową babcią, bo Młodsi ciągle w pracy i ktoś musi pomóc przy dziecku. Przedszkole nie załatwia sprawy do końca ponieważ obydwoje pracują dłużej niż jest czynne. Spędzam więc dużo czasu z wnukiem, który wszedł właśnie w okres buntu czterolatka i ćwiczy moją cierpliwość. Poniżej próbka naszych dialogów.

- Danielku słuchaj się babci.
- A dlacego?
- Bo dzieci muszą słuchać dorosłych.
- A dlacego?
- Bo dorośli wiedzą co jest dla dzieci dobre.
- A dlacego?
- Bo dorośli mają większe doświadczenie i wiedzę.
- A dlacego?
- Bo dłużej żyją i zdążyli się nauczyć.
- A dlacego?
- Dlatego, że tak jest.
- A dlacego?
- Przestań ciągle pytać dlaczego tylko się wreszcie posłuchaj – powiedziałam, siląc się na spokój.
- Nie. Dziękujem – odpowiedział grzecznie mój wewnątrzsterowny wnuk.

I bądź tu człowieku mądry. Jak pomyślę, że rodzice nadali mu imię Daniel (z hebrajskiego Daniel to ten, którego sędzią jest tylko Bóg), żeby mocne imię dodało mu siły i zdecydowania, to chce mi się śmiać z przewrotności losu. Cóż, nie przewidzieli, że mały, już od pierwszego oddechu nie będzie miał najmniejszych wątpliwości, że nad nim tylko Bóg. Nic to, wytrzymamy, przynajmniej nie wyrośnie z niego melepeta. Przeczytałam gdzieś, że dzieci, które od małego potrafią walczyć o swoje zdanie, dużo lepiej radzą sobie w życiu, więc mogę pocierpieć trochę w imię dobrej przyszłości mojego słodziaka. I to by było na tyle. 

Pozdrawiam Was serdecznie.
 









obrazki złowione w sieci

piątek, 9 stycznia 2015

Wpis z cyklu; rozmowy z wnukiem


Danielku chodź do babci, wytrę ci nosek – powiedziałam do wnuka, któremu, po powrocie z dworu, wisiały pod noskiem dwa sopelki.
- Nieee, dziękujem – odpowiedział uprzejmie. Ty mam baldzo smacne gluty. Som słodziuśśśkie – uściślił, robiąc jednocześnie rozmarzoną minkę.
To szczere do obrzydliwości wyznanie sprawiło, że poryczałam się ze śmiechu, ryzykując, że też się posmarkam.
- Dlacego babcia tak się śmieje? – spytał mały zdziwiony moją nazbyt żywiołową reakcją. 
Ale zamiast odpowiedzieć śmiałam się jeszcze bardziej, bo efekt wcześniejszej wypowiedzi wzmocniło badawcze spojrzenie i widoczna w mimice myślówa: o co tej babce chodzi, co ja takiego zrobiłem, a może śmieje się ze mnie??? 
- Babciuuu, babciuuuuu – przywoływał mnie do porządku, gdy nie przestawałam się śmiać.
- Śmieję się, bo zabawne rzeczy mówisz Danielku – wydyszałam.
- Zabawne??? Plawdziwe, po plostu - spuentował.

Mucha trochę mi spadła, ale nie tracę fasonu

sobota, 21 stycznia 2012

Jestem babcią i chwalę się moim skarbem

Dzisiaj Dzień Babci, moje święto, bo prawie 11 miesięcy temu dołączyłam do szacownego grona babć. 

Mówiąc szczerze, nie spodziewałam się, że babciowanie tak mi się spodoba. Nie mogę powiedzieć, żebym bardzo chciała zostać babcią, ale jak już Daniel się urodził, zupełnie straciłam głowę.

Mały jest cudnie pogodny a fizycznie przypomina kilka osób z rodziny. Śmiejemy się, że jest wymieszany jak jajecznica i jednego dnia wygląda jak jego dziadek w dzieciństwie, innego jest bardziej podobny do swojego taty, a jeszcze innego przypomina swojego pradziadka. Oczywiście, jak wszystkie babcie, jestem święcie przekonana, że mój wnusio jest bardzo wyjątkowy i bardzo ładny. Taki już przywilej babć, więc co sobie będę żałować, pochwalę się moim skarbem. Może córka mnie nie zadusi, że udostępniam w sieci zdjęcia jej dziecka. Na zdjęciu w białej czapeczce Niutek jest podobny do mojego taty a na tym w czapce króliczka jest wypisz wymaluj jak jego tata.





























Jak przystało na prawdziwą babcię, powinnam donieść jakie to rewelacyjne rzeczy potrafi mój wnuk, więc donoszę, że właśnie uczy się chodzić (zaliczył pierwsze rany bojowe i rozbił sobie wargę) i próbuje opanować trudną sztukę mówienia. Zaczął nietypowo, bo jego pierwszym świadomie wypowiedzianym słowem było "a kuku". A teraz robi za czerwonoarmiejca, bo z wielkim zadowoleniem podnosi rączki do góry i krzyczy huurraaa. Co prawda jego "hurra" przypomina charczenie szczeniaczka, ale bardzo się stara, więc może już niedługo uda mu się poprawnie wymówić ten bojowy okrzyk. Ponieważ jest wyjątkowo duży na swój wiek, trudno mu utrzymać pupę w pionie i prowadzany za ręce chodzi jak rachityczny staruszek, ale i tak jest cudny. Powinnam już kończyć klikanie, bo po pierwsze ten wpis już jest i tak o wiele za długi a po drugie muszę się przygotować do wizyty wnuka.

sobota, 12 marca 2011

Niutek

Piękny dzień, mój wnuk, zwany przeze mnie Niutkiem, skończył czwarty dzień życia i jest już w domu. Wpatruję się w niego, jak w telewizor. Podziwiam miniaturkę człowieka. Na małej pyzatej buzi malują się miny ukształtowanego człowieka – śmiech, zdziwienie, zadowolenie, złość, smutek, skupienie.

Kiedy to maleństwo poznało uczucia, które odzwierciedlają się w mimice? Co dzieje się w tej małej główce? Jakie senne obrazy przewijają się pod zamkniętymi powiekami, gdy marszczy brwi? Chciałabym to wiedzieć. Chciałabym poznać człowieka, który wyrośnie z tego cudnego dziecka.


* * *

Do dziecka

Wszystko najlepsze w człowieku,
W tysiącu mężczyzn i kobiet,
W oczach, we włosach, w uśmiechu –
Jest w tobie.

Wszystkie najczulsze wyrazy,
Wiosna na ziemi i niebie,
Morza i gór krajobrazy
Dla ciebie.

Ty masz niespełna trzy lata
I tysiąc lat masz i więcej.
Początkiem i końcem świata
Twe serce.

Ty jesteś jabłkiem i drzewem,
Obłokiem, gwiazdą, rozumem.
Przez ciebie to, czego nie wiem,
Już umiem.

Mieczysław Jastrun

czwartek, 10 marca 2011

Wspomnienie o moim Tacie...

Dzisiaj przypada 89 rocznica urodzin mojego Taty a we wrześniu minie 23 lata odkąd odszedł z tego nie najlepszego ze światów. Zostawił po sobie dobrą pamięć i troje dzieci. Często wspominam Tatę. Dzisiaj też o Nim myślałam, gdy trzymałam na kolanach maleńkiego człowieka, który dziwnym zrządzeniem losu jest bardzo podobny do swojego Pradziadka. Bardzo bym chciała, żeby urodzony 2 dni temu maluch, odziedziczył po swoim Pradziadku nie tylko urodę, ale też charakter i otwarty umysł.

Mój Tata miał ogromną wiedzę z historii, geografii, przyrody. Był ciekawy świata. Nie zdobył formalnego wykształcenia, nie został lotnikiem, bo wojna pokrzyżowała jego marzenia i plany. Jednak nie narzekał. Zmierzył się ze swoim losem i żył najlepiej jak potrafił. Ciężko pracował na utrzymanie rodziny, wybudowanie domu a w wolnych chwilach dużo czytał. W niedzielę, jedyny dzień w który nie pracował od rana do nocy, czytał książki, gazety, magazyny.

Wierszy nie czytał, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem, ale ten wiersz Gałczyńskiego bardzo do mojego Taty pasuje.

* * *

Szczęście znajduje się w tobie

Szczęście znajduje się w tobie.
Zaczyna się na dnie twego serca,
a ty możesz je wciąż powiększać,
pozostając życzliwy tam,

gdzie inni bywają nieżyczliwi;
pomagając tam,
gdzie nikt już nie pomaga;
będąc zadowolonym tam,
gdzie inni tylko stawiają żądania.
Ty potrafisz się uśmiechać tam,
gdzie się narzeka i lamentuje,
potrafisz przebaczać,
gdy ludzie zło ci wyrządzają.

* * *


Ten tekst też dotyczy mojego Taty.


O duchach, moim ojcu i okularach z zaświatów.


Kto z nas nie słyszał różnych opowieści o duchach? Jedni wierzą w te historie, inni wyśmiewają wierzących, ale nieznane pociąga i jednych, i drugich. Historia, którą chcę opowiedzieć, ma związek z moim ojcem i dwoma dziwnymi wydarzeniami z jego życia.

Rozbita szyba

Ojciec jako 18-letni chłopak został wywieziony na roboty do Niemiec. Pracował u bauera i mieszkał w małym pokoiku przy pomieszczeniu gospodarczym. Którejś nocy obudził go dźwięk rozbijanego szkła. Pomyślał, że niemieccy chłopcy rzucili kamieniem w okno, żeby przestraszyć polskiego robotnika. W pokoju było ciemno, nie widział gdzie stoją buty, więc żeby nie pokaleczyć stóp, nie schodząc z łóżka usiłował dostać się do kontaktu. Stanął na końcu łóżka, namacał kontakt, zapalił światło i spojrzał w okno. Szyba była cała, ale za oknem zobaczył twarz swojego przyjaciela. Pierwszą myślą, która przyszła mu do głowy, było pytanie, skąd Tadek wziął się w Niemczech. Po chwili obraz przyjaciela zniknął, więc ojciec podbiegł do okna, otworzył je, ale dookoła była tylko ciemna noc. Dotarło do niego, że właściwie nie wie, co się stało. Pomyślał, że to, czego doświadczył, było jakimś dziwnym splątaniem jawy i snu, więc zgasił światło i starał się usnąć. Mimo zmęczenia sen nie przychodził, ale nie czuł żadnego niepokoju i nie dopatrywał się w zaistniałej sytuacji żadnych nieziemskich pierwiastków. Całe zdarzenie zyskało inny wymiar, gdy po przeszło dwóch miesiącach dostał list z domu. W liście matka prosiła, żeby na siebie uważał, robił co mu każą i informowała go:„Tadek nie żyje, zmarł 15 października". Nie było żadnych szczegółów, co się stało z Tadkiem, ale ojciec zrozumiał, że matka widocznie nie mogła napisać nic więcej. Jednak od razu skojarzył datę. Zapamiętał ją, bo tego dnia były urodziny bauera, więc po raz pierwszy najadł się do syta i zasypiając, nie czuł głodu. Niestety tej nocy nie dane mu było się wyspać, bo wydarzył się incydent z szybą. Dopiero po powrocie do Polski dowiedział się, że jego przyjaciel również dostał się na listę osób skazanych na przymusowe roboty. Został zabity, gdy uciekał z miejsca, w którym zgrupowano ludzi czekających na transport do Niemiec.

Spacer

Mój ojciec był kierowcą. Budował socjalizm wożąc wielkim „Starem" różne towary po całej Polsce. Socjalistyczna gospodarka planowa była planowa tylko z nazwy, więc pracowało się długo i w różnych godzinach. Czekając na załadunek towaru z jakichś gdańskich magazynów, żeby nie zasnąć, poszedł sobie na spacer. Był koniec listopada, padał pięknie pierwszy śnieg. Na końcu ulicy, którą szedł, zobaczył mury starego cmentarza i z ciekawości tam poszedł. Groby i alejki były przyprószone śniegiem, księżyc świecił jasno, więc idąc alejką, oglądał grobowce, usiłował odczytać napisy. Odchodząc od jednego z grobów zobaczył na końcu alejki kobietę. Trochę się zdziwił, co o tej porze robi na cmentarzu samotna, starsza pani. Pomyślał „pani", bo kobieta ubrana była w długą suknię i mantylkę. Ojciec na modzie się nie znał, ale pamiętał, że tak ubierała się jego prababka. Kobieta szła pewnie przed siebie, więc ich drogi się przecięły. Gdy się mijali, ojciec się ukłonił, a ona skinęła głową. To były czasy, kiedy nawet nieznajomi się pozdrawiali, szczególnie, gdy byli sami na pustej drodze. Każde z nich poszło w swoją stronę, ale ojca nurtowała myśl, gdzie też poszła samotna, starsza pani. Obejrzał się za nią, ale nigdzie jej nie zauważył. Omiótł wzrokiem najbliższe groby i poszukał jej śladów na obsypanej świeżym śniegiem alejce. Ale jedyne, co zobaczył, to ślady jego butów, duże i zamaszyste. Spojrzał w stronę, z której przyszła kobieta. Na cmentarnej alejce leżał nietknięty śnieg.

Mój ojciec był realistą w każdym calu, jednak te dwie historie spowodowały, że wierzył w duchy. Im dłużej o tym myślę, tym trudniej mi pogodzić obraz ojca, jakiego znałam na co dzień, z jego wiarą w istnienie bytów niematerialnych. Ojciec był zrównoważony, obiektywny, rzeczowy, nie kłamał, nie był zbyt emocjonalny i właściwie można było bez cienia przesady nazwać go stoikiem. Nawet w Boga wierzył w dość pragmatyczny sposób. Nie narzucał się Stwórcy, bo twierdził, że jest wielu ludzi, którym Pan Bóg jest bardziej potrzebny niż jemu. Mówił, że żyje uczciwie, swoje sprawy załatwia najlepiej jak umie, a Bogu głowy nie zawraca, bo bardzo Go szanuje. Z drugiej strony był przekonany, że duchowość człowieka manifestuje się w naszym realnym świecie na różne sposoby i tak naprawdę nigdy nie odchodzimy. Przechodzimy w inne wymiary, ale nawet niewidoczni dla innych wciąż trwamy. Był przekonany, że w szczególnych okolicznościach mogą się spotkać i zamanifestować swoje istnienie różne formy duchowe. Mówiąc o tych metafizycznych pierwiastkach rzeczywistości, nigdy się nie ekscytował. Opowiadał o tych swoich przekonaniach w taki sam sposób, jak o każdym innym aspekcie ludzkiego życia. Ta dwoistość w jego spojrzeniu na świat była dla mnie dziwna i do dziś jej nie rozgryzłam. Jednak mój ojciec był dla mnie wiarygodny, chociażby dlatego, że miał odwagę być sobą, bez względu na opinię innych i nie zależało mu specjalnie na uznaniu.

Gdy ojciec umarł, nie mogłam się pogodzić z tym, że odszedł trochę jakby na własne życzenie. Kilka miesięcy przed śmiercią źle się czuł. Chudł, miał jakieś bóle, ale nie chciał o tym mówić i nie dał się wyprawić do lekarza. Pojawiły się też jakieś problemy z sercem, ale ojciec to bagatelizował. Gdy brakowało mu powietrza szerzej otwierał okno i śmiał się, że ma zamiar umrzeć szybko i komfortowo. Dwa dni przed śmiercią uporządkował swoje papiery, a potem najzwyczajniej w świecie dostał zawału. Odmeldował się tak jak żył - na własnych warunkach, po męsku. Płakałam i wściekałam się na niego. Zupełnie nie mogłam sobie poradzić z tym, że już go nie ma. Ale miesiąc po jego śmierci miałam sen, który bardzo mi pomógł. Myślę, że to była ostatnia lekcja, której ojciec udzielił mi z za grobu.

Sen

Śniło mi się, że obudziłam się w nocy, bo usłyszałam pukanie do drzwi. Wstałam i poszłam do drzwi wejściowych. Wyjrzałam przez wizjer i zobaczyłam stojącego na korytarzu ojca. Niepewnie uchyliłam drzwi i patrzyłam na niego z niedowierzaniem, bo nawet we śnie miałam świadomość, że on nie żyje. Ojciec odsunął mnie lekko i wszedł do mieszkania. Spojrzał na mnie łagodnie i spytał
- Co mi się tak przyglądasz?
- Tato, przecież ty nie żyjesz - powiedziałam. Ojciec uśmiechnął się pobłażliwie
- Skąd masz pewność, że nie żyję? - Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, więc patrząc na niego, usiłowałam zrozumieć, jak on może nie wiedzieć, że umarł. I wtedy zauważyłam, że na nosie ma dziwaczne okulary w drucianych oprawkach.
- Tato, skąd wziąłeś te okulary? - zapytałam. Ojciec zdjął okulary i obejrzał je uważnie
- Musiałem sobie jakoś poradzić. Lepsze takie niż żadne. - powiedział.
- Po co potrzebne ci okulary? Książki tam czytasz? - spytałam.
- A dlaczego nie miałbym robić tego, co lubię? - odpowiedział ojciec.
- Bo nie żyjesz - powtórzyłam po raz kolejny. Ojciec pogłaskał mnie po policzku i powiedział - Teraz o tym nie myśl, to nieważne. Muszę już iść, ale jak będę potrzebny, to przyjdę. Patrzyłam jak otwiera drzwi, wychodzi, a jego postać wtapia się w mrok korytarza.

Obudziłam się z uczuciem łagodnego smutku i spokoju. Czułam się tak, jakbym załatwiła jakąś ważną sprawę, chociaż nie wiedziałam, jaką. Następnego dnia odwiedziłam mamę, bo musiałam ją o coś zapytać. Chciałam wiedzieć, czy włożyła ojcu do trumny okulary. Mama nie była pewna, więc poszła do pokoju ojca, żeby to sprawdzić. W szufladzie szafki, która stała przy łóżku, na samym wierzchu leżały okulary ojca. Może to moja nadinterpretacja, magiczne myślenie, ale jestem przekonana, że ojciec znalazł sposób, żeby we śnie upewnić mnie w tym, co mówił mi za swojego życia. Że nasze istnienie nie kończy się z chwilą fizycznej śmierci, że jest jakiś dalszy ciąg, a z tymi, których kochamy, nie rozstajemy się nigdy do końca. Od tamtej pory wierzę, że gdy będę przechodziła przez tę ostateczną granicę, to Tata będzie trzymał mnie za rękę.

Autor: Barbara Serwin (zredagowany przez: kambuzela, Analityk)

Słowa kluczowe: Duchy, ojciec, odwiedziny, Spacer, Sen, trwanie, śmierć, miłość, okulary

2009-03-14 00:13:48

poniedziałek, 7 marca 2011

Szansa na nową miłość

Słoneczny poniedziałek. W kalendarzu dzień 7 marca 2011 r. O godzinie 10:40 przyszedł na świat mały człowiek, mój wnuk. Jestem szczęśliwa, że los dał mi tę szansę na nową miłość.


* * *
Chciałem już zamknąć dzień...

Chciałem już zamknąć dzień na klucz
Jak doczytaną księgę,
Owinąć się czarną ciszą
I zasnąć na potęgę.

Aż tu za oknem wściekła zorza,
Budząca radość
i przestrach,
Rozbłysła niczym pożar,
Wybuchła jak orkiestra.
Oto dzień nowy i świat nowy
Tysiącem dziwów gra mi.
Zerwałem się na równe nogi,
Przed wysokimi stanąłem schodami.

Leopold Staff