Jest taki kawał o postrzeganiu świata przez optymistę i pesymistę, który na swój użytek trochę zmodyfikowałam.
Optymista z pesymistą udają się na cmentarz, w celu bliżej nieokreślonym. Przechodzą przez bramę cmentarną i ich oczom ukazuje się widok typowy dla tego miejsca.
Optymista komentuje:
− Tu chyba nie może być źle, tyle plusów dookoła i tak spokojnie.
Pesymista jęczy:
− Boże, jak okiem sięgnąć same krzyże, i jak tu żyć?
Po analizie tego kawału nasunął mi się oczywisty wniosek: co z tego, że pesymista był bliższy prawdy, skoro optymiście z jego przekonaniami było lepiej.
Chcemy wszystko zrozumieć, na wszystko mieć wpływ, ale te chęci pozostają często w sferze pobożnych życzeń. Dlatego, gdy nie wszystko poddaje się naszej woli, nie wiemy wszystkiego na pewno, musimy się jakoś do tych ograniczeń przystosować.
Pesymista przystosowuje się poprzez negację. Odrzuca każdą myśl, że świat może być mu przyjazny, więc spodziewa się najgorszego. Optymista zakłada, że świat mu sprzyja i wszystko będzie dobrze. Który z nich ma rację? Moim zdaniem, żaden, bo w życiu bywa naprawdę różnie. Spotykają nas rzeczy dobre i złe, ale jak sobie ze wszystkim radzimy, zależy w dużej mierze od naszej percepcji. Gdy nauczymy się patrzeć uważniej i opanujemy sztukę widzenia w szarym życiu kolorów, to będziemy żyli pełniej i z większym zadowoleniem.
Ja dzisiaj podkolorowałam sobie życie, zaprosiłam na kolację przyjaciółkę. Zjadłyśmy nasze ulubione placki ziemniaczane po węgiersku, przekąsiłyśmy śledzikiem, sałatką żurawinową z pieczonym schabem. Na deser był sernik, mocna czarna herbata i duuuużo fajnej rozmowy. Jedyny minus jakiego się doszukałam, to duża ilość pochłoniętych kalorii, ale kto by się tym przejmował. Na pewno nie ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz