Dzisiaj poświęciłam trochę czasu na oglądanie telewizji. Przeskakiwałam z kanału na kanał, szukając czegoś, co mogłoby mnie zainteresować. Trafiłam na program, w którym reporterka przepytywała ludzi, co jest potrzebne do satysfakcjonującego życia. Przechodnie w sondzie ulicznej, zaproszeni licznie do studia goście oraz eksperci rozważali temat i nie szczędzili cennych rad.
Słuchałam, słuchałam, ale zamiast pozytywnej inspiracji program rozbudził moje lęki i zmartwiłam się światem, jak ta bohaterka Różewicza, która wysiadywała nadzieję na lepsze jutro. Cóż, wyszło na to, że nie osiągnę szczęścia zgodnego z kryteriami przedstawionymi przez dyskutantów.
Przedstawiony stan szczęśliwości może mógłby mi się przydarzyć, ale tylko w sytuacji, gdyby moje zwoje mózgowe straciły naturalny stan pofałdowania i przylgnęły do płaskiej, konsumpcyjnej rzeczywistości. Rzeczywistości w której miarą szczęścia jest ładny wygląd, posiadanie dużej gotówki, ekskluzywnych markowych przedmiotów, życie bez zobowiązań i dużo tzw. fanu. Ale czy to naprawdę wystarczy, żeby być szczęśliwym człowiekiem? Nie wydaje mi się. Owszem można być zadowolonym, ale taki stan zadowolenia wymaga ciągłego dostarczania nowych stymulantów.
W ludzkiej populacji znaczący procent stanowią ludzie młodzi, którzy powinni chcieć zmieniać świat na lepszy model. Jak to się dzieje, że nie ciągną świata wzwyż? Dlaczego są jeszcze mniej ideowi aniżeli doświadczone przez życie starsze pokolenia? Dlaczego zapełniają życie konsumpcyjnym chłamem. Dlaczego współczesny człowiek zmanipulowany przez obowiązujące standardy godzi się na bycie wyłącznie konsumentem i ludzkim czynnikiem w ekonomii. Dlaczego tak karleje i za marne profity dobrowolnie oddaje władzę nad swoim życiem? Dlaczego miłość zastępuje hedonistyczna przyjemność? Dlaczego intelekt jest unifikowany do służenia pragmatycznym celom wąskiej specjalizacji? Dlaczego szacunek do człowieka jest coraz rzadszym zjawiskiem? Dlaczego zło coraz mniej szokuje a dobro jest towarem luksusowym dawanym okazjonalnie?
Wszechobecna manipulacja, relatywizm moralny, ekonomiczne zniewolenie człowieka, są tak powszechne we współczesnych społeczeństwach, że stają się normą. Nie zawstydzają i przestały już dziwić. Świat zatoczył koło i jesteśmy coraz bliżej punktu, od którego zaczynaliśmy. Tylko czy jeszcze zdążymy zapragnąć wyjścia „z ziemi egipskiej, domu niewoli" skoro nie rozpoznajemy ekonomicznego zniewolenia a brak zasad bierzemy za wolność? Dajemy się mamić demokracją, prawami człowieka, chrześcijańskimi podstawami cywilizacji zachodu, ale jesteśmy szarą masą legitymującą obowiązujący system prawny.
Mój ojciec mawiał, że jak świat zawiruje, to najszybciej na powierzchnię wypływają śmieci. Współczesny świat coraz szybciej się zmienia i w wielkim pędzie wyrzuca w górę to, co puste i nie zakorzenione w moralnym dorobku ludzkości. Czy musimy się na to godzić? Własne wybory i swój indywidualny odbiór rzeczywistości oddać we władanie szumowinie, która wypłynęła na powierzchnię? Za marzenia brać treść reklam w telewizji? Za pożądaną rzeczywistość manipulację? Czy jest jeszcze choćby minimalna szansa na społeczeństwo obywatelskie? Czy obudzimy się dopiero przy kolejnej rewolucji, która wybuchnie, gdy już nie da się żyć w starych ramach?
Mój rozum z coraz większym trudem ogarnia otaczający mnie świat, bo coraz mniej pojmuję zasady, według których ten świat funkcjonuje. Wygląda na to, że, albo jestem za głupia albo za wolno głupieję, i stąd bierze się mój brak zrozumienia. Dlatego powyżej zadaję tyle pytań.
Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
A może jednak Goethe nie miał racji?
OdpowiedzUsuń