Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Na dzień dobry, dobry wieczór...

Z nowym rokiem postanowiłam wrócić do pisania bloga. Teraz podobnie jak olbrzymia armia blogowiczów będę znów uszczęśliwiała ludzi swoimi przemyśleniami i opisami nierównej walki; ja kontra reszta świata. Piszę znów, bo kiedyś już pisałam bloga, ale po jakimś czasie zrezygnowałam.

Tak więc wracam do opowiadania w sieci, co widziały moje piękne oczy i czego nie mógł ogarnąć mój mały rozumek. Uprzedzam, że trochę się powymądrzam, bo lubię, trochę ponarzekam, bo kto mi zabroni, trochę się pośmieję, bo zdrowo. Jeżeli kogoś interesuje co mam do powiedzenia, to zapraszam do czytania, ale przymusu nie ma. Jak już napisałam, rozumek mam mały, ale często go używam, więc wiem, że Ameryki nie odkryję, a bez mojej pisaniny ludzkość nie zginie i nawet wiele nie straci.

Na dobry początek wklejam tekst, pośrednio odnoszący się do tytułu bloga. Co by nie mówić, jestem już po drugiej stronie góry. Każdy kto chodził po górach wie, że schodzenie z góry jest trudniejsze. Tym bardziej trzeba się starać zachować optymizm. Tekst, który napisałam jakiś czas temu, traktuje o przygotowaniu się do końca drogi.

facim























Wiatr

Gdy słucham jak wieje wiatr, przeżywam

emocjonalnie dziwne stany. Szum, świst, pohukiwanie, jękliwe zawodzenie, to wszystko budzi we mnie bezkres. Wiatr mnie porywa, unosi w chmury, żebym stała się częścią czegoś wielkiego i przestała bać się swojej śmiertelności.  Rozwiewam się, jak ta mgła nad łąkami, łącząca niebo i ziemię. I staję się taka nieważna, że spokojnie mogę przestać być taka, jaką znam siebie teraz. Stapiam się w jedno z wielkim niebytem.

Dziecko, kobieta, żona, matka, to role najważniejsze role, w których zaistniałam na tym świecie. Byłam dzieckiem, stałam się kobietą, ale moja kobiecość też jakoś przemija. Przemija nie, dlatego że zmienia się moje ciało.
Teraz czuję się przede wszystkim człowiekiem. Kobiecość 
to tylko psychofizyczna forma czegoś czym jestem w istocie. Z upływem lat jestem tego coraz bardziej świadoma.  Matką stałam się nieoczekiwanie, ale miłość, którą czuję do mojego dziecka, jest tak wszechogarniająca i zrośnięta ze mną, że bez niej nie umiałabym już żyć. Jednak moje dziecko dorosło. Straciłam moc stwarzania światów i nie jestem już tak potrzebna, więc mogę odejść. 

W szumie wiatru, uczę się akceptować przemijanie. Z wiatrem odleciała większa część mojego życia.  Odchodzę w przeszłość, coraz mniej potrzebna i coraz bardziej niepasująca do tego świata. Świata, który mknie szybko, ale chyba coraz mniej wie dokąd i po co.

Wiem, że mój czas się kończy. Uczę się jak pogodzić się z tym co nieuchronne i coraz rzadziej się przeciw temu buntuję. Schronienia szukam w sobie. Odkrywam malownicze wewnętrzne światy, o których istnieniu długo nie myślałam, a które teraz nabierają coraz większej wagi. W mojej głowie jest bezpieczny azyl. Pod zamkniętymi powiekami oglądam od środka stare życie z obrazami pojedynczych dni, zgubione w codzienności marzenia, stłumione i przeżyte emocje. Odczuwam przy tym przyjemny spokój przemieszany z tęsknotą. Jest we mnie tyle przestrzeni - mam się gdzie zagubić.
 

Ale czasami odzywa się instynktowny lęk i bardzo boję się niewiadomego. Jestem nic nieznaczącą drobinką, ale jednocześnie jestem całym światem, bo w pewnych wymiarach jak umieram ja, umiera cały świat. W moich oczach, myślach, uczuciach, jest wszystko, czym ten świat jest, więc jak to możliwe, żebym przestała istnieć? Jak mam zostawić moich bliskich? Mojego męża, dla którego jestem najważniejszą częścią jego życia, córkę, dla której jestem od zawsze. Kto będzie ich kochał tak jak ja? Czy jak odejdę, miłość do nich i do świata, który zostawię, przeminie? Czy może wciąż będzie trwać bez możliwości jej wyrażenia? Co wtedy z nią zrobię?
 

Nie znam odpowiedzi na moje pytania i lęki.  Sięgam po „Koniugację” piękny wiersz H. Poświatowskiej, który działa na mnie jak balsam: łagodzi zwierzęcy strach o przetrwanie, impregnuje przed zbędnym żalem, broni przed bólem odczuwania utraty tego, co kochane, znane, oswojone. Czytam słowa poetki: 

ja minę
ty miniesz
on minie
mijam
mijamy
woda liście umyła olszynie
minąłeś
minęłam
już nas nie ma
a ten szum wyżej
to wiatr
on tak będzie jeszcze wieczność wiał
nad nami
nad wodą
nad ziemią


Odnajduję w tych słowach proporcje i zamknięty w nieuchronności sens. Odczuwam smutek, ale taki jest ludzki los, więc trzeba ćwiczyć się w utracie. Chciałabym być gotowa, żeby bez wielkiego cierpienia zatopić się w ogromnych, czarnych przestrzeniach kosmosu, gdzie nie będę nawet drobinką, bo drobinka to zbyt wiele.
 

Czekam na wiatr, żeby gdy zaczynie wiać ciemną nocą, znowu wsłuchać się w jego szum. I poczuć, że jestem spokojna, dopełniona, że niczego już nie muszę. Po prostu, ulatuję z wiatrem i roztapiam się w niebycie, a jednak wciąż jestem i będę trwać w tej zmiennej niezmienności. Chociażby w szumie wiatru, który kocham za to że jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz