Szukaj na tym blogu

wtorek, 18 stycznia 2011

Nie biadolić, życia nie pieprzyć, życie dosolić.

Mija kolejny dzień, w którym miałam dużo czasu na rozmyślania, lekturę, przeglądanie internetowych stron i oglądanie telewizji. Nic tylko pozazdrościć. W czasach, gdy ludzie nie mają na nic czasu, ganiają jak pies za własnym ogonem, ja leżę do góry kołami i zapewniam sobie rozrywki. I tak już od prawie miesiąca.

Leżę w łóżku i czekam. Czekam kiedy znowu zacznę normalnie chodzić. Niby nic, stawiać nogę za nogą, a co to znaczy pojmuje się dopiero, gdy tego zabraknie. Konia z rzędem temu (jak się kiedyś mówiło), kto docenia sprawność i działanie swojego organizmu zanim dotknie go niemoc. Większość ludzi zakłada, że ciało ma funkcjonować bez zarzutu i to bez względu na to, jak jest traktowane. Im młodsze ciało tym większa pewność, że sprawność należy się mu jak psu buda. Z wiekiem jednak przekonujemy się, że nic nie jest dane na zawsze. I co wtedy? Powtórzyć z pokorą za Asnykiem? „Daremne żale – próżny trud / Bezsilne złorzeczenia!” A może obrazić się na cały świat i pogrążyć się w cierpieniu i cierpiętnictwie?

Jak zwykle w życiu, wszystko jest sprawą wyboru. Można tak i można inaczej. Tylko jednego nie można – powiedzieć że nie mamy wyboru. Zawsze jest jakiś wybór, chociaż czasami przychodzi nam wybierać między złym i jeszcze gorszym. Z mojego doświadczenia wynika, że najgorzej mają ci, którzy z zasady nie godzą się z koniecznością podejmowania trudnych wyborów. Chcą mieć lepiej i już. Zupełnie jak dzieci, które nie przyjmują do wiadomości, że nie wszystko mieć mogą. O ile dzieciak obrażający się na rzeczywistość może być zabawny, to dorosły jest już tylko żałośnie śmieszny. Nikt nie lubi być śmieszny, a tym bardziej żałosny, więc całkiem naturalnie przychodzi nam zaprzeczanie, że coś od nas zależy. W biadoleniu chronimy się jak w kokonie, patrząc złym okiem na każdego, kto chce nas z niego wyciągnąć.

Najgorsze, co można zrobić takiemu biadolącemu osobnikowi, to zacząć go pocieszać, pokazując mu jaśniejsze strony jego sytuacji albo, co nie daj Boże powiedzieć, że w pewnym wieku należy się liczyć z niedomaganiem własnego organizmu. Obrazi się albo w najlepszym razie pomyśli, że jesteśmy zbyt ograniczeni, żeby zrozumieć jego sytuację i rozliczne cierpienia fizyczno -duchowe.

Wiem co mówię, bo przeszłam przez różne etapy życiowej wędrówki i „nic co ludzkie, nie jest mi obce”. Przerobiłam etap „usmarkała się bida i płacze”, a kiedy się przekonałam, że to nic nie daje, z entuzjazmem wskoczyłam w życzeniowe myślenie. Zaczęłam zaklinać rzeczywistość pozytywnymi afirmacjami i czekałam kiedy znowu będę taka jak dawniej. Życie jakie miałam, tu i teraz, nie było dla mnie wiele warte, bo nie spełniało moich oczekiwań.

Niestety. Mimo mojego pseudo optymistycznego podejścia do problemu nie byłam ani zdrowsza, ani szczęśliwsza. Dlatego jeszcze raz przyjrzałam się sobie i dokonałam wyboru. Pogodziłam się z tym, że życie czasami boli. Dojrzałam do myśli, że nie jest najważniejsze to, co nas spotyka, ale jak reagujemy. I, że nie ma co się obrażać na los, bo on ma gdzieś nasze, nawet najbardziej uzasadnione, pretensje. Lepiej dorzucić do dekalogu jeszcze jedno przykazanie – NIE BIADOLIĆ. I starać się go przestrzegać.

Kiedyś napisałam taki tekst: O moim czerwonym nosie, dobrym wychowaniu i gelotologii.

***
Ostatnio mam gorszy okres i kiepsko się czuję. Kręgosłup strajkuje, więc moje samopoczucie jest w dolnych rejestrach stanów niskich. Gdyby nie stanowcze postanowienie, że się nie dam, to chyba nie pozostałoby mi nic innego aniżeli zabić się własną pięścią. Ale jak postanowiłam, że się nie dam, to się nie daję.Ignoruję, na ile się da, chroniczny ból i staram się prowadzić normalne życie.

Dlatego wracając dzisiaj z zastrzyku, zdecydowałam, że zajdę do pobliskiego marketu i zobaczę, czy nie ma przypadkiem ładnych bucików na wyprzedaży. Jak postanowiłam tak zrobiłam.
Łaziłam sobie ledwie żywa między regałami i jakoś nie mogłam się skupić na zakupach.
Diabli wiedzą po co, pod czaszką tłukła mi się myśl, że te buty już niedługo mogą mi się do niczego nie przydać - Kręgosłup wysiądzie i będę oglądać świat z pozycji inwalidzkiego wózka. To, po co mi wtedy nowe buty? Te czarne myśli nie dały się odgonić, więc doszłam do wniosku, że dzisiaj z zakupów nic nie będzie. Dlatego zrobiłam obrót na pięcie i ruszyłam w kierunku wyjścia.
Nagle, między regałami, zobaczyłam znajomą kobietę, na chwilę się ożywiłam i kłaniając się jej, powiedziałam: Dzień dobry pani. Znajoma się odkłoniła, ale nie odpowiedziała pozdrowieniem na pozdrowienie.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że ukłoniłam się swojemu odbiciu w lustrze. Lustro było wpasowane pomiędzy dwa regały, więc mogłam go nie zauważyć, ale żeby nie poznać siebie, i to na trzeźwo, to jednak przesada.
Może jestem głupia i ledwie żywa, ale za to jaka grzeczna - pomyślałam. Ta konkluzja tak mnie rozśmieszyła, że zaczęłam się histerycznie śmiać i nie mogłam przestać.
Zupełnie mi nie przeszkadzało, że dwie młode ekspedientki, patrzyły na mnie jak na wariatkę. Wcale nie miałam im tego za złe. Sklep był prawie pusty, więc obserwując nielicznych klientów, musiały widzieć jak sama sobie się kłaniam, a potem rechoczę radośnie. To, co niby miały o mnie pomyśleć?
Śmiałam się w sklepie, śmiałam się w drodze do domu. Lubię się śmiać a powód do śmiechu sam się znalazł, więc czemu nie skorzystać.

Starożytni ludzie nie mieli wątpliwości, że zabawa i śmiech służą ludzkiemu zdrowiu, ale z latami trochę o tym zapomniano. I tak, śmiech dla samego śmiechu, bez dobrze uzasadnionych powodów, jest traktowany jako oznaka głupoty.
Współczesny człowiek nie chce być głupcem, więc żeby uwierzyć w to, co starożytni przyjmowali intuicyjnie, potrzebuje naukowych badań. Dlatego stworzono naukę zwaną „gelotologia". Gelotologia zajmuje się badaniem wpływu śmiechu na nasz organizm.
Empirycznie potwierdzono, że śmiech (nawet głupi), poprawia krwioobieg, dzięki czemu nasz organizm otrzymuje więcej tlenu i lepiej pracuje. Śmiejąc się, wciągamy w płuca więcej powietrza, to przekłada się na dobre dotlenienie mózgu, a więc lepszą koncentrację.
Śmiech pobudza nasz układ odpornościowy, bo hamuje wydzielanie adrenaliny i kortyzolu, tzw. hormonów stresu. Jednocześnie zwiększa produkcję endorfin, które są odpowiedzialne za dobry nastrój.
Gdy się śmiejemy elektryczna aktywność obu półkul mózgowych jest lepiej skoordynowana a to zapobiega depresji, która jest plagą współczesnego świata.
Dla leniwych i chcących schudnąć, śmiech może być namiastką ćwiczeń fizycznych. Gdy się śmiejemy, to wprawiamy w ruch wszystkie mięśnie tułowia. Skurcze mięśni podczas śmiechu poprawiają pracę jelit, wątroby a to przyspiesza trawienie i poprawia przemianę materii.
Od ponad 40 lat naukowo udowadnia się, że leczenie śmiechem należy traktować bardzo poważnie. Na świecie powstały fundacje propagujące terapię śmiechem. W Stanach Zjednoczonych, kraju ludzi dzielnych i pogodnych, taka fundacja działa od ponad 20 lat. Na szczęście do Polski też dotarła ta idea. Z końcem ubiegłego wieku powstała Fundacja „Dr Clown" i do szpitali dziecięcych weszli weseli ludzie z czerwonymi nosami.

Opisując sytuację, która miała miejsce w sklepie, też założyłam czerwony nos. Pomyślałam, że może ktoś, komu głowa tak ciąży, że nie poznaje sam siebie, po przeczytaniu tych słów się uśmiechnie. W końcu lubimy pośmiać się z innych, a śmiech to zdrowie.
***

Zamieściłam ten tekst w Internecie, żeby podzielić się z innymi uśmiechem, jak nadzieją. Dzisiaj przypadkiem znalazłam go na portalu medycznym. Ucieszyłam się, bo pomyślałam, że może komuś dzięki niemu chociaż przez chwilę było lżej. Dać komuś uśmiech, to wielka radość. Ja śmieję się często. Śmieję się jak głupi do sera i czekam kiedy ser powie: dzień dobry. A co, nie mogę? Kto bogatemu zabroni?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz