Wygląda na to, że mam wakacje. Komputer znowu będzie mi służył wyłącznie do uprzyjemniania sobie czasu, bo roboty do sierpnia brak. Obgoniłam większość spraw niecierpiących zwłoki, w tym, wizyty lekarskie, które mają zapobiec temu, żebym zbyt szybko nie stała się zwłokami. Remont szczęśliwie należy już do przeszłości a my ze Slubasem jeszcze żywi i w pełnej komitywie, więc nic tylko się cieszyć. Zrobiłam wreszcie porządki w swoich notesach, co nie było proste, bo maszyna szyfrująca „Enigma” to małe miki w porównaniu do moich kapowników pełnych dziwnych numerów telefonów, adresów, nazwisk, zapisków, które już mi nic nie mówią, ale strach je wymazać, bo może będą kiedyś potrzebne, oczywiście pod warunkiem, że sobie przypomnę czego i kogo dotyczyły. Poszłam za ciosem i wywaliłam połowę książki adresowej w telefonie, więc już nie grożą mi pomyłkowe łączenia i SMS wysyłane nie do tych, dla których były przeznaczone. Czuję się dogłębnie przeorganizowana i ze spokojem mogę zacząć się lenić, bardziej niż dotychczas.
Leniuchować potrafię i śmiało mogę powiedzieć, że mam do tego talent. Już się cieszę na polegiwanie z książką, kontemplowanie rzeczywistości, zapatrzenia w siebie i ludzi, powolne spacery.
Apropos spacerów, wieczorem poszłam się przejść dla „zdrowotności”. Chodząc alejkami osiedla, przyglądałam się ludziom, zaglądałam w okna mieszkań i przypomniał mi się wiersz, który bardzo lubię. Władysław Broniewski „Cienie”
* * *
Nocni przechodnie, cisi, zamyśleni, czarni,
chwieją wysmukłe cienie w refleksach latarni.
Cienie pełzną, nie mogą odczepić się od nich,
przełażą przez sztachety, padają na chodnik.
Małe, śmieszne, po twarzach deptane obcasem,
wielkie, straszne, na szczudłach sążniste dryblasy.
Podnoszą kapelusze na zjeżonych włosach,
lękają się zapałki, blasku papierosa.
Nad brzegiem czarna rampa zgina je i łamie.
Szalone! - skaczą w wodę do góry nogami.
Znikł!... Przemija rzeka... Powiew... Milczenie...
Nocni przechodnie bledną... - jak cienie, jak cienie...
Cieszę się, że na każdą smutną czy wesołą sytuację, mam pod berecikiem jakiś wiersz, który wzmaga radość albo łagodzi smutek, bo daje poczucie, że nie jestem sama, ktoś już to przeżył i pięknie opisał. Niech żyją poeci.
Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz