Dzisiejszy dzień był wyjątkowo słoneczny i ciepły, więc pomimo kiepskiego samopoczucia poszłam z moimi chłopakami do znajomych na działkę.
Po drodze podglądaliśmy z wnukiem naturę, bo dzieciak dociekliwy i
nie przejdzie obojętnie wobec żadnego motylka, robaka, ślimaka,
kwiatka, trawki czy krzaka. Ślubny też chciał oglądać wszystko
od podszewki a dodatkowo bez umiaru pstrykał foty, więc nasz
trzyosobowy orszak ciągnął się w żółwim tempie od rabatki do
rabatki, co i raz nurkując z nosem przy ziemi. Cóż, chodzić to ja
jeszcze mogę, ale schylanie się, kucanie i dreptanie w miejscu, to
stanowczo nie dla mnie. Dlatego kiedy wreszcie dowlekliśmy się do
znajomych zakotwiczyłam swoją szanowną na ławce i podniosłam się
dopiero, gdy trzeba było wracać do domu. W drodze powrotnej był
replay z dodatkowym punktem programu w postaci wizyty u chińczyka.
Ponieważ mały, na widok znajomej knajpy, zaczął umierać z głodu
i tylko sajgonki mogły uratować mu życie. Do domu wróciłam
ledwie żywa i od razu zaległam w łóżku.
-
Ale piękne zdjęcia zrobiłem – powiedział z dumą Ślubny,
podtykając mi pod nos aparat fotograficzny.
-
Później – próbowałam go zbyć, bo właśnie wzięłam się za
czytanie.
-
No zobacz – nie odpuszczał – to tylko kilka zdjęć.
-
Uhm.. ładne mi kilka, trzaskałeś zdjęcia jak japoński turysta...
-
Tobie też zrobiłem parę zdjęć – wzmocnił argumentację
Ślubny, więc zrezygnowałam z oporu i wzięłam aparat. Zawsze
lepiej samemu ocenzurować zdjęcia, szczególnie jak się jest tak
fotogenicznym obiektem jak ja.
Przełożyłam
kartę z aparatu do laptopa i zaczęłam podziwiać: kwiatki,
krzaczki, trawki, jabłonki, altanki, muszki, stary hydrant w trzech
odsłonach,, mrówkojad w okularach... O! Moje zdjęcie. Drugie
ujęcie – mrówkojad en face z rozwianą grzywką i lekkim zezem.
-
No nie – westchnęłam – to się wytnie...
-
Co się wytnie? - zainteresował się gorączkowo Ślubny, zrywając
się w pośpiechu z fotela.
Iiiii... ups... Stało się, chciałam się pośpieszyć i szlag trafił prawie wszystkie zdjęcia. Ślubny niezadowolony. A mnie głupio..., więc żeby się zrehabilitować dzisiejszy post zilustruję kilkoma ocalonymi zdjęciami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz