Od
tygodnia cieszyłam się na spotkanie z psiapsiółkami. Miałyśmy pojechać nad Zalew
Zemborzycki, żeby pogadać, zjeść rybkę, pospacerować nad
wodą, ale... nic z tych planów nie wyszło, bo znowu nawaliłam.
Cóż, głupio mi, tym bardziej, że spotkanie odwołałam w ostatniej chwili i kolejny raz. Zostaje mi tylko liczyć na życzliwość i wyrozumiałość
dziewczyn. Niestety moje siły często
stoją w opozycji do moich dobrych chęci. A dzisiaj musiałam wybierać, czy skończyć robotę czy zrezygnować z popołudniowego wyjścia. Żeby zrobić obie rzeczy brakowało mi siły i czasu, bo ruszałam się jak mucha w mazi. Trudno mi przyzwyczaić się do coraz większych ograniczeń, więc się wkurzam.
Ale przecież nie tędy droga. Dojrzali ludzie potrafią znaleźć równowagę
pomiędzy życiowymi planami a rzeczywistymi możliwościami.
Obrażanie się na rzeczywistość jest po prostu głupie a ja jestem
za stara, żeby reagować jak dziecko. Dobrze o tym wiem, ale
dojrzałość idzie pod rękę z pokorą, a tej ciągle mi brakuje. I tak trudno pogodzić się z tym, że w głowie pełno planów, a
nogi nie chcą chodzić, i to wcale nie jest przenośnia, to jest
upierdliwy fakt. Cóż, może jutro będzie lepiej. A dziś... łóżeczko,
kocyk, herbatka, książka i jest dobrze, mimo wszystko jest dobrze.
A
propos książki, czytam teraz Kosidowskiego „Opowieści
ewangelistów” i powiem wam, że to lektura lepsza od niejednego
kryminału. To moja druga przymiarka do prozy Kosidowskiego, ale tym
razem bardziej świadoma, więc i przyjemność z czytania większa. Przeszkadza mi tylko drobny druk, bo oczy bardziej się męczą. Ale poza tym,
polecam.
ilustracje znalezione w sieci
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz