Przeczytałam
wywiad z Krzysztofem Pieczyńskim (tu) i nie wiem co o tym myśleć. Próbując zrozumieć, wciąż pozostaję „zmieszana nie
wstrząśnięta”, albowiem, ponieważ, gdyż...
Z
jednej strony, nie sposób nie przyznać aktorowi racji, że Kościół
jako instytucja ma ma dużo za dużo na sumieniu i powinien mocno
uderzyć się w piersi. Ale, z drugiej strony,
chrześcijaństwo, jako przyczyna całego zła na świecie? No, chyba
jednak nie.
I jeszcze to demonizowanie przez Pieczyńskiego roli
symboli religijnych... jak dla mnie, jakieś to nawiedzone,
fanatyczne.
Kościółkowi, zwani popularnie moherowymi beretami, winszują sobie krzyża w każdym miejscu, gardłują za obecnością Kościoła w każdym aspekcie życia społecznego (nawet tego pod kołdrą) a stojący w opozycji Pieczyński, z hipokryzją i świętoszkowatością godną najbardziej przebiegłego jezuity, stwierdza, że nie narzuca się ze swoimi poglądami, niczego nie chce wymuszać, ale... wszelkie symbole i przejawy religijności chce zamknąć na dobre za drzwiami kościoła, bo w innym wypadku czuje się atakowany, nawet bardzo.
A mi
nie pasuje ani to ani tamto. Chociaż... w sposobie wyrażania
swoich poglądów Pieczyński jest mi o niebo bliższy od prawdziwego
katolika okładającego niewiernych różańcem po plecach. Wywiad
zapisałam, bo mimo wszystko ciekawy i jeszcze do niego wrócę.
obrazek złowiony w sieci
obrazek złowiony w sieci
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz