Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą alkoholizm. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą alkoholizm. Pokaż wszystkie posty

sobota, 9 stycznia 2021

Żeby rodzina miała Boże Narodzenie

 
Było wczesne grudniowe popołudnie przesłonięte szarawą mgłą zawieszoną nad ulicą. Szłam powoli zatopiona w myślach, omijając  kałuże. Zwykle rozglądam się dokoła, obserwuję przechodniów i otoczenie, ale nie tego dnia. Święta to trudny dla mnie czas, bo to kolejna Wigilia, do której usiądę tylko z mężem i  rodziną córki. Rodzice od dawna nie żyją, rodzeństwo nieobecne więc szary welon smutku motał mi myśli i zakłócał radość świętowania. Już od wielu lat każdą Wigilię zaczynam wizytą na cmentarzu. Tego dnia też tam szłam. 

Stanęłam przy przejściu dla pieszych, czekając na zmianę świateł.

- Mogę panią przeprosić? - usłyszałam chropowaty męski głos i poczułam woń alkoholu. Obok mnie stał wymizerowany młody mężczyzna w cienkiej, za cienkiej jak na tę porę roku kurtce. Patrzył na mnie wzrokiem przestraszonego dziecka i wyraźnie zażenowany usiłował się uśmiechnąć.

niedziela, 26 lipca 2020

Jak odkryłam co to jest element i zapoznałam się z Kaziem moczymordą

Dzielnica Bronowice Stare to piękny park, łąki u zbiegu dwóch rzek Bystrzycy i Czerniejówki, małe domy z ogródkami, szkoła, do której chodził jeszcze mój Tata, stare kamienice przy ulicy Biłgorajskiej, Skibińskiej, Drewnianej.  To też kraina mojego dzieciństwa, gdzie przez pierwsze lata mojego życia był cały mój świat. Mama nie pozwalała mi chodzić gdzieś dalej, ale nie narzekałam. Z dziecięcej perspektywy wszystko było duże i dzień był za krótki, żeby być wszędzie tam, gdzie chciałam. Lubiłam przyglądać się ludziom, zaglądać w okna domów i za furtki obcych podwórek. Fascynowało mnie życie w kamienicy, gdzie pod jednym dachem żyło wiele rodzin. Ja mieszkałam w domu jednorodzinnym i uważałam, że to nudne. Na mojej ulicy, której nazywa pochodziła od pobliskiego parku, były tylko trzy dwupiętrowe kamienice, reszta to były parterowe domy otoczone niewielkimi ogródkami. 

Pewnego razu dowiedziałam się od szkolnej woźnej, że w kamienicach mieszka "element". Pamiętam, jak się głowiłam, żeby rozgryźć co pani woźna miała na myśli. 
- Mamo, co to jest element? - spytałam po powrocie ze szkoły.
- Co ty znowu wymyślasz?  - Siadaj do obiadu - powiedziała, nie czekając aż odpowiem na pytanie.
- Ale co to jest? 
- Powiedziałam jedz, gadać będziesz później - rozkazała Mama, stawiając przede mną talerz z obiadem. I tak zamiast odpowiedzi dostałam kotleta z kopytkami i marchewką. 

Po obiedzie Mama była znowu czymś zajęta, więc z dręczącym mnie pytaniem, co to jest ten "element", pobiegłam na dwór. Pod uliczną studnią siedziała Małgosia, która uchodziła wśród koleżanek za prawie wszystkowiedzącą, a sama uważała się za wszystkowiedzącą.
- Gosia, wiesz co to jest element? 
- Szkiełka myję - powiedziała. 

Najwyraźniej tego dnia nie tylko Mamie przeszkadzałam w robocie.
- To wiesz, czy nie?- nie dałam się zbyć. Małgosia wzruszyła ramionami i bez słowa poszła do domu. Kiedy już przyzwyczajałam się do myśli, że z wyjaśnieniem nurtujących mnie kwestii, będę musiała poczekać na powrót z pracy pani Bogumiły, na horyzoncie ponownie pojawiła się Małgosia.
- Bajka, chodź do mnie - zarządziła, więc karnie do niej podbiegłam.
- Jak mi coś obiecasz, to ci powiem o elemencie - powiedziała, robiąc przy tym ważną minę, bo Małgosia lubiła być ważna.
- Co mam obiecać? 
- Najpierw obiecaj. Potem coś wymyślę. 
- Co mam obiecać? - powtórzyłam, bo nie chciałam obiecywać w ciemno.
- Nie, to nie - zagroziła Małgosia i odwróciła się na pięcie.
- Obiecuję - powiedziałam szybko, bo ciekawość okazała się silniejsza niż  rozum.
- Dobrze. To ci powiem. Element mieszka na Skibińskiej i najwięcej jest go w kamienicach - z profesorską miną powiedziała Małgosia.
- Tyle to i ja wiem. Pani woźna mówiła - pochwaliłam się wiedzą. - Ale co to jest? 
- Oj jakaś ty głupia. Nawet nie wiesz, co to jest element. 
- Ty też nie wiesz - odgryzłam się.
- Głupia Bajka, głupia Bajka - powiedziała Małgosia dwa razy, chyba  na wszelki wypadek, gdybym za pierwszym razem nie zrozumiała, że jestem głupia. Nie byłam obrażalska, ale coś czułam, że od Małgosi więcej się nie dowiem, więc zostawiłam ją i poszłam sama szukać elementu. 

Woźna mówiła o kamienicach, Małgosia dodała nazwę ulicy, więc poleciałam na Skibińską wypatrywać elementu. Na ulicy było pusto, ale przed jedną z bram grupka chłopaków bawiła się kapslami w wyścigi. Podeszłam bliżej i usiadłam na krawężniku. Trochę spoglądałam na nich, trochę obserwowałam, co działo się na ulicy. 
- Czego tu siedzisz? - zainteresował się najwyższy chłopak.
- Chciałam zobaczyć element - powiedziałam zgodnie z prawdą. Chłopak wywrócił oczy do góry, jakby chciał skontrolować stan obciętej od garnka grzywki i było widać, że intensywnie myśli.
- Aha, to musisz poczekać - powiedział i poszedł do kolegów. Siedziałam więc dalej, ale nic ciekawego się nie działo i powoli stygł we mnie zapał do odkrywania na własną rękę, czym jest ten tajemniczy element zamieszkujący Skibińskie kamienice. Postanowiłam więc pójść na łatwiznę i poszukać wyjaśnienia u pani Bogumiły. 
- E ty, gdzie idziesz? - zawołał chłopak z grzywką od garnka.
- Pójdę już, bo nie chce mi się czekać - wytłumaczyłam się.
- To o którego elementa dokładnie ci się rozchodzi? 
- O który element? - badałam, czy oboje mamy to samo na myśli.
- No, o którego? - chłopak z grzywką od garnka zaczynał się niecierpliwić. Nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć, więc uniosłam brwi i szukałam właściwej odpowiedzi pod swoją grzywką. Chłopak zobaczył we mnie nierozgarniętą swojaczkę i postanowił mi pomóc.
- No, o którego? Jurka bez oka, krzywego Tadka, Kazika moczymordę? - wymieniał, a mnie olśniło i już wiedziałam, że element, o którym mówiła woźna, ma postać zapijaczonego chłopa.
- Dziękuję ci - powiedziałam do chłopaka z grzywką od garnka i uszczęśliwiona  podskakując poleciałam przed siebie. W połowie drogi do domu wygasiłam trochę swój entuzjazm dla nowego odkrycia.  Postanowiłam, że obserwację elementu zacznę od jutra, bo już w dzieciństwie miałam skłonność do zaczynania ważnych rzeczy od jutra. Nie przewidziałam, że zanim dojdę do domu, na mojej drodze stanie element zwany też Kaziem Moczymordą. 

Kazio moczymorda siedział na murku przy schodkach prowadzących do parku, a obok niego siedziały dwa bezpańskie psy. Stanęłam w bezpiecznej odległości i badawczo przyglądałam się elementowi, żeby w świetle nowo poznanej wiedzy wyrobić sobie opinię, bo już w dzieciństwie lubiłam mieć własne zdanie. Kazio Moczymorda jadł bułkę, przegryzał kaszanką i smętnie patrzył przed siebie. Był jakiś taki biedny. Na zmiętej twarzy z kilkudniowym zarostem malował się wyraz rezygnacji i smutku. Zrobiło mi się go żal i bardzo chciałam coś zrobić, żeby go pocieszyć. 
- Dzień dobry - powiedziałam, podchodząc bliżej, bo nic innego pocieszającego nie przyszło mi do głowy. Kazio Moczymorda spojrzał na mnie zaskoczony, łyknął głośno to, co miał w ustach i kiwnął rozczochraną głową.
- Noo. Chciałaś coś? 
- Nie, tak sobie stanęłam - odpowiedziałam zmieszana.
- A ja tak sobie siedzę i te cholery ze mną - powiedział Kazio Moczymorda, wskazując na psy ręką, w której trzymał kaszankę. Wtedy, jeden z kudłatych towarzyszy biesiady źle odczytał intencje Kazia moczymordy, capnął kaszankę i błyskawicznie ją połknął. Zdrętwiałam ze strachu, bo nie raz widziałam, jak ludzie traktują bezpańskie psy. Kazio moczymorda machnął drugi raz ręką w geście rezygnacji.
- Widzisz cholerę. Nawet smaku nie poczuł - powiedział spokojnie.
- Uhm - przytaknęłam dla podtrzymania rozmowy.
- Tak to jest, jak się jest głodnym. Czy pies, czy człowiek, to jednakowo wtedy głupi. Rzuca się na wszystko w pośpiechu i wszystko w pośpiechu traci. Dobrze, jak się nie udławi - powiedział smętnie i podetknął ostatni kawałek bułki drugiemu psu. A ja nie do końca zrozumiałam, o czym on mówi. Na chwilę zapadło krępujące milczenie.
- Idź się pobawić. Co będziesz tu z pijakiem czas marnotrawić - odezwał się znowu.
- Nie - zaprotestowałam szybko, żeby nie pomyślał, że ma rację. - Pan jest bardzo miły - dodałam, bo chciałam zrobić mu przyjemność.
- Tak? - zdziwił się. A po chwili uśmiechnął się do mnie tak jakoś serdecznie i bardzo przy tym uśmiechu wyładniał.
- Ty też jesteś miła. 
Wstał, otrzepał spodnie i bezradnie rozejrzał się dokoła. 
- Coś pan zgubił? - zapytałam, żeby coś powiedzieć.
- Ciągle coś gubię i niczego znaleźć nie mogę - odpowiedział z takim smutkiem w głosie, że znowu go pożałowałam.
- To idę. Ty się baw dopóki możesz - powiedział i poszedł przed siebie.
- Do widzenia - zawołałam za nim, ale mi nie odpowiedział, tylko się obejrzał. Bezpańskie kundle patrzyły za nim, ale żaden się nie ruszył. Siadłam na murku, żeby poczekać, aż pani Bogumiła będzie wracała z pracy, bo z kimś musiałam przegadać dręczące mnie wątpliwości. 

Na widok pani Bogumiły wyskoczyłam jak z procy.
- Dzień dobry. Chciałam zapytać, co pani myśli o elemencie Kazio moczymorda i o tym, że on jest taki smutny - na jednym oddechu wyłuszczyłam trapiący mnie problem. - I jeszcze, dlaczego on mówi, że wszystko gubi, a niczego nie może znaleźć? - dodałam, żeby wyjaśnić już wszystkie wątpliwości. 
- Dzień dobry Basiu. Nie wolno o nikim mówić element - powiedziała pani Bogumiła takim tonem, że wiedziałam, że zrobiłam coś niewłaściwego.
- Przepraszam. Ja nie chciałam... 
- Wiem dziecko, pewnie ktoś ci tak powiedział - przerwała mi.  - Ludzie krzywdzą innych głupim słowem, ale ty tego nie powtarzaj. Kazio to pogubiony człowiek. On już urodził się taki nieszczęśliwy i samotny, bo od początku nikt go nie chciał...
- Nawet mamusia? - weszłam jej w słowo. 
- Nawet ona - odpowiedziała pani Bogumiła. Wtedy tak strasznie zrobiło mi się żal Kazia Moczymordy, że chciało mi się płakać. To, że nawet mama go nie chciała wydało mi się najstraszniejszą ze wszystkich strasznych rzeczy.

Od tej pory polubiłam Kazia Moczymordę i ile razy go zobaczyłam na horyzoncie, to wyrywałam ile sił w nogach, żeby mu powiedzieć dzień dobry. Wciąż jednak mówiłam o nim Kazio Moczymorda. Nie widziałam w tym nic złego, bo oprócz pani Bogumiły wszyscy tak o nim mówili, ale pani Bogumiła zawsze była inna niż wszyscy.  On był Kazio moczymorda, ja byłam Baśka siostra miłosierdzia. Każde z nas miało swoje przezwisko. Przestałam go tak nazywać dopiero, jak trochę podrosłam i trochę zmądrzałam. Wtedy zamiast powtarzać za innymi i wpychać go w jakieś ramki, zobaczyłam w nim to, co widziała w nim pani Bogumiła. I Kazio Moczymorda awansował na pana Kazia. Inni nazywali go pogardliwie moczymordą, bo od 13 roku życia się upijał. Co było wcześniej i dlaczego później było tak, jak było, nikogo za bardzo nie interesowało. Łatwiej przystawić pieczątkę: element, margines, menel. I już można zostawić kogoś takiego samemu sobie a nawet mieć poczucie wyższości, że należy się do tych lepszych. Ja tak nie chciałam. Bez gloryfikowania pijackiego życia Kazia i bez szukania dla niego alibi, wiem jedno, był człowiekiem, który stanął w obronie pana Teofila, karmił bezpańskie psy, nawet najbardziej pijany odpowiadał na moje powitanie, nie miał nikogo, kto by go kochał i ciągle szukał tego, czego mógłby się chwycić, żeby przestać tonąć w morzu alkoholu.  Niestety nie znalazł.

Samotność kropli




I na dzisiaj to by było na tyle. 

Zdjęcie złowione w sieci.



czwartek, 1 grudnia 2011

Wiedzą sąsiedzi a woleliby nie wiedzieć

Jest takie przysłowie: „Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi”, a często woleliby nie wiedzieć. 


Ja na przykład, byłabym bardzo wdzięczna gdybym nie słyszała dzisiejszej awantury u sąsiadów, mieszkających piętro niżej. Do tej pory trzęsę się jak galareta, chociaż przecież to nie moja sprawa i nie mój problem. Jednak nie umiem się całkowicie zdystansować, bo patrzenie, nawet z boku, jak komuś rozwala się życie, nie należy do przyjemności.


Kiedyś to była normalna rodzina, z dwójką dzieci, z psem, taka, jakich wiele. Teraz też jest taka, jakich wiele w domach gdzie króluje wóda. Dzieci odeszły - na szczęście zdążyły dorosnąć zanim drogi tatuś sięgnął dna. Żona została, bo nie ma dokąd odejść, więc nawalony jak stodoła pan i władca wzywa na nią policję, drąc się na całe gardło, że „ ta k…. zakłóca mir domowy”. Skąd o tym wiem? Cóż, sąsiad ma donośny głos, szczególnie po pijaku a ściany cienkie i po korytarzu głos się niesie jak w studni.


Alkoholizm to straszna choroba, ale alkoholik ma jakiś wybór, np. może podjąć leczenie.  A jaki wybór ma jego rodzina? Teoretycznie może go opuścić, tylko, dokąd ma pójść. Nie rozumiem, dlaczego pomimo nowelizacji systemu prawnego pijak wciąż jest bardziej chroniony niż jego rodzina. I niestety, to nie jest jedyna rzecz, której nie potrafię zrozumieć w stosunkach państwo-obywatel.