Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cuda natury. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cuda natury. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 lipca 2011

Skrzydło motyla

autor: robertkabaciński


















 

Niedzielny poranek. Niebo ma dzisiaj kolor zakurzonej bieli, wiatr rozciąga po nim postrzępione chmury, siąpi deszcz. Od godziny obserwuję kawałek świata zamknięty w prostokącie okna. Z perspektywy łóżka widzę niebo i koronę lipy. Reszta okien ma zaciągnięte rolety, odgradzając mnie od innych elementów miejskiego pejzażu. Mam wybór i mogę patrzeć na co chcę. Oczy mojego domu kilka dni temu zyskały powieki. Powieki są kolorowe, z cienkiej, szeleszczącej tkaniny przypominającej chitynowe ciała owadów. Banalny przedmiot, jakim jest roleta, daje mi możliwość fragmentacji świata, otwiera albo zamyka, pozwala nie widzieć albo, wprost przeciwnie, skupia wzrok na jakimś wycinku rzeczywistości. Podoba mi się to.

Kiedyś czytałam artykuł o tym, jak postrzegamy to, co wokół nas. Pamiętam, że byłam bardzo zdziwiona wynikami naukowych eksperymentów. Empirycznie dowiedziono, że każdy ma na oczach filtr i od tego filtra zależy, co i jak widzimy. Dlatego zakochani widzą wyłącznie piękno a matkom podobają się nawet brzydkie dzieci. Okazuje się, że widzenie jest o wiele bardziej związane z przetwarzaniem informacji przez nasz mózg, projekcją nas samych, aniżeli z mechanicznym odbiorem obrazu. Na szpetotę i ułomność świata Bóg dał nam skrzydło motyla - tęczę zamkniętą w cienkiej osłonce. Jednak od nas zależy, czy widzimy piękno czy robala.

Jest dokładnie tak jak mówił Einstein: „Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.” Bez własnej zasługi, odkąd pamiętam jestem na tej drugiej drodze. Dziękuję Bogu, że widzę wokół siebie tyle cudów.

Ludzie szukają szczęścia a ono jest w wszędzie, potrzebuje tylko naszej uwagi. Gdybym miała coś radzić tym, którzy gonią w życiowym maratonie i wciąż nie znają spełnienia, to powiedziałabym: Nie szukaj czego nie zgubiłeś, to się nie rozczarujesz, że nie znalazłeś. I to było moje „słowo na niedzielę”, pisane ad hoc, przy śniadaniu.

Jeszcze tylko LINK    do ciekawego artykułu również związanego z tematem odbioru przez nas tego co widzimy i słyszymy.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Każde drzewo szumi inaczej

Palmą, która jest katolickim symbolem odrodzenia życia, nie powitałam tej niedzieli, ale trochę świętowałam. Skończyłam też czytać książkę i napisałam obiecaną recenzję. Książka przypomniała mi sytuację, w której doświadczyłam radości życia. Niedziela Palmowa to radosny dzień, więc postanowiłam opisać to doświadczenie.

Kiedyś rzadko byłam „tu i teraz”, bo ciągle zajmowało mnie analizowanie przeszłości, planowanie przyszłości i poprawianie siebie. Jednak mimo usilnych starań wciąż nie czułam, że żyję tak jakbym chciała. Aż raz, mimo nadchodzącej burzy, wyszłam na spacer, żeby się wyciszyć. Był późny sierpniowy wieczór, silny wiatr gonił po niebie czarne chmury i szarpał gałęziami drzew. Szybko zmęczyłam się marszem, więc stanęłam na chwilę, żeby zaczerpnąć tchu. Nade mną kołysały się gałązki brzozy a listki szeleściły odgłosem tysiąca kropel. Spojrzałam w niebo, ale deszcz nie padał. Poszłam dalej, ale znów musiałam odpocząć. Tym razem zatrzymałam się koło lipy. Usłyszałam zupełnie inne odgłosy, listki uderzały o siebie, wydając metaliczne dźwięki, jakby drzewo było roślinnym werblem. Czułam na skórze uderzenia wiatru, który niósł ze sobą wilgoć, padającego już gdzieś deszczu. Słuchałam, jak w porywach coraz silniejszego wiatru narasta szum, będący mieszaniną różnych dźwięków; szelestu liści, postukiwania gałęzi uderzających o siebie, skrzypienia starych konarów, świstu i pojękiwania wiatru. Patrzyłam, jak wszystko wokół poddaje się wiatrowi, jak natura zmaga się z chaosem, który sama tworzy. Miałam ochotę podnieść do góry ręce, żeby wiatr i mnie ukołysał. Nagle ogarnęło mnie uczucie spokoju i wewnętrznego stopienia się z tym, co mnie otaczało. Zniknął mój wewnętrzny chaos, poczułam się szczęśliwa. W tamtej chwili nie miałam żadnych wątpliwości, że jestem częścią czegoś pięknego, skomplikowanego i ogromnie wielkiego. Dzięki temu że zwróciłam uwagę na szum drzew, doświadczyłam na sobie cudu istnienia. Potem nie mogłam zrozumieć, jak to możliwe, że przez wiele lat, dość długiego już życia, nie zauważyłam, że każde drzewo inaczej szumi. Przypomniały mi się takie słowa A. Einsteina: „Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.”

piątek, 25 marca 2011

Dwie drogi

Dzisiejszy dzień bardzo szybko mi zleciał, jak na mój gust stanowczo za szybko. Rano zaczęłam czytać przygotowywaną do druku książkę Z. Ryżaka, którą obiecałam zrecenzować z pozycji czytelnika. Jednak po godzinie zrezygnowałam, bo ból głowy skutecznie odbierał mi przyjemność czytania. Na dworze wiał mocno wiatr a moja potłuczona głowa źle znosi wietrzną pogodę.

Bez entuzjazmu wzięłam przeciwbólowego procha i zagapiłam się na widok za oknem. Obserwowałam rozhuśtane gałęzie drzew i nieliczne chmury szybko pędzące po pogodnym niebie. Na dachu bloku naprzeciwko zobaczyłam gołębia.

Siedział nieruchomo z łebkiem przechylonym na bok a wiatr stroszył jego szare piórka. Nie wiem dlaczego, ale wydawał mi się jakiś niezadowolony. Po paru minutach przyleciał drugi gołąb i usiadł blisko tego nastroszonego. Przez moment oba gołębie trwały w bezruchu, ale po chwili nastroszony odsunął się na bok, ustawiając się ogonem w kierunku przybysza. To odejście nastroszonego wyglądało trochę demonstracyjnie, ale przybysz się nie zrażał i przysunął się bliżej. Nastroszony pokręcił łebkiem i schował dziób w pióra. Wtedy przybysz poderwał się lekko w górę, przeleciał nad nastroszonym i usiadł blisko niego. Znowu oba gołębie siedziały łebek w łebek. Z ciekawością patrzyłam co będzie dalej. Nie musiałam długo czekać. Nastroszony rozstawiając śmiesznie nogi, podreptał w przeciwną stronę i znowu pokazał przybyszowi ogon. Przybysz nie ustępował i powoli przesunął się w kierunku nastroszonego. Gdy był już bardzo blisko, nastroszony zamachał gwałtownie skrzydłami i napuszył się jeszcze bardziej. Nie miałam wątpliwości, że nastroszony nie chce żadnego towarzystwa. Przybysz też chyba w końcu zrozumiał, że nie jest mile widziany, bo odskoczył trochę na bok, ale nie odleciał. Znieruchomiał i oba ptaki pozostały w pewnej odległości od siebie. Tkwiły tak na skraju dachu, osobno a jednak w jakimś sensie razem.

Zastanawiałam się co mają ze sobą wspólnego. Dlaczego nastroszony tak się izolował. Zapomniałam o bólu głowy, który w międzyczasie mi przeszedł. Przyglądanie się temu, co wokół mnie, zawsze dobrze mi robi i budzi mój zachwyt. Natura jest cudna i pełna tajemnic. Szkoda że jest za mało czasu, żeby ją głębiej poznać i w pełni zrozumieć. Ale dobrze że można ją przynajmniej obserwować i czerpać z tego przyjemność.

Świetnie ujął to Einstein: „Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.”
Mnie bliska jest druga droga, bo lubię żyć w zachwycie i jestem życia ciekawa.