Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sposób. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą sposób. Pokaż wszystkie posty

sobota, 25 kwietnia 2015

Przeczytaj, przemyśl, zastosuj




Zbliża się weekend. Czas, który pozwala zwolnić, robić to co    przyjemne a nie tylko to co konieczne. Warto wykorzystać te dni na bycie bliżej siebie i bliżej tych, którzy są dla nas ważni. Niewiele trzeba, żeby odkryć się na nowo, a nawet na nowo zakochać.   

Podobno wystarczy głęboko spojrzeć w oczy                                            




obrazki złowione w sieci


czwartek, 28 kwietnia 2011

Powolutku, pomalutku, ale do przodu

Powolutku, pomalutku, ale jednak ruszyłam z miejsca. Znalazłam sposób na wczorajsze problemy. Mam nadzieję, że do soboty się obrobię. Muszę tylko przysiąść fałdów i wykrzesać z siebie trochę więcej entuzjazmu.

Żeby entuzjazm był możliwy wieczorem zajęłam się ładowaniem akumulatora. Na początek wypożyczyłam Niutka i oddawałam się babciowaniu. Co się nalulałam, nacałowałam i nagruchałam, to moje. Niutek zachwycał się swoim głosem a ja zachwycałam się całością jego 6 kg osoby. Po godzinie mały został przejęty przez stęsknionego tatę, który wrócił z pracy.

Gdy Młodziaki poszli do domu, zrobiłam sobie kąpiułkę. A potem zapakowałam się do łóżka z mocną herbatką i ostatnim kawałkiem świątecznego makowca. Do pełnego zadowolenia brakowało mi tylko czegoś miłego do czytania. Tym razem sięgnęłam po wiersze J. Kofty, które często poprawiają mi nastrój. Kiedy z przyjemnością składałam sobie literki i smakowałam nastroje, wrócił mój osobisty małżonek. Już od progu było widać, że zadowolony to on nie jest. Nie musiałam pytać co zepsuło mu humor, bo od razu się pochwalił – z planowanego na przyszły tydzień urlopu wyszły nici. Brak ludzi, nie ma komu robić, więc urlop musi poczekać. Żal mi ślubasa, bo tak liczył na te parę dni odpoczynku. Co zrobić, jest jak jest. Idę zrobić coś dobrego na kolację, może to trochę poprawi mu humor.

Na koniec dwa razy Kofta.

* * *
Rzecz o myśleniu Jest w naszym małym codziennym świecie Bzdur wiele w prasie, sztuce, przemyśle
Można by tego uniknąć przecież
Wystarczy tylko chwilę pomyśleć
Długo myślałem w skupieniu
Na czole mi przybyło bruzd
Co nam przeszkadza w myśleniu?
Chyba najbardziej mózg

* * *

Ździebełko...ciepełka

Wiem, że miłość jest udręką
Bo się wszystkiego od niej chce
Ja pragnę mało, malusieńko
A właściwie jeszcze mniej

Ździebełko ciepełka
W codziennych piekiełkach
W wyblakłym na szaro obłędzie
Różowa perełka, ździebełko ciepełka
Znów wiem, że jakoś to będzie

Gdy serce ukłuje przykrości igiełka
I biedne się czuje, niczyje
Ciepełka ździebełko
Ździebełko ciepełka
Wystarczy i wszystko przemija

Ździebełko ciepełka
Diamencik ze szkiełka
Czułości kropelka na listku
Ciepełka ździebełko
Tkliwości światełko
W twych oczach wystarczy za wszystko

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Świętować najlepiej po swojemu

Pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych minął bardzo szybko. Niedzielne śniadanie przeciągnęło się do późnego popołudnia, bo z planowanych spacerów nic nie wyszło. Wczoraj było słonecznie a dzisiaj od rana z zachmurzonego nieba siąpił deszcz. Pogoda zawiodła, więc grzaliśmy się w rodzinnym ciepełku a za słoneczko robił Niutek. Śmiał się od ucha do ucha a my wszyscy, jak jeden mąż, sepleniliśmy, robiliśmy głupie miny i licytowaliśmy się do kogo mały się bardziej uśmiecha. Od czasu do czasu Niutkowi się nudziło, więc włączał syrenę, dostawał jeść i usypiał.

Po południu Niutek pojechał z rodzicami odwiedzić drugich dziadków, więc oboje z mężem zalegliśmy na kanapie. Oglądaliśmy Animal Planet, łapaliśmy nadmiar kalorii, zapychając się świątecznymi ciastami, ale kto by przejmował się liczeniem kalorii, jak tyle słodkości na stole. Wieczorem przyszła pierwsza wiosenna burza, więc całkowicie straciliśmy nadzieję na wyjście z domu. Urządziliśmy sobie zajęcia indywidualne – mąż poszedł do siebie posłuchać muzyki, ja czytałam „Rozmowy w tańcu” Osieckiej. Po kolacji obejrzymy "Ranczo", kabaretowe hity zebrane przez znajomego na płytce.

Pewnie wiele rodzin miało dzień podobny do naszego, bez nadzwyczajnych wydarzeń, w gronie domowników. Dlatego zastanawiam się, po co, rok w rok, jest tyle krzyku w sprawie świąt. Takie święta można sobie urządzać w każdą niedzielę. Pomijam oczywiście religijny wymiar Świąt Wielkiej Nocy, bo to rzeczywiście najważniejsze wydarzenie roku liturgicznego. Jednak przecież wiele z tych zabieganych przy organizacji świąt osób nie myśli o wymiarze duchowym, skupiając się na wyłącznie na aspekcie rodzinnym, towarzyskim, obyczajowym. Skoro wiara i praktyki religijne, mają być tylko dodatkiem do spotkań rodzinnych, wypoczynku, to może nie ma się co spinać. Gdybym nie była wierząca, to nie dopasowywałabym się do kalendarza, świętowałabym po swojemu. Mamy przecież wolny wybór.

piątek, 28 stycznia 2011

Żeby słoń nie zasłaniał słońca.

Porządkowałam dzisiaj komputer i trafiłam na tekst, który napisałam kilka lat temu. Od tamtej pory na mojej drodze spotkałam kilka słoni i lepiej czy gorzej, ale jakoś sobie poradziłam.


***
Jak zjeść słonia?

Jak często czujesz, że coś cię przerasta, jest nie do ogarnięcia? Jakaś sprawa do załatwienia, problem do rozwiązania, coś, co z czasem zaczyna przypominać słonia. Wielkie, szare "coś" psuje radość życia i nijak nie chce zniknąć. Co z tym zrobić? Jak zjeść słonia? Odpowiedź jest prosta - małymi kęsami.

Niestety, nawet najprostsze rzeczy wymagają działania, pokonania lęku czy dyskomfortu, a człowiek ma taką konstrukcję, że lubi mieć łatwo, szybko i przyjemnie. Ja, jak większość ludzi, próbowałam różnych sposobów na słonia. Usiłowałam go omijać. Wpadałam w panikę: O Boże, dlaczego ja? Co ja z tym zrobię? Nie dam rady. Albo szłam w spychologię: jutro pomyślę, od jutra zacznę coś robić itp., itd.

Robiłam tak, jak mi było w danej chwili wygodniej. A przynajmniej tak mi się wydawało. Bo co to za wygoda, gdy nad człowiekiem coś wisi? Skoro jednak z wiekiem się mądrzeje, to i mnie przybyło trochę rozumu. Zaczęłam bardziej cenić sobie pragmatyzm, który jest furtką do świętego spokoju. Udawanie, że problemy nie istnieją albo że same znikną, jest bez sensu, więc nie tędy droga.

Teraz, gdy na mojej drodze spotykam słonia, nie stosuję już techniki uników. Nie tracę czasu na szukanie sposobu, jak go obejść, jak udać, że go nie widzę. Teraz planuję, jak się za niego zabrać - dzielę go na kęsy. Najpierw dziabnę uszko, bo najchudsze, więc szybciej strawię. Potem może wezmę się za trąbę, itd. Dzięki temu mogę przestać myśleć o słoniu jako o całości. Słoń podzielony na części przestaje straszyć swoim ogromem.

Zdarza się jednak, że czasami zapomnę o tej mądrej zasadzie i wtedy słoń zasłania mi słońce. Tego nie lubię, więc znowu się mobilizuję i idę po rozum do głowy. Rozum w mojej głowie nie za wielki, ale często używany, mówi mi, że jak się ma apetyt na życie, to można strawić niejednego słonia. Słowo daję.