Pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych minął bardzo szybko. Niedzielne śniadanie przeciągnęło się do późnego popołudnia, bo z planowanych spacerów nic nie wyszło. Wczoraj było słonecznie a dzisiaj od rana z zachmurzonego nieba siąpił deszcz. Pogoda zawiodła, więc grzaliśmy się w rodzinnym ciepełku a za słoneczko robił Niutek. Śmiał się od ucha do ucha a my wszyscy, jak jeden mąż, sepleniliśmy, robiliśmy głupie miny i licytowaliśmy się do kogo mały się bardziej uśmiecha. Od czasu do czasu Niutkowi się nudziło, więc włączał syrenę, dostawał jeść i usypiał.
Po południu Niutek pojechał z rodzicami odwiedzić drugich dziadków, więc oboje z mężem zalegliśmy na kanapie. Oglądaliśmy Animal Planet, łapaliśmy nadmiar kalorii, zapychając się świątecznymi ciastami, ale kto by przejmował się liczeniem kalorii, jak tyle słodkości na stole. Wieczorem przyszła pierwsza wiosenna burza, więc całkowicie straciliśmy nadzieję na wyjście z domu. Urządziliśmy sobie zajęcia indywidualne – mąż poszedł do siebie posłuchać muzyki, ja czytałam „Rozmowy w tańcu” Osieckiej. Po kolacji obejrzymy "Ranczo", kabaretowe hity zebrane przez znajomego na płytce.
Pewnie wiele rodzin miało dzień podobny do naszego, bez nadzwyczajnych wydarzeń, w gronie domowników. Dlatego zastanawiam się, po co, rok w rok, jest tyle krzyku w sprawie świąt. Takie święta można sobie urządzać w każdą niedzielę. Pomijam oczywiście religijny wymiar Świąt Wielkiej Nocy, bo to rzeczywiście najważniejsze wydarzenie roku liturgicznego. Jednak przecież wiele z tych zabieganych przy organizacji świąt osób nie myśli o wymiarze duchowym, skupiając się na wyłącznie na aspekcie rodzinnym, towarzyskim, obyczajowym. Skoro wiara i praktyki religijne, mają być tylko dodatkiem do spotkań rodzinnych, wypoczynku, to może nie ma się co spinać. Gdybym nie była wierząca, to nie dopasowywałabym się do kalendarza, świętowałabym po swojemu. Mamy przecież wolny wybór.
Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
Szukaj na tym blogu
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz