Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cierpliwość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cierpliwość. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 24 lutego 2022

Kto skąd ma sobie wyjąć kij i po co

Kiedyś byłam bardzo grzeczna i unikałam konfliktów, ale na starość się popsułam, o czym już niejednokrotnie tu donosiłam. Teraz mogę się chwalić, że kiedyś byłam dobrze wychowana, bo już od dawna nie jestem. Na domiar złego przyciągam niegrzecznych i psuję się coraz bardziej, bo trudno mi utrzymać język za zębami. Poważnie zaczynam się zastanawiać, jak to się dzieje, że w takich ilościach przyciągam wrednych frustratów. Powiadają, że swój do swego ciągnie, ale żeby aż tak??? Wredne baby mają nastawionego na mnie GPS? No nie wiem... 

sobota, 15 sierpnia 2020

Myślę tak jak Maria Czubaszek

Dzisiaj sobota i jeszcze święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, więc jest okazja do świętowania. Poza tym, jest jeszcze Święto Wojska Polskiego, a ja coraz częściej wojuję. Zamierzam więc świętować. Tym bardziej, że, moim skromnym zdaniem, też zasługuję na wniebowzięcie, bo mój osobisty małżonek prowadzi mnie prostą drogą do świętości. Ponieważ, albowiem, gdyż, ostatnio życie z nim wymaga świętej cierpliwości i ogromnej miłości bliźniego swego. Zawsze był uparty i wszystko robił po swojemu, ale teraz strasznie mu się to "po swojemu" nasiliło, więc ciągnięty przez nas wózek częściej zgrzyta.  Wczoraj zgrzytnął przy kiszeniu ogórków. 

Jak wszystkim wiadomo, jestem leniwą babą i uprawiam lenistwo jak tylko mogę, ale jak nie mogę, to łapię się za robotę i nie narzekam. Wczoraj złapałam się za kiszenie ogórków, bo kiszone ogórki lubię, a nie było chętnych, żeby za mnie te ogórki ukisić. Poza tym, nikt nie robi takich dobrych jak ja, normalnie jestem "miszczyniom". 

Najpierw nakicałam się przy myciu 25 kg ogórków, potem przygotowałam 50 słoików i siadłam sobie, żeby poćwiczyć cierpliwość przy obieraniu czosnku i chrzanu. Męża wysłałam, żeby urwał trochę liści dębu. Poszedł i wrócił z siatką pełną liści. Przytomnie nie zapytałam po co aż tyle urwał, bo znam człowieka, on cyt.:"robi dobrze albo wcale". Kiedy już wszystkie przyprawy były w słoikach, wzięłam się za upychanie ogórków. I w tedy na scenę wkroczył mój drogi małżonek.

- Dlaczego dałaś tak mało liści i kopru? - zapytał przyglądając się słoikom.

- Tyle ile dałam wystarczy.

- No nie wiem. Daj więcej liści, żeby ogórki nie były miękkie. Czosnku też bym dołożył - konsultował z miną neurochirurga przy operacji mózgu.

Nie odezwałam się, bo miałam kisić ogórki, a nie kłócić się z chłopem.

 - No dodaj trochę liści - nalegał.

- Nie dodam, bo nie kisimy liści tylko ogórki - odpowiedziałam spokojnie, chociaż już czułam, jak sama zaczynam kisnąć. 

Mąż zrobił minę zająca, czyli ścisnął usta w ciup i ruszył przy tym nosem.

- Jak sobie chcesz, ale zobaczysz, że będą miękkie - chrzanił, chociaż akurat chrzanu się nie czepiał.

- Jak ty chcesz doczekać jedzenia tych ogórków, to lepiej daj mi spokój -  powiedziałam z lekka zirytowana, czym zirytowałam męża.

- Jak sobie chcesz. Ty zawsze wiesz najlepiej.

- Nie musisz powtarzać, zrozumiałam za pierwszym razem - syknęłam ostrzegawczo, ponieważ kończyła mi się już cierpliwość. No jak tak można poprawiać "miszczynię"? Mąż wzruszył ramionami i poszedł coś tam mamrocząc, ale nie słuchałam, bo nie mam nerwów z postronków. Drugie starcie było przy zalewaniu ogórków, bo nie taką łyżką odmierzałam sól. 

- Ta łyżka jest za mała, weź tę większą - powiedział, podsuwając mi pod nos dużą łyżkę do nakładania sałatek.

- Coś się czepił? Kto robi te ogórki, ty czy ja?

- Jak się zepsują, to ja nie będę latał do śmietnika - odgrażał się z bardzo niezadowoloną  miną.

Posoliłam wodę i zostawiłam go, żeby skończył robotę, bo ja jednak na świętą się nie nadaję, a kłócić się też nie miałam zamiaru. Co się z tymi chłopami robi na starość, że tak kwitną w upierdliwości? No, nie wiem, jak inni, ale mój bardzo się popsuł. 

Przypomniały mi się słowa Marii Czubaszek o kobiecie, rybie i nartach, więc sięgnęłam do jej książki "Nienachalna z urody":     

"Absolutnie zgadzam się z zasłyszaną gdzieś tezą, że „mężczyzna potrzebny jest kobiecie jak rybie narty”. Mówię tak, chociaż sama mam męża i biorąc pod uwagę mój wiek, zapewne będzie to już ostatni. I uważam, że powinniśmy się kochać, bo inaczej byśmy się pozabijali. Choć do miłości nie zawsze jest potrzebna druga osoba w pobliżu. Czasem nawet jest lepiej, gdy jej nie ma w okolicy."

No. Ma kobieta rację. Chociaż może w młodości lepiej, gdyby ten mężczyzna jednak w okolicy był, ale na starość mógłby bywać tylko czasami. Najlepiej wyłącznie wtedy, gdy będzie w dobrym humorze.

I na dzisiaj to by było na tyle.  

czwartek, 28 kwietnia 2011

Powolutku, pomalutku, ale do przodu

Powolutku, pomalutku, ale jednak ruszyłam z miejsca. Znalazłam sposób na wczorajsze problemy. Mam nadzieję, że do soboty się obrobię. Muszę tylko przysiąść fałdów i wykrzesać z siebie trochę więcej entuzjazmu.

Żeby entuzjazm był możliwy wieczorem zajęłam się ładowaniem akumulatora. Na początek wypożyczyłam Niutka i oddawałam się babciowaniu. Co się nalulałam, nacałowałam i nagruchałam, to moje. Niutek zachwycał się swoim głosem a ja zachwycałam się całością jego 6 kg osoby. Po godzinie mały został przejęty przez stęsknionego tatę, który wrócił z pracy.

Gdy Młodziaki poszli do domu, zrobiłam sobie kąpiułkę. A potem zapakowałam się do łóżka z mocną herbatką i ostatnim kawałkiem świątecznego makowca. Do pełnego zadowolenia brakowało mi tylko czegoś miłego do czytania. Tym razem sięgnęłam po wiersze J. Kofty, które często poprawiają mi nastrój. Kiedy z przyjemnością składałam sobie literki i smakowałam nastroje, wrócił mój osobisty małżonek. Już od progu było widać, że zadowolony to on nie jest. Nie musiałam pytać co zepsuło mu humor, bo od razu się pochwalił – z planowanego na przyszły tydzień urlopu wyszły nici. Brak ludzi, nie ma komu robić, więc urlop musi poczekać. Żal mi ślubasa, bo tak liczył na te parę dni odpoczynku. Co zrobić, jest jak jest. Idę zrobić coś dobrego na kolację, może to trochę poprawi mu humor.

Na koniec dwa razy Kofta.

* * *
Rzecz o myśleniu Jest w naszym małym codziennym świecie Bzdur wiele w prasie, sztuce, przemyśle
Można by tego uniknąć przecież
Wystarczy tylko chwilę pomyśleć
Długo myślałem w skupieniu
Na czole mi przybyło bruzd
Co nam przeszkadza w myśleniu?
Chyba najbardziej mózg

* * *

Ździebełko...ciepełka

Wiem, że miłość jest udręką
Bo się wszystkiego od niej chce
Ja pragnę mało, malusieńko
A właściwie jeszcze mniej

Ździebełko ciepełka
W codziennych piekiełkach
W wyblakłym na szaro obłędzie
Różowa perełka, ździebełko ciepełka
Znów wiem, że jakoś to będzie

Gdy serce ukłuje przykrości igiełka
I biedne się czuje, niczyje
Ciepełka ździebełko
Ździebełko ciepełka
Wystarczy i wszystko przemija

Ździebełko ciepełka
Diamencik ze szkiełka
Czułości kropelka na listku
Ciepełka ździebełko
Tkliwości światełko
W twych oczach wystarczy za wszystko

niedziela, 27 lutego 2011

Mam humor, trochę cierpliwości, ale mam problem z wielbłądem

Kiedyś w sygnaturce przy nicku miałam wpisany cytat z P. Bosmansa: „Humor i cierpliwość to dwa wielbłądy, na których przemierzyć można wszystkie pustynie.”


Na humor się nie skarżę, ale cierpliwość mam na wyczerpaniu. Cóż długo już żyję, mam życie, którego sobie nie zazdroszczę, męża ze zdecydowanym charakterem, więc zasoby cierpliwości miały prawo zmaleć. Jednak chyba najwięcej cierpliwości tracę, gdy wymaga się ode mnie, żebym udowodniła, że nie jestem wielbłądem.


Osobiście mam pewność kim jestem i dziwnie się przy tym upieram. Oczywiście dziwnie nie dla mnie, tylko dla tych, którzy podejrzliwie patrzą, gdzie schowałam garby. Przykładów na wielbłąda mam wiele, niestety, ale podam tylko ostatni.

Mam problem z dostawcą usług, bo usługa działa na zasadzie pojawiam się i znikam. Dzwonię do usługodawcy z reklamacją i słyszę, że pewnie mam wadliwy sprzęt, bo pan na swoim komputerku ma wszystko w porządku.
Ustalamy że trzeba sprawdzić moje domowe ustrojstwo, bo przecież pan na swoim komputerku …, więc wina musi być po mojej stronie. Umawiamy się na sprawdzenie sprzętu.
Przychodzi fachowiec, sprawdza i mówi że ze sprzętem wszystko jest w porządku.
- To dlaczego nie działa? - pytam jak głupi. Pan jest mądry, więc z głupim, czyli ze mną, gadać nie musi, dlatego odsyła mnie do centrali.
W centrali inny mądry pan dalej nic nie wie i zaleca czekać do następnej awarii, to może wtedy się wyjaśni. Przy następnej awarii wszystko się powtarza. I tak dokoła Wojtek poszukaj portek.

Po pięciokrotnym sprawdzaniu sprzętu w domu i kilkunastu reklamacjach znam się świetnie z panami od usług. A usługa ciągle działa na zasadzie pojawiam się i znikam. Dlatego teraz albo udowodnię panu z centrali, że nie jestem wielbłądem, albo zdobędę palmę najbardziej upierdliwego klienta. Boję się, że większe szanse mam na to drugie. Usterka jest jakaś nietypowa, więc pan z centrali nie potrafi jej naprawić a jak nie potrafi, to uważa że ją sobie wymyśliłam, bo jestem wielbłądem. Jutro znowu będę dzwoniła do pana z centrali i już się cieszę, bo będziemy sobie udowadniali. Ja będę udowadniała, że nie jestem wielbłądem, pan z centrali, że pustynia może być wszędzie.


A co się tyczy poczucia humoru, to testowałam go ostatnio na ZUS. Ta skrupulatnie wypełniająca zadania statystyczne instytucja przysłała mi informację, jak stoją moje filary emerytalne. Okazało się, że tak stoją, tak stoją...., że po przeczytaniu informacji nawet mój leniwy mózg stanął, tyle że w poprzek, bo się we łbie nie mieścił. Powyższe objawiło się atakiem śmiechu.

piątek, 25 lutego 2011

Upierdliwiec - gatunek trudny w obsłudze.

Zofia Kucówna świetna aktorka, piękna kobieta a, co najważniejsze, mądry człowiek, w książce „Zatrzymać czas” napisała: „Istnieje pewien gatunek ludzi, wobec których trzeba mieć, jeśli nie poczucie humoru, co jest lepsze, to przynajmniej świętą cierpliwość”.

Podpisuję się pod tymi słowami, bo znam parę osób, które z upodobaniem testują cierpliwość bliźnich. Ale zastanawiam się też, czy aby przypadkiem, niedługo sama nie będę należała do gatunku upierdliwców, tj. tych z którymi jest się tylko z miłości albo z przymusu. Ostatnio zauważam u siebie niebezpieczne symptomy - coraz częściej z błahych powodów gotuję się jak szybkowar, aż mi dekielek podskakuje.

***
Pochwała złego o sobie mniemania

Myszołów nie ma sobie nic do zarzucenia.
Skrupuły obce są czarnej panterze.
Nie wątpią o słuszności czynów swych piranie.
Grzechotnik aprobuje siebie bez zastrzeżeń.

Samokrytyczny szakal nie istnieje.
Szarańcza, aligator, trychina i giez
żyją jak żyją i rade są z tego.

Sto kilogramów waży serce orki,
ale pod innym względem lekkie jest.

Nic bardziej zwierzęcego
niż czyste sumienie
na trzeciej planecie Słońca.

Autor W. Szymborska