Szukaj na tym blogu

czwartek, 30 czerwca 2011

Dla chcącego nic trudnego

Dla chcącego nic trudnego, jak ktoś lubi się denerwować, to okazję zawsze znajdzie. Każdy powód okaże się dobry, żeby napsuć sobie krwi, a jak się da to innym też. Dzisiaj byłam świadkiem sytuacji, która potwierdza powyższe.

Autobus (mój ulubiony punkt obserwacyjny kochanych bliźnich) zatrzymał się na przystanku. Ruch przy drzwiach, jedni wysiadają, inni wsiadają, a wśród tych wsiadających elegancko wyglądający mężczyzna w wieku przedemerytalnym. Kiedy drzwi się zamknęły, dobiegła do nich młoda kobieta. Kierowca zauważył ją w lusterku i powtórnie otworzył drzwi.

Kobieta wsiadła i zanim złapała oddech po biegu, znowu ją zatkało, nie ją jedną zresztą. Przedemerytalny wrzasnął z irytacją w jej kierunku.
- Co pani sobie myśli, że cały autobus będzie na nią czekał?! Zero kultury, samo chamstwo.

Może nie cały autobus, ale znaczna jego część otworzyła gęby ze zdziwienia, usiłując zrozumieć, o co Przedemerytalny drze swoją, gębę oczywiście.

Kobieta winna spóźnienia była zbyt zaskoczona i zmieszana, żeby było ją stać  na inną reakcję aniżeli wzruszenie ramion.  Ale chłopak, stojący najbliżej Przedemerytalnego, nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

I wtedy się zaczęło. Przedemerytalny zirytował się jeszcze bardziej, poczerwieniał i wrzasnął głośniej niż za pierwszym razem.
- Co się chamie śmiejesz? Do wariatkowa debilu, a nie między ludzi.
Debil zamiast odpowiedzieć śmiał się dalej, a z nim kilka osób, które wcześniej dyskretnie się uśmiechały. Przedemerytalny poczerwieniał jeszcze bardziej osiągając na twarzy kolor wigilijnego barszczu.
- Cholerna hołota, popaprańcy – warczał i dyszał, piorunując wzrokiem rozbawionych pasażerów.

Na szczęście autobus dojechał do kolejnego przystanku, więc Przedemerytalny mógł opuścić, tę bandę niewychowanych użytkowników komunikacji miejskiej.
Sytuacja była absurdalna i po wyjściu Przedemerytalnego pasażerowie na głos zastanawiali się, o co ten cyrk i co chłopu odbiło. 
 
Mój mąż, który ma dużo wyrozumiałości dla ludzi, skwitował cierpko to zajście.
- Nie ma się z czego śmiać. Jeszcze parę takich lekcji dobrego wychowania, to faceta szlag trafi i wtedy ludzie do reszty schamieją. A przecież wiadomo, że chamstwu trzeba się przeciwstawiać „siłom i godnościom osobistom”. Nawet, jak zamiast podkreślać wężykiem, zakładamy sobie wężyk na szyję.

Cóż, każdy wybiera, to co lubi. Widocznie Przedemerytalny lubił być wkurzony i dlatego zrobił awanturę z niczego.

środa, 29 czerwca 2011

Co by było, gdyby......

Zastanawianie się, co by było gdybyśmy poszli inną drogą niż poszliśmy, zrobilibyśmy zupełnie inaczej niż zrobiliśmy, itp., to świetna recepta na stratę czasu i energii potrzebnej do życia. Dlatego staram się unikać roztrząsania fikcyjnych wyborów, których nie dokonałam. Staram się, ale zdarza się, że na staraniu się kończy.

Dzisiaj właśnie zatopiłam się w gdybaniu. A wszystko przez to, że poniosło mnie w okolice mojego dzieciństwa i na ulicy spotkałam szkolną koleżankę. Ponieważ zaczęło padać schowałyśmy się przed deszczem w kafejce i zaczęłyśmy wspominać. Nie widziałyśmy się od czasów szkoły, więc było o czym gadać. I właściwie nie wiadomo kiedy ona ze wspomnień przeszła w gdybanie, a ja szybko dołączyłam.

Ona zmieniłaby prawie wszystko, bo dopiero wtedy miałaby szanse na dobre życie. Ja byłam mniej radykalna, ale i tak znalazłam dużo za dużo rzeczy do poprawki. I tak przerzucałyśmy się pomysłami na ulepszanie przeszłości, a w teraźniejszości nastrój nam siadał i spuszczał nos na kwintę.

- Zobacz, jak leje. Co za wstrętna pogoda – jęknęła koleżanka. 
Spojrzałam na jej boleściwą minę i pomyślałam, że jak nie skończymy tej rozmowy, to za chwilę zaczniemy się zastanawiać, jak wiele w życiu straciłyśmy przez deszcz, bo gdyby nie padało to... Skończyłyśmy. Bo można głupio gadać, można nawet być głupim, ale….. umiarkowanie. I tego będę się trzymać.

Zamiast czarnowidztwa wybieram czarny humor. Szkoda, że wczoraj zmarł Maciej Zembaty autor świetnych tekstów. Między innym napisanego do muzyki Szopena „Marszu żałobnego” Cóż. Będzie rozśmieszał tych co po tamtej stronie.

* * *

jak dobrze mi w pozycji tej
w pozycji horyzontalnej
ubodzy krewni niosą mnie na swych ramionach
a za trumną idzie żona

Choć pada , właśnie pada deszcz
w dębowej trumnie sucho jest
ubodzy krewni przemoczeni są zupełnie
żona pewnie się przeziębi

Dość długa droga czeka ich
kilometr z hakiem muszą iść
oj , będzie bardzo ciężko
z pełną trumienką , z moją trumienką

O wieko bębnią krople dżdżu
kołyszą słodko mnie do snu
ubogim krewnym trumna wrzyna się w ramiona
i już ledwie idzie żona

* * *
W prosektorium
W prosektorium najprzyjemniej jest nad ranem
Gdy szarzeje za oknami pierwszy świt
W oświetleniu tym korzystnie
Wyglądają starsze panie
A i panom nie brakuje wtedy nic
Oczywiście kiedy całkiem się rozjaśni
Pewne braki wyjdą na jaw tu i tam
Lecz na razie póki wszystko
Widać jeszcze niewyraźnie
Triumfuje dumne piękno ludzkich ciał

W prosektorium najweselej jest nad ranem
Później także tam wesoło , ale mniej
Świeży uśmiech opromienia
Tak poważne kiedyś twarze
A niektórzy szczerze szczerzą ząbki swe
Tylko jeden - ten co leży pierwszy z brzegu
Nie uśmiecha się bo głowy nie ma już
Lecz udziela mu się nastrój
Wytwarzany przez kolegów
W martwym ciele nadal mieszka zdrowy duch

W prosektorium najzabawniej jest nad ranem
Czasem spadnie coś ze stołu - czasem ktoś
Po czymś takim następuje
Ożywienie zrozumiałe
Krótkotrwałe bo dzień wstaje jak na złość
Jasny dzień ma swoje różne jasne strony
Lecz ja jednak mimo wszystko twierdzę, że
W prosektorium najprzyjemniej
Moim zdaniem jest nad ranem
Zresztą sami przekonacie o tym się

wtorek, 28 czerwca 2011

Niech żyją wakacje i poeci

Wygląda na to, że mam wakacje. Komputer znowu będzie mi służył wyłącznie do uprzyjemniania sobie czasu, bo roboty do sierpnia brak. Obgoniłam większość spraw niecierpiących zwłoki, w tym, wizyty lekarskie, które mają zapobiec temu, żebym zbyt szybko nie stała się zwłokami. Remont szczęśliwie należy już do przeszłości a my ze Slubasem jeszcze żywi i w pełnej komitywie, więc nic tylko się cieszyć. Zrobiłam wreszcie porządki w swoich notesach, co nie było proste, bo maszyna szyfrująca „Enigma” to małe miki w porównaniu do moich kapowników pełnych dziwnych numerów telefonów, adresów, nazwisk, zapisków, które już mi nic nie mówią, ale strach je wymazać, bo może będą kiedyś potrzebne, oczywiście pod warunkiem, że sobie przypomnę czego i kogo dotyczyły. Poszłam za ciosem i wywaliłam połowę książki adresowej w telefonie, więc już nie grożą mi pomyłkowe łączenia i SMS wysyłane nie do tych, dla których były przeznaczone. Czuję się dogłębnie przeorganizowana i ze spokojem mogę zacząć się lenić, bardziej niż dotychczas.

Leniuchować potrafię i śmiało mogę powiedzieć, że mam do tego talent. Już się cieszę na polegiwanie z książką, kontemplowanie rzeczywistości, zapatrzenia w siebie i ludzi, powolne spacery.

Apropos spacerów, wieczorem poszłam się przejść dla „zdrowotności”. Chodząc alejkami osiedla, przyglądałam się ludziom, zaglądałam w okna mieszkań i przypomniał mi się wiersz, który bardzo lubię. Władysław Broniewski „Cienie”

* * *

Nocni przechodnie, cisi, zamyśleni, czarni,
chwieją wysmukłe cienie w refleksach latarni.

Cienie pełzną, nie mogą odczepić się od nich,
przełażą przez sztachety, padają na chodnik.

Małe, śmieszne, po twarzach deptane obcasem,
wielkie, straszne, na szczudłach sążniste dryblasy.

Podnoszą kapelusze na zjeżonych włosach,
lękają się zapałki, blasku papierosa.

Nad brzegiem czarna rampa zgina je i łamie.
Szalone! - skaczą w wodę do góry nogami.

Znikł!... Przemija rzeka... Powiew... Milczenie...
Nocni przechodnie bledną... - jak cienie, jak cienie...

Cieszę się, że na każdą smutną czy wesołą sytuację, mam pod berecikiem jakiś wiersz, który wzmaga radość albo łagodzi smutek, bo daje poczucie, że nie jestem sama, ktoś już to przeżył i pięknie opisał. Niech żyją poeci.

czwartek, 23 czerwca 2011

O kiepskiej wydajności, internetowych znajomościach i uzależnieniu od Niutka

Środek kolejnego tygodnia a ja ciągle w niedoczasie. Wczoraj byłam na spotkaniu z dwiema koleżankami poznanymi na internetowym forum, więc dzisiaj pół dnia siedziałam przy komputerze, żeby zdążyć z robotą do piątku. Złoszczę się, bo wiem że pracuję w ślimaczym tempie. A wszystko przez te problemy z pamięcią krótkotrwałą, która u mnie jest baaardzo krótkotrwała. Dlatego po kilka razy sprawdzam, to co robię a czas nie czeka. Ale, jak się nie ma co się lubi, to trzeba korzystać z tego co się ma i robić swoje. Szczególnie jak brak lepszego wyjścia a życie ciśnie.

A wracając do miłych rzeczy, to spotkanie w realu było równie miłe jak rozmowy na forum. Znamy się od kilku lat, ale do spotkań face to face dochodzi rzadko, chociażby dlatego, że mieszkamy w różnych częściach Polski. Brak osobistego kontaktu nie wyklucza porozumienia i poczucia więzi. Trzeba tylko dać sobie uwagę, szczerość, życzliwość i już można się cieszyć spotkaniem z drugim człowiekiem.

Jak mowa o radości, to mam jej dużo dzięki Niutkowi, który działa na mnie jak narkotyk. Bawiąc go jestem w euforii a kiedy go nie ma przeżywam zespół odstawienia. Co to się porobiło. W życiu nie przypuszczałam, że tak mi odbije. Ale co zrobić, jak mały jest taki słodki, że chce się go zjeść. Pośrednio to robię, obcałowując go gdzie popadnie. Zresztą nie mnie jednej zawrócił w głowie, mam konkurencję.

Kończę wpis apelem autorstwa Wojciecha Młynarskiego z dedykacją dla moich ulubionych koleżanek.

* * *
Lubmy się trochę

Nim się sny poetów ziszczą,
nim się wina dzban utoczy,
zanim szczęściem nam zabłysną
umęczone nasze oczy,
nim nas głupcy brać przestaną
na wypranych słów taniochę,
ludzie, gdy wstaniemy rano,
lubmy się trochę!

Nim na czoła włożym wieńce,
zanim przejrzą ślepe kuchnie,
nim weźmiemy się za ręce,
nim dokoła radość buchnie,
nim mentora nadętego
zajmą kalambury płoche,
ludzie, w środku dnia szarego
lubmy się trochę!

Nim w dziecinną się grzechotkę
zmieni kpiarski kadyceusz,
nim się zrobi miny słodkie
na kolejny jubileusz,
nim szarlotkę się upiecze
i zaprosi pannę Zochę,
ludzie, w swojski nasz odwieczerz
lubmy się trochę!

Pocieszajmy tym lubieniem
skołowane nasze główki,
nie próbujmy go zamieniać
na zaszczyty czy złotówki,
ty nas, drogo życia, prowadź,
a my, twym pokryci prochem,
aby idąc, nie zwariować -
lubmy się trochę!

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Remontu ciąg dalszy........

Przysłowie mówi, że nie miała baba kłopotu, to kupiła sobie prosię. Ja też chyba miałam za wygodnie, bo zachciało mi się remontu. Chciałam to mam za swoje. Pokój przypomina pobojowisko a końca nie widać. Samokrytycznie muszę przyznać, że trochę w tym mojej winy, bo zmieniła mi się koncepcja. Musiałam zmienić kolor farby, bo ta, którą kupiłam, okazała się nie taka, jaka miała być. Poza tym trzeba było trochę przerobić gotowe już półki. Nic nie poradzę, że najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy ostatnie. Jest jak jest.

Jednak Ślubas nie rozumie i wznosi oczy do nieba, zgrzyta zębami, skarży się kumplom a na mnie patrzy spode łba. Trudno, niech się patrzy, jakoś to zniosę. Za to po remoncie będziemy oboje zadowoleni.

Niech się cieszy, że jestem tylko trochę podobna do mojej cioci Helenki. Ona to dopiero miała fantazję. Pamiętam, jak z wersalki własnoręcznie zrobiła dwa fotele. A łóżko z baldachimem, które się jej znudziło, obiła siatką i zrobiła kurom ekskluzywny kojec. I to nie były jej jedyne nowatorskie pomysły, bo miała duszę artystki i nie widziała przeszkód. Zawodowo zajmowała się kwiaciarstwem, ale układanie bukietów nie wyczerpywało jej potrzeby upiększania wszystkiego wokół. W ogóle, to ciocia Helenka urodziła się trochę za wcześnie i nie pasowała do reguł siermiężnego socjalizmu. Dzisiaj miałaby o wiele większe pole do popisu.

I na tym kończę ten wpis, bo muszę iść udobruchać Ślubasa.