Szukaj na tym blogu

sobota, 13 września 2014

Minęła kolejna rocznica






















13 dzień września 1996 roku to data graniczna - od tej daty diametralnie zmieniło się moje życie i ja sama. Wypadek wyrzucił mnie z mojej dotychczasowej drogi i trafiłam na pobocze, gdzie wcale nie jest spokojniej a jedzie się trudniej. Jednak jakoś sobie radzę. Już dawno przestałam pytać, dlaczego tak a nie inaczej potoczyło się moje życie. Wiele straciłam, ale też coś zyskałam. Choć czasami się buntuję, bo nie podoba mi się mój los, to i tak jestem wdzięczna za wszystko co mam. Prawdę mówiąc, to trudnym przeżyciom zawdzięczam najwięcej, bo dzięki nim stałam się pełniejszym człowiekiem. Żyję, godząc się z tym, że życie chociaż ulotne jak dmuchawiec bywa ciężkie jak ołów. Jednak dopóki trwa jest dobrze... i tego będę się trzymać. 


 


                                                                                                                                                ilustracje   znalezione w sieci

czwartek, 11 września 2014

I po co mi to było wiedzieć...

Poranek przywitał mnie deszczem, ale jakoś specjalnie mnie to nie zmartwiło. Nie muszę dzisiaj nigdzie iść, więc deszcz mi nie przeszkadza. Szum kropel uderzających w parapet działa na mnie kojąco i jest mi bardzo przyjemnie. Jak ja lubię takie leniwe poranki, kiedy dzień jeszcze przede mną i nie trzeba nigdzie się śpieszyć. Popijając gorącą herbatę, powoli planuję dzisiejszy dzień. Do śniadania włączam sobie laptopa i sprawdzam co słychać na tym najlepszym ze światów. I... dobry nastrój szlag trafia.



Złe informacje same włażą w oczy i trudno przed nimi uciec. Jedyna rada – nie zawieszać się na nich. Trzeba pilnować diety psychicznej, bo w przeciwnym razie łatwo można stracić radość życia i pójść w ślady tych, którym życie obrzydło.

A przecież można tak, jak na załączonym materiale.

 

środa, 10 września 2014

Jestem...













Długo mnie tu nie było, ale czasami dobrze jest zamilknąć, zatrzymać się i pobyć z daleka, tylko ze sobą. 

Jod dłuższego czasu traktowałam bloga po macoszemu i pisałam coraz rzadziej. Całą energię i czas zabierała mi trudna do ogarnięcia codzienność a z nowym rokiem zamilkłam na dobre. 

Jednak znów zatęskniłam za układaniem literek i mędrkowaniem, więc wracam do prowadzenia bloga. Miło mi że pomimo tylu miesięcy mojej nieobecności stali Czytelnicy wciąż odwiedzają bloga i piszą że czekają na kolejne wpisy. Dziękuję za zainteresowanie i życzliwość. 

Ostatnio dużo  czasu poświęciłam na rozmyślania, bo kolejna rocznica urodzin   nastroiła mnie wyjątkowo refleksyjnie. I tak zaglądałam w głąb siebie, podsumowywałam co za a co przeciw, szukałam sensu i radości w swoim życiu, wyciągałam wnioski. 

Z moich analiz wyszło, że powoli mądrzeję i jestem na dobrej drodze. Ale czy  jestem szczęśliwa? No właśnie...

Tak sobie myślę, że szczęście nie jest czymś co się zdobywa, ale czymś czego się mimochodem doświadcza. Nie trzeba za nim gonić, bo pogoń za szczęściem może nas  od niego oddalić. Kiedy się biegnie nie sposób zauważyć i docenić tego, co jest na wyciągnięcie ręki. A czasami szczęściem jest dany nam czas, czyjaś obecność, doświadczenie, brak bólu. Tak... szczęściem bywa też to co zwyczajne i powszednie, a co zaczynamy doceniać gdy tego braknie. Szczęściem jest także umiejętność nie definiowania siebie poprzez pryzmat świata zewnętrznego, bo to pozwala uniknąć frustracji, rozczarowania, ciągłego porównywania się z innymi, życia cudzym życiem zamiast swoim. Patrząc z tej perspektywy, to mam szczęście a szczęśliwa bywam, czego i Wam życzę.


































WYBOISTA, BŁOTNISTA  ALE  TO TEŻ  MOŻE    BYĆ     PIĘKNA DROGA DO SZCZĘŚCIA

wtorek, 31 grudnia 2013

Ostatni wpis 2013 r.


Witam po długiej przerwie, w ostatnim dniu 2013 roku. Powinnam się wytłumaczyć z nieobecności, bo pytacie co u mnie, dlaczego tak rzadko odzywam się na blogu, więc … już się tłumaczę. 
Po pierwsze od mojego ostatniego wpisu niewiele się u mnie zmieniło czyli robię co mogę, żeby trzymać się pionu i wciąż jestem w niedoczasie. 
Po drugie, „Błogosławieni, którzy nie mając nic do powiedzenia, nie ubierają tego w słowa.”, jak rzekła Jane Austen. A ja rzeczywiście nie miałam nic do powiedzenia, przynajmniej nic pozytywnego. Dlatego ostatni wpis pasował do tytułu bloga jak garbaty do ściany - pod warunkiem, że ściana krzywa.

Cóż, mój z takim trudem wypracowany optymizm ustąpił, pod naporem życiowych okoliczności, miejsca mojej melancholijnej naturze. A jak do tego dodacie wredne zagrywki mojego starczego organizmu, chorobę Ślubnego, mnogość upierdliwych spraw do załatwienia, to już wiecie opisu jakich „atrakcji”wam i sobie oszczędziłam.

Dzielenie się problemami jest dobre, ale nie zawsze wystarcza siły, żeby opowiadać o problemach i rozwiązywać problemy. Mi nie wystarczało, więc zamiast ubierać w słowa, co i jak mnie gniecie, czego nie ogarnia mój mały rozumek, skupiłam się na rozsupływaniu supełków.

Poza tym, robiłam co było do zrobienia i szybko przenosiłam uwagę na sprawy oderwane od mojej codzienności. Czytałam autobiografie, bo to świetny sposób na naukę pokory i dystansu do życia. Oglądałam sidcomy i kryminały. Obejrzałam cały cykl zekranizowanych powieści Agaty Christie, chociaż jakiś czas temu bardzo dziwiłam się mojej Jolci zamiłowania do takiej literatury. No tak, nikt nie zna siebie na tyle, żeby się, od czasu do czasu, sobie nie dziwić. A świat pana Herkulesa Poirota i panny Marple w zderzeniu z życiem jest tak urzekająco sielski. Dlatego, każdemu kto ma nerwy w strzępach i chce oderwać się od rzeczywistości, pogimnastykować umysł, nacieszyć oczy pięknymi krajobrazami, wnętrzami i luksusowym życiem na angielskiej prowincji, polecam taką filmową terapię.

I to tyle na dziś, bo najwyższy czas szykować się na sylwestra. Jeszcze tylko najlepsze życzenia dla wszystkich, którzy czytają bloga. Niech nowy rok 2014 przyniesie Wam dużo zdrowia, spełnienie marzeń, codzienną radość i dużo miłości. Dziękuję za to, że o mnie pamiętacie. DO SIEGO ROKU 


poniedziałek, 11 listopada 2013

Ech... melancholijnie, refleksyjnie i zbyt powolnie, ale mimo wszystko dość pogodnie


Moja ulubiona brzoza - en face
Znowu przepadłam na dłużej, ale zainteresowanym donoszę, że żyję, chociaż nie odzywam się na blogu, nie sprawdzam poczty i nie udzielam się na ulubionym forum. Po prostu, nie tracę niepowtarzalnej okazji, żeby siedzieć cicho, bo jakoś nie chce mi się gadać. Energii wystarcza mi jedynie na to co dzieje się w realu. A że dzieje się dużo. Wiele razy włączałam laptopa, żeby donieść Wam co u mnie słychać, ale na zamiarach się kończyło. Powód? Ogólnie rzecz ujmując, czas mnie zjada i rozkłada na obie łopatki, więc ciągle z czymś nie nadążam. Do tego jeszcze te jesienne klimaty. Wszystko dokoła brzydnie i umiera. Drzewa ogołocone z liści kojarzą mi się z cmentarnymi pomnikami. Niebo przykryte ołowianymi chmurami jest za nisko, żeby wzlecieć i oderwać się od rozmiękłej ziemi, na której leży brązowo-szara plajta butwiejących roślin - memento tego do czego zmierza wszystko co żyje. I tym oto sposobem pałętam się po swojej codzienności zatopiona w jesiennej zadumie, karmiąc się melancholią i wspomnieniami, oglądam swoje życie od podszewki. Ale.Ten czas wycofania, skupienia się tylko na tym co niezbędne, niesie za sobą wyciszenie, wewnętrzny spokój, dystans do życiowych problemów. I mimo wszystko... nie jest mi źle, da się żyć. A zatrzymane na zdjęciach obrazy z kilku ostatnich dni cieszą swoim kolorowym pięknem serce i oczy.


Malinowszczyzna 2013
Malinowszczyzna 2013



















Malinowszczyzna 2013



Malinowszczyzna 2013

Malinowszczyzna 2013

Malinowszczyzna 2013
Malinowszczyzna 2013

Malinowszczyzna 2013
Okolice domu -nasza trasa spacerowa



Okolice domu - wąwóz nasza trasa spacerowa

Kolory jesieni





                                                                                                     Ktoś musi posprzątać ten jesienny zawrót głowy