Dzień Kobiet, jakiś czas temu okrzyknięty socjalistycznym świętem, znów wraca do łask. Ja lubię świętować. Nigdy też nie miałam nic przeciwko temu, żeby świętować z okazji bycia kobietą. Trzeba być skrajnie fanatyczną feministką, żeby się obrażać i mieć za złe, że świętuje się z okazji posiadania żeńskiej płci.
Moim zdaniem kobieta to bardzo fajny gatunek człowieka, więc święto jej się należy, jak psu buda. Szkoda że niektórzy mężczyźni zauważają kobiety raz w roku, bo sami sobie robią krzywdę. Kobieta, którą się traktuje jak babę do gotowania i prowadzenia domu, zachowuje się jak baba – zrzędzi, ględzi i ma za złe.
Dokładnie rok temu nie w głowie mi było świętowanie. Byłam w szpitalu i wycinano mi guza zlokalizowanego w jamie brzusznej. Przed operacją myśli miałam czarniejsze niż smoła, chociaż bardzo się starałam o pozytywne podejście do problemu. Lekarze przez trzy godziny oglądali moje podroby i nie wiedzieli co też za cudo wyhodowałam sobie na kresce jelita. Do tamtej pory nie wiedziałam nawet, że człowiek ma w brzuchu coś takiego, jak kreska jelita. Guz okazał się niegroźny, więc przeżyłam kolejny rok swojego życia.
Dla odmiany dzisiejszy 8 marca był bardzo miły. Po raz pierwszy trzymałam na rękach mojego wnuka, 4,230 kg szczęścia. Cieszyłam się moją córką, która jest mądrą i piękną kobietą, a od wczoraj również matką. Z radością przyjęłam od męża bukiet frezji i dużo serdeczności.
Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz