Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą małżeństwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą małżeństwo. Pokaż wszystkie posty

piątek, 17 listopada 2023

Ludzie gadają, chociaż pojęcia nie mają...

 


Czasami, chociaż niezbyt często, zastanawiam się, co ludzie powiedzą, bo ludzie zawsze mają coś do powiedzenia. Ciekawe że niektórzy o innych "wiedzą" więcej niż o sobie i całkiem niepotrzebnie się tą wiedzą dzielą. Mnie też interesują inni ludzie, jednak nie uważam, że powinnam układać im życie. Dlatego też ze zdziwieniem patrzę na tych "lepiej poinformowanych", którzy uzurpują sobie prawo do pouczania bliźnich jak ci mają żyć.

poniedziałek, 1 czerwca 2020

Jak to życie emerytki z emerytem może być wyzwaniem i skaraniem boskim

Uwaga! Małżeńska emerytura






















Tak sobie piszę, co widzę i słyszę, trochę opisuję, co mnie spotyka, a trochę zmyślam. Proporcje wymieszania rzeczywistości z fantazją niech zostaną moją tajemnicą.
Szłam sobie spacerkiem do domu i spotkałam znajomą. Znajomość nie była z gatunku zażyłych i należała raczej do gatunku przelotnych, bo znajoma przelatywała koło mojego domu w drodze do pracy. Dawno jej nie widziałam, ale też nie ma się czemu dziwić, skoro rzadziej wychodzę z domu. Znajoma ucieszyła się na mój widok proporcjonalnie do mojej radości ze spotkania z nią, wnioskuje z tego, że obie jednakowo zaczęłyśmy wymachiwać rękami i wdzięcznie mamrotać przez maseczki.
- Dzień dobry!!! Och jak dawno pani nie widziałam –          zaczęłam pierwsza, bo już tak mam, że pierwsza czepiam się ludzi.
- Dzień dobry, dzień dobry – zawtórowała ona, stając w przepisowej odległości dwóch metrów, choć głowy za to nie dam, bo żadna z nas nie miała przy sobie metrówki.
- Co u pani dobrego? - zapytałam grzecznie i niezbyt wścibsko.
- Nic – odpowiedziała krótko, ale za moment postanowiła jednak uściślić – nic, normalnie czarna rozpacz. Pani wie, że ja od nowego roku jestem na emeryturze? Ale już nie daję rady – zakończyła uściślanie i z rezygnacją pokiwała głową.
- A dlaczego pani tak źle? – zapytałam współczująco, chociaż sam fakt bycia emerytką nie wydawał mi się aż tak tragiczny.
- No w domu jestem, całe dnie w domu siedzę, wie pani z mężem siedzę. No oszaleć normalnie można. I jeszcze teraz ten wirus, to nawet do syna nie mogę uciec. 
- Rozumiem panią - powiedziałam jeszcze bardziej współczująco, bo też jestem na emeryturze, też całe dnie w domu siedzę, też z mężem i nawet do syna uciec nie mogę, bo go nie mam. Obie pokiwałyśmy głowami z rezygnacją. Temat się urwał, więc chciałam się pożegnać, bo przecież nie będę obcej kobity przesłuchiwać na tak drażliwy temat, jak dwoje emerytów skazanych na siebie przez cały boży dzień. Tym bardziej, że kiedyś widziałam znajomą z mężem i nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Na moje oko, to on był z rodzaju tych karmionych od dzieciństwa z procy, bo na wszystkich się rzucał z zębami. Ale znajoma złapała oddech i chyba postanowiła sprawdzić, czy moje "rozumiem panią" nie było aby na wyrost. 
- Też pani tak ma? - spytała. 
- No też - odpowiedziałam, nie wchodząc w szczegóły, bo co będę do obcych ludzi na osobistego chłopa donosić. Oj tam, oj tam, może nawet bym trochę podonosiła, bo dobrze by było trochę odreagować domowe pole minowe, ale akurat zachciało mi się siku. Wiadomo, z fizjologią nie wygrasz, a już szczególnie w pewnym wieku. Jednak znajomą zaalarmował mój brak wymowności, bo znała mnie jednak z tej bardziej rozmownej strony. 
- To ja widzę, że u pani jeszcze gorzej niż u mnie - oceniła mój stan. Ale niech się pani tak nie przejmuje, szkoda zdrowia. Wie pani, że ten mój, to nie pozwala mi się teraz z domu ruszyć, bo krzyczy, że wirusa przywlokę. Ale ja go znam, zawsze chciał mnie w domu trzymać, to teraz ma pretekst. Ile ja się musiałam nawykłócać, żebym mogła pójść do pracy, jak syn trochę podrósł - zaczęła wspominać. A ja z niepokojem pomyślałam, że ona ma za dużo wspomnień, chociażby ze względu na długi małżeński staż zaś ja, ze względu na pojemność pęcherza, mam za mało czasu . 
- Jednak się uparłam i do pracy poszłam. I wtedy dopiero odżyłam, ale te lata tak szybko zleciały. No i teraz ta emerytura - powiedziała ze smutkiem, a ja się ucieszyłam, że chwała Bogu, kobita zmierza do brzegu, więc nie jest źle. Niestety, ucieszyłam się przedwcześnie. 
- Nie będzie tak źle. Wirus minie, to znajdzie sobie pani jakieś zajęcie i zacznie się pani cieszyć z emerytury - powiedziałam. I trafiłam jak kulą w płot, bo zrobiłam najgorszą rzecz z możliwych, ona chciała ponarzekać, a ja wyskoczyłam z pocieszaniem. 
- Nie, to się nie uda, ten dziad wszędzie za mną polezie. W młodości pilnował mnie z zazdrości, a teraz z braku zajęcia - powiedziała wzdychając głęboko, ale trudno powiedzieć, czy z powodu podduszenia przez maseczkę (nomen omen we wzór w niebieskie poduszeczki), czy z powodu rozczarowania mężem. 
- Wie pani, że on ma nawet pretensje, że chodzę do syna? Bo on wtedy musi być sam - powiedziała ze złością. I co z tego? Ja chcę być sama i nie mogę, bo Kryśka to, Kryśka tamto - nakręcała się coraz bardziej. Ja za to nie mogłam się zakręcić, więc parłam do zakończenia rozmowy. 
- Tak to jest z tymi chłopami - powiedziałam szybko, żeby nie zdążyła odezwać się przede mną - powodzenia życzę i do zobaczenia. 
I tu drugi raz trafiłam kulą w płot, bo trzeba było zamknąć dziób, powiedzieć, że się śpieszę i z "do widzenia" uciekać do chałupy. Ale nie, zachciało mi się seksizmu i pozytywnych przekazów, to Kryśka pociągnęła wątek. 
- Ma pani rację, jeden gorszy od drugiego - powiedziała, spoglądając na mnie serdecznie z za zaparowanych okularów zaś ja byłam pewna, że ten drugi gorszy w oczach Krystyny to właśnie mój chłop. 
- Także lepiej to już nie będzie - kontynuowała swoje gorzkie żale. Przepraszam, że ja tak pani głowę zawracam - zreflektowała się nagle - ale wie pani tak mnie cholera nosi, że musiałam sobie pogadać. 
- Nic nie szkodzi, rozumiem, ale już muszę lecieć. Do widzenia. - powiedziałam na jednym oddechu i wyrwałam przed siebie, jak Kusociński, chociaż normalnie ledwie łażę. 
Jednak jak sprzęgną się dwie mocne siły: fizjologiczny przymus i dobre wychowanie, to człowiek czasem musi przeskoczyć siebie. I tak uważam, że zrobiłam co mogłam. Krystyna może nie została wystarczająco wysłuchana i pocieszona, ale odeszła przekonana, że są gorsze chłopy niż jej, bo właśnie spotkała kobitę, która ma tak źle, że już nawet nie ma siły się poskarżyć. Nie podejrzewam Kryśki, że cieszy się z cudzego nieszczęścia. Po prostu, zawsze dobrze wiedzieć, że nie cierpi się samemu. No i nikt jej nie spławił, wykręcając się sikaniem. Czyli wychodzi na to, że mamy same plusy dodatnie, jak mawiają niektórzy optymiści. I dzisiaj to by było na tyle.

Zdjęcie znalezione w internecie.

wtorek, 17 marca 2015

Uff, ale romantycznie...




















No, może nie aż tak bardzo, jak na powyższym obrazku, bo ja bez papilotów, Ślubny bez piwa, kota (przynajmniej tego zewnętrznego) nie posiadamy, ale... reszta się zgadza. Spokojnie, pogodnie, wespół w zespół oglądaliśmy dziś wieczorem telewizję.

I wiecie co, fajnie było. Chyba głupieję, ludzie kochane... A może jednak nie... 


obrazek złowiony w sieci

wtorek, 21 października 2014

To była miłość... Historia Maxine i Dona





Maxine i Don poznali się w 1952 roku. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Założyli rodzinę i adoptowali dwójkę dzieci. Mimo upływu lat ich miłość cały czas była tak samo silna. Byli dla siebie nie tylko parą. Traktowali się jak najlepsi przyjaciele. Darzyli się zaufaniem i szacunkiem. Przeżyli ze sobą 62 lata.




































































Maxine ostatnie chwile na tym świecie spędziła trzymając dłoń swojego ukochanego męża… 




Ostatnie słowa Dona brzmiały:” To jest moja najpiękniejsza żona!”. 

Maxine umarła pierwsza. Krótko po tym, jak jej ciało wyniesiono z pokoju, Don podążył tą samą ścieżką. Odeszli prawie jednocześnie. 

Każdy człowiek ma ogromne szczęście, jeśli może dzielić miłość z drugą osobą. Sukcesem nie są pieniądze, a uczucie, którym możesz darzyć kogoś do końca swoich dni. Historia warta przekazania dalej i uświadomienia ludziom, co tak naprawdę liczy się w życiu…

Źródło: Popularnie.pl

Zgadzam się, że tę historię warto przekazywać dalej.


poniedziałek, 28 listopada 2011

Z jednej strony, z drugiej strony


autor misiolinka
Ostatnio szerokim echem w mediach odbiła się publikacja książki wspomnieniowej, w której Danuta Wałęsa opowiada o swoim życiu. Przeczytałam dzisiaj urywek tej książki i właściwie nie bardzo wiem, co o tym myśleć. Z jednej strony Danuta Wałęsa ma prawo mówić o swoim życiu, co tylko chce, ale…, no właśnie, jest małe „ale”. Bo nie da się przecież ukryć, że całe zainteresowanie książką wynika głównie z tego, że swoje wspomnienia upublicznia żona Prezydenta i Noblisty.

Z wywiadów, jakich udzielała pani Wałęsowa w związku z promocją książki, przebija rozczarowanie i ogromna potrzeba dowartościowania się. Z czego to wynika? Moim zdaniem z tego, że kiedy wypaliła się miłość do męża, Danuta Wałęsa zapragnęła, żeby chciaż obcy ludzie ją docenili, zobaczyli kim dla niego była i jak bardzo go wspierała. Wcześniej pewnie bardzo się z nim identyfikowała i uważała, że jego sukcesy są też jej sukcesami a teraz zapragnęła uznania dla siebie, jako kobiety i żony


Poza tym, poczuła się zwolniona z lojalności wobec małżonka, który się od niej odsunął. Ale Lech Wałęsa nie jest bez winy. Gdyby zachowywał się wobec żony tak jak powinien, to nie dowiedziałby się z mediów, jakie żale ma do niego jego własna żona. I książka, być może, nigdy by się nie ukazała a nawet, jeżeli, to nie odkrywałaby, aż tak bardzo, osobistych spraw małżonków.

W każdym małżeństwie są jakieś nieporozumienia, zgrzyty, żale, ale jeżeli ludzie się kochają, to potrafią sobie wybaczać i naprawiać to, co szwankuje. Nie zachowują się też nielojalnie wobec małżonka i nie obwieszczają postronnym tego, co on ukrywa. Jednak za lojalność trzeba płacić lojalnością a w małżeństwie państwa Wałęsów chyba tego zabrakło.

Jestem w związku małżeńskim od 32 lat, to szmat czasu, więc mój mąż miał wiele okazji, żeby zrobić coś, co mi się nie spodoba. Ja też nie raz nadepnęłam mu na odcisk. Ale zawsze stanowiliśmy tandem i byliśmy dla siebie najważniejsi, więc nie odmierzaliśmy aptekarską wagą, kto ile zawinił, kto ile dał, kto lepszy a kto gorszy. Gdybym miała ocenić nasze małżeństwo, to uczciwie mogę powiedzieć że jest dobre, szanujemy się, dbamy o siebie i wspieramy się wzajemnie. A mój mąż na pewno by nie powiedział, tego, co Lech Wałęsa, że z żoną jest nie z miłości tylko ze względu na zasady. Nawet gdyby trzymała go przy mnie tylko przysięga, to honor nie pozwoliłby mu robić mi łaski, że ze mną jest.