Parę
lat temu umówiłam się z dwiema koleżankami na babski wieczór w
restauracji o intrygującej nazwie Czarny Tulipan. Nie była to moja
pierwsza wizyta w tym lokalu, ale ostatnia. Niezadowolonych klientów było chyba więcej, bo lokal
wkrótce zamknięto.
Restauracja mieściła się w piwnicy jednej z kamienic lubelskiego Starego Miasta. Wchodziło się do niej po bardzo
stromych schodach. Jak już udało się nam dotrzeć do celu, to pozostało zająć miejsce przy stoliku i wybrać coś z
menu.
- Jadłam
tu świetną kaczkę w pomarańczach. Polecam -
powiedziałam do sapiących koleżanek.
- Ja
całej kaczki nie zmęczę. Poza tym jestem głodna i chcę coś
szybkiego - odpowiedziała Dorota, która była głodna tylko na coś
szybkiego.
-
Przecież ta kaczka jest porcjowana i danie wcale nie jest duże.
Nikt ci całej kaczki jeść nie każe. Czekać też nie trzeba długo, bo oni nie pieką od początku, tylko
podgrzewają - namawiałam.
- To
przecież oczywiste. Inaczej zanim by tę kaczkę upiekli, to trzeba by kwitnąć przy stoliku dobre
półtorej godziny - Anka posłała Dorocie dyskretnego prztyczka, bo były na etapie tak zwanej szorstkiej przyjaźni.
- Ja
chcę kaczkę - zdecydowała się Anka.
- To ja
też - dołączyłam.
- No
dobra, jak wszyscy, to babcia też - zadeklarowała się Dorota.
I
wszystkie zaczęłyśmy tęsknym wzrokiem wypatrywać kelnerki. Po chwili przechodziła koło nas dziewczyna z
tacą.
- Możemy
panią prosić - wyrwała się głodna Dorota.
- To nie
mój stolik.
- To,
który jest pani? My się chętnie przesiądziemy - nie odpuszczała Dorota.
- Ale ja
już kończę zmianę - wyjaśniła kelnerka i czym prędzej
uciekła.
Minęło następne pięć minut, a nie pojawił się nikt z obsługi.
- Idźmy
stąd - zaproponowała Dorota.
- O nie.
Ja na głodniaka nie pokonam tych schodów - zaprotestowała Anka.
- Za
chwilę może ktoś przyjdzie - powiedziałam z nadzieją.
- Dobra,
dopóki jeszcze trzymam się na nogach, to pójdę poszukać kelnerki -
powiedziała Dorota i poszła.
- Widzisz jaka ona jest gruba? A ciągle martwi się, że jest głodna. O nogi powinna się bardziej martwić, bo za chwilę wysiądą jej kolana - powiedziała "żyćliwie" Anka i zamilkła, bo na horyzoncie pojawiła się Dorota.
Zapowiadał się miły wieczór, nie ma co.
- Zaraz
ktoś przyjdzie. Okazało się, że jedna kelnerka wyszła, druga
jeszcze nie dotarła, więc stąd opóźnienie - wyjaśniła po powrocie Dorota.
- O czym
gadałyście? - zapytała, gdy już usiadła.
Ja milczałam, jak zaklęta,
bo kto gadał niech się pochwali.
- Tobie
dupę obrabiałyśmy - powiedziała Anka uśmiechając się promiennie i zupełnie bezzasadnie
używając przy tym liczby mnogiej.
- I co?
- nie odpuszczała Dorota, patrząc nie wiem czemu na mnie.
- Ja tam,
jak zawsze, uważam, że jak ktoś poza plecami obrabia
mi dupę, to ja mam go w dupie i jego uwagi również - wyłożyłam swoje życiowe credo.
Anka
nie zdążyła się wypowiedzieć, bo przyszła wreszcie długo
wypatrywana kelnerka. Zamówiłyśmy trzy porcje kaczki i trzy herbaty. Pech chciał, że dwie z nas były na
antybiotyku, a jedna przyjechała samochodem, więc odpadało zakropienie spotkania czymś miłym. Kaczka musiała sobie radzić bez podlewania. Pani kelnerka
zamówienie przyjęła i rozpłynęła się jak złoty sen. Anka szybko zaczęła opowiadać o swoim urlopowym wyjeździe.
- Na
twardo tę wodę gotują? - odezwała się Dorota po kilku minutach.
- Daj
spokój, przyniosą wszystko razem - powiedziała Anka i wróciła,
do relacji z wycieczki po Barcelonie.
- No bez
jaj. Od złożenia zamówienia siedzimy tu 40 minut - Dorota uparła się robić za kukułkę.
-
Rzeczywiście - potwierdziłam spoglądając na zegarek.
Anka
chyba zapomniała o jedzeniu i wolała wspominać, więc czekała niecierpliwie aż wrócimy do rozmowy. Wtedy na horyzoncie pokazała się kelnerka, tym razem ta od naszych
stolików, żeby nie było, że tak prześladowałyśmy wszystkie
kelnerki naraz.
- Proszę
pani, co z naszym zamówieniem? Kiedy wreszcie dostaniemy zamówioną
kaczkę? - zawołała Dorota.
-
Chwileczkę, zaraz sprawdzę w kuchni - kelnerka poleciała ulubionym
zwrotem wszystkich kelnerów i fizycznie poleciała gdzieś dalej od nas. Cierpliwie wpatrywałyśmy się w koniec korytarza, gdzie znikła nam z oczu. Zrezygnowana Anka nie podejmowała nawet próby powrotu do Barcelony.
- Idzie,
ale nic nie niesie - poinformowała nas za chwilę Dorota, jakbyśmy były
niedowidzące albo, nie daj Boże, ślepe.
-
Kucharz powiedział, że w jednym zamówieniu było za dużo kaczek i
on tyle nie ma - zameldowała po powrocie kelnerka i nawet nie mrugnęła przy tym okiem.
Sytuacja
stawała się coraz bardziej napięta, bo Dorota była głodna, Anka niewygadana, a ja speszona, że przyprowadziłam je do takiej beznadziejnej knajpy.
- To ile
kaczek kucharz ma? - przejęłam inicjatywę, żeby ratować
sytuację.
-
Nie wiem, ile ma - odpowiedziała kelnerka, patrząc na nas z takim
zdziwieniem w oku, jakbyśmy ją przepytywały ze
wszystkich pierwiastków na tablicy Mendelejewa.
- To niech pani zapyta - poprosiła grzecznie Anka i kelnerka po raz kolejny zniknęła nam z oczu.
- To
sprawdźcie, co z karty wam pasuje. Ale ja mogę swoją kaczkę oddać -
zadeklarowałam się wspaniałomyślnie.
- No, ja też
kaczki jeść nie muszę - wsparła mnie Anka.
- A ja
właśnie bym zjadła. Od godziny czekam na kaczkę, to chcę kaczkę
- powiedziała Dorota i popatrzyła na nas z taką niechęcią, że aż strach było
się bać.
-
Dobrze, to ci odstąpimy tę kaczkę - odezwała się Anka i lekko
wzruszyła ramionami, ale nie na tyle lekko, żeby to uszło uwadze
Doroty.
- Co
tobie się znowu nie podoba? - wysyczała głodna i mocna zirytowana
Dorota.
-
Kelnerka wraca - krzyknęłam, żeby być pierwsza zanim one zaczną na siebie krzyczeć. Obie tylko westchnęły i cierpliwie czekały aż kelnerka dotoczy się do stolika, piszę dotoczy, bo dziewczyna była słusznych rozmiarów i wcale się nie spieszyła.
- Kucharz powiedział, że żadnych kaczek nie ma - powiedziała kelnerka.
- Jak
to, żadnych kaczek nie ma? - spytałam jakbym była głucha albo należała do mądrych,
którym trzeba powtarzać dwa razy. Kelnerka się nie odezwała tylko wpatrywała się w notes.
- To na
co my tu czekamy od godziny? - spytała ciut za głośno Dorota.
Kelnerka dalej milczała, ale
przestała się gapić w notes i spojrzała na nas z pytaniem w oku: czego się stare baby czepiacie, cholera was wie, po co tu siedzicie. Anka też zobaczyła to pytanie w oku kelnerki, więc wkroczyła do akcji.
-
Słuchajcie, pani nie jest winna, że kucharz jest gamoń i nie
uprzedził, żeby pani nie przyjmowała zamówień na danie z kaczki
- powiedziała do nas obu, ale to z Doroty nie spuszczała oka.
- Niech
pani poprosi kucharza, żeby do nas przyszedł i niech on się
wytłumaczy - Anka zwróciła się do kelnerki.
Kelnerka
patrzyła na nas tak, jakby miała coraz więcej
wątpliwości pod naszym adresem. Po chwili zebrała się w sobie.
-
Kucharz nie przyjdzie - powiedziała, patrząc ponad naszymi głowami.
- A to
dlaczego?! - z zaciętą miną spytała Dorota, której już wysuwały
się zęby jadowe.
Kelnerka
na chwilę spuściła oczy, chyba dla zmylenia agresora w postaci
trzech głodnych bab, ale za moment walnęła nas między oczy, na
szczęście tylko w przenośni.
- Bo
wszyscy czegoś od niego chcą i on ma to w dupie - powiedziała bez
zająknienia.
Ja myślałam,
że się przesłyszałam, moje koleżanki też zatkało. A kelnerka z
niezmąconym spokojem kontynuowała pracę.
- To czego panie sobie życzą? - zapytała.
- Dupę
kucharza poprosimy, bo skoro wszystko ma w dupie, to może kaczki też
się znajdą - powiedziałam równie spokojnie, jak ona przed chwilą.
Koleżanki
się roześmiały, ale dziewczyna była twarda i nie przerywała
czynności, jak ten policjant na służbie, który nawet jak nic nie
rozumie, to i tak udaje, że wszystko wie.
- Ale
jak to dupę kucharza?
-
Normalnie, tak jak prosiłam - nie ustępowałam.
Nie
wiem, co byłoby dalej i się nie dowiem, bo Dorotę poniosły nerwy.
- Ja mam
dość tego cyrku. Idziemy do naleśnikarni dwie bramy dalej, zakomunikowała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zebrała szybko swoje rzeczy i ruszyła w kierunku drzwi. Poszłyśmy potulnie za nią, bo, po
pierwsze, złej Doroty nie można lekceważyć, po drugie, strach było
ryzykować, co ten kucharz mógłby nam dołożyć do talerza,
gdybyśmy jednak tam coś zamówiły. Po wizycie w tej restauracji zostało mi przekonanie, że chociaż w Czarnym Tulipanie, nie było w menu dupy kucharza, to jednak dla równowagi on na spółkę z właścicielem lokalu mieli w dupie klientów. Czyli w przyrodzie wszystko się wyrównało i jest ok. Ja może niepotrzebnie tyle tych dup w tekście nawsadzałam, ale kropka w kropkę streściłam jak było, a bez dupy ani rusz
I na
dzisiaj to by było na tyle.
Rysunek złowiony w sieci.
Jestem kobietą, która ma już życia popołudnie, ale starość ignoruję na ile się da. Tytuł bloga odnosi się do tego, że jeżeli popatrzymy na życie jak na górę, to ja już schodzę ze swojej góry, a kto chodził po górach wie, że schodzi się trudniej. Jednak smęcę umiarkowanie, bo wolę się śmiać. A że potrafię się śmiać również z siebie to powodów do śmiechu mi nie brakuje. Na blogu piszę o swoich i nie swoich potyczkach z życiem.
Chciałam w pierwszej chwili skomentować tekstem, który wisi w smażalni w Dąbkach 'czas oczekiwania na rybę, tak długo aż się usmaży', ale nie, oni jednak tę rybę tam mają... 😉
OdpowiedzUsuńA swoją drogą - Dorota gruba czy chuda, jestem po jej stronie:)
Dorota jest w porządku. I na naleśniki dobre zaprowadziła, więc ma same plusy dodatnie.
Usuń👍
UsuńNie było dupy kucharza, bo kucharz cały był dupą. Z rączką.
OdpowiedzUsuńOn najbardziej to był do dupy. Ale kelnerka bardzo udana, szczerze jak na spowiedzi powiedziała, gdzie w tej knajpie mają klienta.
UsuńPrzynajmniej nie nakłamała... Pewnie dla niej praca z takimi ludźmi też nie była szczytem marzeń i miała dość świecenia oczami.
UsuńWypisz wymaluj jak Quo Vadis przy Piotrkowskiej w Lodzi. Menu maja takie, ze czlowiek sline zbiera z wlasnych butow i podlogi, jak zamowilismy rozne dania cala grupa (8 osob) to po prawie 2 godzinach dostalismy jedno danie, bo do wykonania reszty nie bylo glownych skladnikow. Nie dosc, ze nie bylo zadnego wytlumaczenia, czy nie daj buk przeprosin ze strony menadzerki to jeszcze oczekiwala, ze zaplacimy za to jedno danie. Powiedzialam zeby dzwonila na policje bo za taka obsluge to ja nie place i po 3 minutach czekania zeby zadzwonila wyszlismy. To tak w skrocie i bardzo delikatnie opisana sytuacja.
OdpowiedzUsuńTak to jest, jak więcej zadęcia niż treści. Kartę wypasioną zrobili, ale na wykonanie pomysłu nie wystarczyło. Resztkę przyzwoitości okazali, że nie zadzwonili na policję.
UsuńSzczerze mowiac to bylam zawiedziona, ze nie zadzwonili. Ciekawa jestem co by policja powiedziala. U nas klient/konsument niezadowolony nie tylko nie placi i jest goraco przepraszany to czesto jeszcze dostaje darmowy kupon na usluge w przyszlosci. Fakt, ze sa tacy co to wykorzystuja, sama sie z takimi spotkalam i mialam na "czarnej liscie" ale generalnie to sie rzadko zdarza.
UsuńKrótko mówiąc następnym razem trzeba kaczkę złapać i w domu wypatroszyć. A i o pomarańcze nietrudno... ;)))
OdpowiedzUsuńNajlepiej to z termosem przyjść i zjeść se na papierowym talerzyku, żeby personelu nie fatygować.
UsuńNo! I to jest właśnie ta prawidłowa odpowiedź! ;)))
UsuńOj, też mi się zdarzyły podobne sytuacje, jedna w Czechach, bo pani kelnerka na widok amerykańskich turystów zapomniała o kurczaku dla syna i gdybym nie poszła do kuchni, to nie wiem...
OdpowiedzUsuńBoże, druga też w Czechach, poszłyśmy w Pradze na kawę i lody, kawę wypiłyśmy, czekamy sto lat, idę do kelnerki, a ona mi na to - no przecież się robi...a ile można nakładać 3 porcje lodów?
Jak ktoś zdolny, to można długo i zawzięcie. Tym bardziej, że czas to sprawa względna. Pani była w pracy, to co się miała śpieszyć, jak do fajrantu daleko.
OdpowiedzUsuńHe he , piekna kaczka-dziwaczka :)) Kucharz ma u mnie plus za calkowita szczerosc😬 A mnie dzisiaj spotkala "napasc" w kolejce do gazowni. To, ze z powodu Covida stalismy na dworzu jak za komuny to nic, ale jak sie nagle przed nami wepchnela jedna taka, to mnie rzucilo i poszlam za nia. Otwieram drzwi i mowie, ze tu kolejka stoi - no to dostalam wrzaskiem miedzy oczy, ze co jest do cholery?! Mowie, ze prosze bez przeklenstw , na co ona :- no co, chce sie pani klocic? chce sie pani klocic? Mowie, ze nie , wystarczy mi stanie w kolejce. Na co ona znowu klapie i klapie , az w koncu , i tu uklon w strone moich nauczycielek , odwracam sie i mowie: Wie pani co? Niech sie pani ode mnie odpierdoli !👍😊I pomoglo
OdpowiedzUsuńBrawo Kitty!!!
UsuńKitty, krótko i na temat. Wiele razy się przekonałam, że czasami chama trzeba pokonać jego własną bronią.
UsuńJuż zapomniałam jak to bywa w polskich restauracjach. Tu , żeby nie umrzeć z przejedzenia zamawiam albo tzw. "przekąskę" albo porcje dziecinną, ewentualnie bierzemy coś z córką "na pół"- po prostu strasznie wielkie są tu porcje, zwłaszcza w restauracjach greckich i włoskich. Ale kaczek jakoś nie widziałam.
OdpowiedzUsuńW restauracjach jest naprawdę bardzo różnie. To, że klienci teraz decydują, pokazuje, jak szybko znikają te lokale, które dają kiepskie jedzenie i marną obsługę.
Usuń