Jak już nie raz donosiłam, nie należę do kobiet przesadnie pracowitych. Powodów tego stanu rzeczy jest kilka. Po pierwsze, z niczym nie lubię przesadzać, więc z pracowitością tym bardziej. Po drugie, lenistwo jest jednak mniej męczące niż pracowitość, a ja męczyć się nie lubię. Po trzecie, uważam, że lenistwo jest cechą ludzi inteligentnych i kreatywnych, a ja aspiruję do takiego towarzystwa. Po czwarte, jak mam wybór pomiędzy pracą a odpoczynkiem, to jednak wolę odpoczywać, bo przy odpoczywaniu robię wyłącznie to, co chcę. Więcej zalet braku pracowitości wymieniać nie będę, bo mi się nie chce. Niech sobie każdy sam dopowie, co mu tam pasuje. No chyba, że ktoś nie widzi żadnych zalet lenistwa, to nie zmuszam.
Leniwa, to moje drugie imię, bo ja najbardziej kocham robić to, czego robić nie muszę. Ale co zrobić, że tak stęknę filozoficznie, jak czasami trzeba się wziąć za robotę, nawet jak człowiek nie lubi? Jak trzeba, to trzeba. Toteż ja czasami się biorę, bo ja nie tylko leniwa jestem, ale obowiązkowa również.
Do takich codziennych rzeczy, które robić trzeba, czy się lubi czy nie, należy gotowanie. Gotować muszę, więc niespecjalnie lubię, a o kochaniu to już mowy być nie może. Ale nie jest tak źle, bo skoro lenistwo jest cechą ludzi kreatywnych, to kreatywnie podchodzę też do gotowania.
Przykładów mojej kreatywności mam na pęczki, ale co się będę wysilać, jak opinię mogę sobie popsuć pierwszym z brzegu. Moim wynalazkiem w dziedzinie gotowania są gołąbki bez parzenia sobie palców kapustą i marnowania czasu na zawijanie.
Przepis jest prosty, bo najpierw robię wszystko jak normalni ludzie, więc obgotowuję krótko kapustę, przygotowuję farsz i sos. Potem odchodzę od tego, co robią normalni ludzie, bo zamiast zawijać, to kroję kapustę w większą kostkę. Następnie wrzucam kapustę do garnka z farszem, podlewam wszystko sosem, trochę podduszam na ogniu i już gołąbki gotowe. Nie dość, że robię takie gołąbki szybciej, to jeszcze rodzinie oszczędzam roboty przy jedzeniu, bo jednak takie posiekane gołąbki wymagają mniej gryzienia. I tak szerzę lenistwo. Ale co ja na to poradzę, że tak lubię się wszystkim dzielić. No, nic.
Kiedyś poczęstowałam moją wersją gołąbków koleżankę, która ma opinię bardzo pracowitej. Koleżanka chętnie gotuje i sprząta, bo to daje jej największą satysfakcję życiową. Rozumiem, że dla każdego coś miłego, więc nie oceniam. Koleżanka potrafi zadzwonić do mnie o 10 rano i mimochodem zameldować, że już przygotowała obiad, sprzątnęła całe mieszkanie i powiesiła świeżo uprane firanki. A na koniec jeszcze dodać w formie skargi, że ona nie wie, co ma teraz ze sobą zrobić. Lubię pomagać, więc nie raz proponowałam, żeby przyszła do mnie, to chętnie pomogę, ponieważ ja ani obiadu jeszcze nie mam, ani mieszkania nie posprzątałam. Tylko wieszania firanek jej nie gwarantuję, bo rzeczonych firanek nie posiadam. Ale koleżanka ani razu nie skorzystała z mojej pomocy. Najwyraźniej ona taka Zosia samosia i po ludziach się o robotę nie prosi. Trudno. Miałam dobre chęci.
Wracając do gołąbków, to poczęstowałam nimi koleżankę, bo odwiedziła mnie w porze obiadu. Koleżanka zjadła wszystko bez grymaszenia i odstawiając talerz, postanowiła skomentować danie.
- Jak ja bym takie gołąbki dała swojemu mężowi, to by mnie z domu wygonił - powiedziała z promiennym uśmiechem, chociaż wcale nie dopraszałam się o ocenę. Nie odezwałam się, ale mój mąż, adresat promiennego uśmiechu, poczuł się w obowiązku zabrać głos.
- To kiepsko masz, jak mąż cię tak z domu chce wyganiać. Macie problem, ty z nim albo on z tobą. Zastanów się - powiedział, chociaż normalnie nie wyrywa się, żeby doradzać moim koleżankom.
Koleżanka rzeczywiście chwilę się zastanowiła, ale szybko znalazła odpowiedź.
- Ale o co ci chodzi? To coś, to przecież nie były gołąbki - broniła swoich racji.
- To były więcej niż gołąbki, to było pyszne danie.
- No, co ty? Ale cię Baśka wytresowała - zaśmiała się perliście koleżanka.
Tym komentarzem i śmiechem nadepnęła mojemu obrońcy na odcisk po raz drugi.
- Widzę, że naprawdę nic nie rozumiesz. Z tym daniem jest tak, jak bywa z kobietami, jedne nadają się tylko do tego, żeby gotowały, drugie nadają się do życia, więc się je ceni - powiedział twardo.
Nie czekałam, aż sytuacja się jeszcze bardziej zaogni i poprosiłam męża, żeby zrobił nam herbatę. Jednak koleżanka dalej chciała mieć ostatnie słowo.
- Ten twój to jakiś dziwny - podsumowała, gdy tylko za mężem zamknęły się drzwi.
- Boi się, że mu w ogóle przestanę dawać jeść, to chwali.
- No, może tak być - przyznała mi rację koleżanka nie wyczuwając sarkazmu.
I tu się z lekka zdenerwowałam, bo ja nie mam co do siebie złudzeń, ale koleżanki nikt o krytykowanie mojego męża nie prosił, a o jedzenie na siłę tych "niegołąbków" tym bardziej.
- A żebyś wiedziała, że ty masz rację - zgodziłam się na chwilę. - Normalne chłopy to są wygodnickie, więc biorą sobie za żonę garkotłuka, a ten mój to broni baby próżniaka. No, ale nie każdy ma takie szczęście, żeby mieć normalnego męża - powiedziałam, robiąc przy okazji z chłopa wariata, bo ja tam wszystkich lubię przymierzać do siebie.
Za to, koleżanka głupia nie jest i chociaż z opóźnieniem, to jednak zrozumiała, co oboje o niej myślimy. Nie była zadowolona, ale kto prosi ten się doprosi. Koleżanka z lekka obrażona szybko stwierdziła, że już musi iść do domu, a ja jej nie zatrzymywałam. Wolałam, żeby poszła zanim mąż przyjdzie z herbatą. I miałam rację.
- Co, Gesslerowa już nas opuściła?- spytał złośliwie.
- Opuściła. A co, żałujesz?
- Niespecjalnie. Ale nie uważasz, że to trochę nieładnie?
- Dlaczego niby nieładnie?
- No nieładnie. Odstawić talerz od gęby i od razu sobie pójść, to tylko w knajpie wypada. W gościach należy chwilę pokonwersować, bo inaczej wychodzi się na chama - mądrzył się dziwnie spragniony konwersacji mąż.
- No, nie wiem. Może masz rację - powiedziałam, bo ja tam lubię się zgadzać, jak mi na racji nie zależy.
Ale ja sobie myślę, że przez to, że koleżanka szybciej poszła, to my jednak zapobiegliśmy większemu chamstwu. Raz, że ona nie miała już okazji bardziej udowodnić, że na grzeczności jej nie zbywa. Dwa, że ja mogłabym dłużej nie utrzymać języka za zębami i jeszcze bardziej ją obrazić, a we własnym domu gości obrażać nie wypada.
Jednego jestem pewna na 100%, więcej nie zaryzykuję częstowania koleżanki moimi wynalazkami. Suche paluszki są mniej konfliktogenne, więc na taki poczęstunek koleżanka może zawsze liczyć. O ile w ogóle będzie chciała mnie jeszcze odwiedzić. Ja nie będę się upierać, że powinna, bo rozumiem, że nie ma powodu mnie odwiedzać skoro ona lepiej gotuje, ma lepszego męża i wszystko robi lepiej, a ja nawet firanek nie mam.
I na dzisiaj to by było na tyle.
Rysunek złowiony w sieci.
Gołąbki bez zawijania są świetne, a koleżanka to raczej z gatunku matki-polki-męczennicy, co po prostu nie przeżyje, jak sobie roboty nie dołoży, ajakby mogła to dołożyłaby wszystkim innym dookoła.
OdpowiedzUsuńKoleżanka nieustająco walczy o palmę pierwszeństwa w byciu naj, naj, naj. I chyba wkurza ją mój barak podziwu dla jej heroizmu.
UsuńA wiesz, ze ostatnio chodzą za mną gołąbki, ale ze tez jestem leniwa, to mi się ich robic nie chce, chyba wykorzystam twoj przepis:) podzielę się wrazeniami:)
OdpowiedzUsuńZ góry życzę smacznego.
UsuńKochana, jakbyś pisała o mnie i moim lenistwie, tylko robisz to lepiej:-)
OdpowiedzUsuńMoja znajoma kiedyś była zbulwersowana tym, że kupuję pierogi, zamiast lepić, bo Jej mąż nie wziąłby kupnych do ust!
A już serwowanie naleśników rodzinie w niedziele, to obraza boska niemal,nieważne, że mieliśmy akurat ochotę na naleśniki...
Kupiłam kiedyś pierogi a nadzieniem a'la gołąbki, pyszne były.
Ja gołąbków nie robię, zbyt leniwa jestem, a i kapusty gotowanej nie mogę jeść.
Takich gości to najlepiej tylko herbatą częstować, choć i tę mogą skrytykować...
Cieszę się, że jestem w dobrym towarzystwie. Jak już napisałam, ja najbardziej lubię robić to, czego robić nie muszę. Jak ktoś lubi się męczyć, to niech się męczy, ale mnie niech do towarzystwa nie woła. Na oklaski też nie ma co liczyć, bo ja jestem przeciwna wszelkiemu cierpiętnictwu.
UsuńMasz cudnego męża!!! :)
OdpowiedzUsuńA przepis na gołąbki bardzo atrakcyjny. Dla mnie szczególnie, bo kucharzenie to zło konieczne. Ale jakoś z tą niechęcią kuchenną udaje mi się żyć!;)
Oj tam, zaraz cudny. On broni mnie jak niepodległości, bo się mnie boi)))
Usuń"Jak by to zrobic, zeby nic nie robic i jeszcze odpoczac" - to moja zyciowa zasada. Z doswiadczenia wiem, ze przy odpowiednim mezu dziala bez pudla. Przy odpowiednim, bo nie kazdy model sie do tego nadaje.
OdpowiedzUsuńTwoj i moj sa zywymi dowodami na to ze mozna nie tylko byc slodka leniwa zona ale jeszcze do tego kochana i stojaca na piedestale. Moge Ci tylko serdecznie pogratulowac i troche pozazdroscic, ze ustrzelilas takiego za pierwszym strzalem, mnie to zajelo troche wiecej czasu i zuzylam wiecej naboi:))) ale cel zostal osiagniety i to jest wazne.
Wspanialy byl bardzo zdziwiony, ze w czasie kiedy on sprzatal cala chalupe po zakonczeniu pakowania do przeprowadzki ja umylam patelnie po jajecznicy ktora nam zrobilam na sniadanie.
Nawet mi przyszedl podziekowac za to i dodal "ale nie musialas tego robic, przeciez zmywanie to moja robota".
I to jest TO dlaczego tak go kocham, on doceni i zauwazy wszystko czego ja "nie musialam" ale jednak zrobilam raz na 15 lat.
Golabki sa mi znane i robilam juz takie, sa swietne i na pewno zdaja egzamin szczegolnie w sytuacjach kiedy czlowiek ma wieksza chec odpoczac niz cos robic to raz. Dwa to kazde jedzenie zrobione przez kogos wymga conajmniej uznania z grzecznosci.
Nawiasem moawiac Wspanialy uwaza, ze "chleb z gruszka" to tez obiad:))))
Widzisz my jesteśmy po jednych pieniądzach. Ja tam wlazłam se na cokolik i twardo tam stoję, bo rola królewny bardziej mi pasuje niż rola służącej. Artur to wie i zawsze traktował mnie jak żonę a nie kucharkę, praczkę, sprzątaczkę. Mogę być kucharką, mogę sprzątać, mogę dbać o różne ważne rzeczy, ale to ja decyduję kiedy i co robię. To nie jest moja powinność. Za wszystko co zrobię dostaję podziękowanie. Jak on coś robi, to też jestem mu wdzięczna i to okazuję. Nigdy nie traktowałam męża jako środka do jakiegoś celu, to dlaczego niby miałabym się godzić, żeby mąż traktował tak mnie? No ja nie widzę powodu. Kobiety, którym pasuje to, że mąż ma nad nimi władzę mi nie przeszkadzają, ale podziwiać ich nie będę. Ich życie, ich wybór. My z mężem jesteśmy wspólnikami i każdemu, kto chce się wtrącać do naszej spółki pokażemy środkowy palec, oboje.
UsuńJa lubię pewne rzeczy robic, np. prasowanie, ale zawsze mówię koleżakom, że jestem również do ich dyspozycji:)
OdpowiedzUsuńGołabków nie robię, bo mąż sie tym zajmuje i kręci w kapuście kiszonej , nie wtrącam sie, bo robi super i to jest lepsze niż nasze.
A ak u ogoś coś jem to jem i mam gębę zamkniętą:)
Repciu golabki zawijane w kiszonej kapuscie sa przepyszne. Jadlam tylko raz w zyciu u mojej rumunskiej kolezanki, ale smak pamietam do dzis a bylo to jakies 20 lat temu.
UsuńW okolicy gdzie mieszkalam jeszcze 4 dni temu mozna bylo nawet kupic kiszone glowki kapusty na golabki. Ale nic straconego moze kiedys sama sobie taka glowe ukisze.
Kasiu, ja też lubię prasować. Lubię zmywać naczynia, co może się wydawać dziwne, ale tak jest. Prasuję Arturowi ubrania, bo robię to szybciej i lepiej niż on, ale to też jest mój wybór, nie powinność. My się uzupełniamy, ale żadne z nas niczego nie musi. Raz więcej robię ja. Innym razem on robi więcej, a ja się lenię. I jakoś to się kręci, chociaż nie wszystkim się to podoba. Ale to już nie mój problem.
UsuńGołąbki bez zawijania sa super!!! Ja jeszcze dodatkowo formuję w filiżance przed oblaniem sosem. Wszyscy je lubimy. No może przesadzam, wnuki nie jedzą, niezależnie w jakiej formie- tradycyjnej czy praktycznej.
OdpowiedzUsuńTakie koleżanki to trzeba nie paluszkami częstować a ...przeganiać miotłą.
Wykorzystam patent z filiżanką, bo wtedy ładniej można podać. Dzięki.
Usuń