Jedną z bohaterek ostatnich wpisów jest pani Bogumiła Halama. Zaciekawiła Was ta postać, więc zamieszczam jeszcze raz historię jej życia.
Kiedyś już publikowałam ten tekst, najpierw w gazecie, potem na blogu, ale żeby nie trzeba było grzebać w archiwum, wklejam go bliżej opowiadań o panu Teofilu, Górnej i Kaziu Moczymordzie.
Bogumiła, dla ludzi dobra, Bogu miła
Kiedyś już publikowałam ten tekst, najpierw w gazecie, potem na blogu, ale żeby nie trzeba było grzebać w archiwum, wklejam go bliżej opowiadań o panu Teofilu, Górnej i Kaziu Moczymordzie.
Bogumiła, dla ludzi dobra, Bogu miła
"Dobrych ludzi nikt nie zapomina", twierdziła Safona i pewnie miała rację, ale o dobrych ludziach zbyt rzadko się mówi. Współczesne społeczeństwa fascynują się wszystkim, co szokujące, a dobro jest mało medialne. Nie mam misji naprawiania świata, ale chcę opowiedzieć o kobiecie, która zmieniała ten świat na lepszy. Nosiła imię Bogumiła. To, odziedziczone po babce imię bardzo do niej pasowało, ponieważ przez całe swoje życie starała się robić tylko to, co Bogu było miłe. A Bóg, nawet jeżeli doceniał jej starania, to wystawiał ją na ciężkie próby. Przeznaczył jej trudne i naznaczone cierpieniem życie. Jednak, to życie było darem dla wielu, a ja byłam jedną z obdarowanych. Dlatego w 30 rocznicę Jej śmierci chcę opowiedzieć jaka była.
Bogumiła urodziła się w 1912 roku, w ziemiańskiej rodzinie, żyjącej na kresach. Dzieciństwo miała szczęśliwe, spędzane w malowniczym dworku, wśród kochającej rodziny. O swoich rodzicach opowiadała z miłością i podziwem. W jej wspomnieniach najwięcej miejsca zajmowały codzienne domowe sprawy. Podwieczorki na ganku obrośniętym dzikim winem. Spacery po lesie i wyprawy z babcią do małego kościółka. Nauka czytania dla wiejskich dzieci, w której pomagała matce. Wyjazdy z ojcem do pobliskiego miasteczka, gdzie oglądała z podziwem inne miejskie życie. Rowerowe wycieczki z bratem i naukę pływania w obrośniętym tatarakiem stawie. Wieczory w małym saloniku spędzane na czytaniu książek. Wspólne oglądanie rodzinnych albumów i wizyty krewnych. Ot takie zwykłe sielskie - anielskie życie, które trąciło banałem, ale było ważne i piękne. W tym najszczęśliwszym okresie swojego życia, Bogumiła zgromadziła kapitał miłości, dobroci i wiary, a potem tym kapitałem chętnie się dzieliła i czerpała z niego siłę.
A, siły potrzebowała dużo. Nie dość, że żyła w trudnych czasach, to jej osobisty los, był pasmem tragicznych doświadczeń i splotów okoliczności, które nie jednemu odebrałyby chęć do życia. Była matką, która pochowała swoje jedyne dziecko. Trzyletni synek Jureczek zmarł na zapalenie opon mózgowych. Zanim zdążyła oswoić się z bólem i ukoić żal, wybuchła II wojna światowa. Jej mąż, oficer Wojska Polskiego, poszedł w sierpniu 1939 r. do swojej jednostki i straciła z nim kontakt. Po prawie dwóch latach, od wybuchu wojny, Bogumiła dostała informację, że mąż jest w Oświęcimiu. Wysyłała paczki, chociaż nie miała pewności czy mąż je otrzyma. Modliła się, żeby przeżył. Niestety, jej modlitwy nie zostały wysłuchane. Tydzień przed świętami Bożego Narodzenia dostała zawiadomienie, że jej Bronek, który nazywał ją "sikoreczką", zmarł na serce. Pogrążyła się w cierpieniu.
Ale nie dane jej było przeżyć żałoby i zostawić za sobą bólu po stracie męża. Po latach musiała przeżywać ten ból na nowo i to z jeszcze większym nasileniem. Kilka miesięcy po zakończeniu wojny, do Bogumiły zgłosił się człowiek, który był z jej mężem w obozie. Przyniósł, napisany na rękawie koszuli, pożegnalny list od Bronka. Właściwie dopiero wtedy dowiedziała się, jak zginął jej mąż. Okazało się, że nie wytrzymał gehenny obozu i poszedł na druty. Prawda o śmierci Bronka bardzo bolała. Nie dość, że go straciła, że po raz kolejny przeżywała jego śmierć, to jeszcze musiała mu przebaczyć, że uciekając przed cierpieniem, zostawił ją samą. Często myślała, że może mógł przeżyć, gdyby tylko był silniejszy. Jednak z drugiej strony, miała świadomość, że jeżeli jej Bronek, którego znała jako dzielnego mężczyznę, popełnił samobójstwo, to jego obozowe przeżycia musiały być naprawdę straszne. Z tą świadomością było jej jeszcze ciężej. Kolejne lata przynosiły, kolejne straty. W czasie wojny wyginęła albo wymarła prawie cała rodzina Bogumiły, a dom i majątek przepadły.
Sowieci i Niemcy bardzo się postarali, żeby Bogumiła na własnej skórze odczuła okrucieństwo czasów w jakich przyszło jej żyć. Właściwie jedynymi krewnymi ocalałymi z wojennej pożogi byli brat i bratanek. Niestety, oni też wkrótce ją opuścili. Brat zmarł tuż po wojnie na gruźlicę, a bratanek podpadł sowieckim władzom za nieprawomyślne poglądy i gdzieś przepadł.
Bogumiła została sama i musiała od nowa układać sobie życie. Jeszcze w czasie wojny skończyła kursy pielęgniarstwa, więc podjęła pracę w szpitalu przeciwgruźliczym, w którym leczył się jej brat. Po wojnie wielu ludzi cierpiało z powodu gruźlicy, więc pod Biłgorajem utworzono szpitalny oddział, do którego zwożono najciężej chorych. Właściwie była to umieralnia dla ludzi, którym nie można było już pomóc. Bogumiła podjęła tam pracę i z oddaniem pielęgnowała tych, którzy odchodzili na tamtą stronę. Było wśród nich wielu młodych, którzy nie zdążyli nacieszyć się życiem. Rozumiała ich ból i cierpienie, bo sama była od nich niewiele starsza, a jej życie też gdzieś przepadło. Fizycznie była zdrowa, ale cierpienie psychiczne przygniatało ją do ziemi. W opiece nad chorymi szukała ucieczki i schronienia przed własnym bólem. Pracowała ponad siły. Robiła wszystkie te prace, których unikali inni pracownicy. Od rana do nocy była przy chorych i nie przywiązywała najmniejszej wagi do tego, że może się zarazić. Być może podświadomie szukała śmierci, może nie zależało jej już na własnym życiu. Jednak kierujący szpitalem lekarz, zauważył wyniszczającą walkę jaką toczyła ze swoim cierpieniem i zdecydował za nią, że powinna podjąć jakąś mniej obciążającą pracę. Bez pytania o zgodę załatwił jej przeniesienie do Poradni Przeciwgruźliczej w Lublinie.
Bogumiła wróciła do swojego domu i
otrzymała kolejny cios. Przekonała się, że ludzie za dobroć potrafią odpłacić podłością. Gdy w czasie bombardowania Lublina, dom jej sąsiadów stał się jedynie kupą gruzu, odstąpiła im swoje mieszkanie. Sama przeprowadziła się do służbówki, zabierając jedynie najpotrzebniejsze osobiste rzeczy. Sąsiedzi mieli czworo dzieci, ona była sama, więc uznała, że nie może zachować się inaczej. Myślała, że do czasu gdy wróci jej Bronek, sąsiedzi znajdą sobie lokum i wszystko jakoś się ułoży. Niestety. Jej Bronek nie wrócił, a sąsiedzi rozporządzili się jej domem, jak swoim. Po wojnie trafiła się okazja wyjazdu na ziemie odzyskane, więc sprzedali mieszkanie Bogumiły, zabrali pieniądze i wyjechali. Tak więc po powrocie z biłgorajskiego szpitala okazało się, że w jej domu wciąż mieszkają obcy ludzie, tyle że nie ci, którym czasowo dała schronienie. Nowymi sąsiadami Bogumiły była wielodzietna rodzina ze zniedołężniałą staruszką.
Jedno z dzieci było ciężko chore, staruszka całymi dniami płakała, że synowa wyrzuci ją na żebry, więc Bogumiła nawet nie próbowała odzyskać swojego mieszkania. Jej mąż nie żył, więc to, że straciła też ich wspólny dom, nie mogło bardziej zaboleć. Żyła skromnie w maleńkim pokoiku służącej i chociaż los, i ludzie, wiele razy ją zawodzili, to ona, na przekór wszystkiemu, wciąż była szlachetna i dzielna.
Zresztą jej życie zmieniło się w służbę, więc ta służbówka była tylko zewnętrznym wyrazem życia jakie prowadziła. Pomagała sąsiadom: robiła zastrzyki, zmieniała opatrunki, organizowała jedzenie, zbierała wśród zamożniejszych znajomych ubrania i pochylała się nad każdą biedą w okolicy. Była taką jednoosobową instytucją opiekuńczą dla dzielnicy Bronowice Stare. Ludzie ją znali i bez najmniejszych oporów przychodzili ze swoimi problemami. Nawet miejscowi pijacy szukali u niej ratunku, gdy ich zmęczony wódką organizm się buntował. Jako jedyna, potrafiła się dogadać z miejscowym „wariatem", panem Teofilem, który za wariata robił dla wygody, ot tak, żeby ludzie bali się go denerwować. Nikomu nie odmawiała wsparcia i nie słyszałam, żeby komukolwiek wypominała swoją pomoc.
Raz w miesiącu, gdy odbierała pensję, szła na pocztę, żeby wysyłać paczki i pieniądze dla ludzi z domów opieki. W tych paczkach były słodycze, konserwy, ale też ciepłe pończochy, witaminy, książki, stylonowe chustki i wiele innych rzeczy, które były komuś potrzebne. Nie wiem skąd wiedziała, co komu się przyda, ale listy z podziękowaniami świadczyły o tym, że jednak wiedziała. Lubiłam patrzeć, jak pakuje te paczki, bo była wtedy taka radosna, jakby właśnie otworzyła prezent, na który długo czekała. Nie bardzo wtedy rozumiałam, dlaczego dawanie tak bardzo ją cieszy. Dlaczego nie widzi, że ludzie czasami zwyczajnie ją wykorzystują? Ja widziałam, że ci którzy przychodzą ze swoimi sprawami, często uważają, że jest głupia, więc można to bez skrupułów wykorzystać. Słyszałam jak za plecami nazywają ją dewotką, korzystając bez umiaru z jej samarytańskiej postawy.
Przyznaję, że gdy pod koniec miesiąca, na każdy obiad jadła ziemniaki ze zsiadłym mlekiem, bo brakowało jej pieniędzy, to też byłam daleka od podziwu. Było mi jej żal, że tak nie umie o siebie zadbać i jednocześnie byłam na nią zła. Dopiero po latach zrozumiałam, że to ja byłam głupia myśląc, że widzę więcej niż ona. Bogumiła wszystko widziała, ale po prostu miała swoje zasady i według nich żyła. Była wewnętrznie wolna. Z nikim nie omawiała, co robi i dlaczego. Nie obchodziła ją opinia ludzi i zupełnie nie dbała o ich wdzięczność.
Każdy dzień zaczynała mszą w Kościele św. Michała Archanioła a potem szła pieszo do pracy. Po pracy odwiedzała ludzi, którym pomagała. W wolnym czasie czytała książki, słuchała radia, modliła się i wspominała minione czasy. Byłam u niej stałym gościem, bo bardzo lubiłam jej towarzystwo. Lubiłam jeść z nią „ziemniaczki z masełkiem i pietrusią", popijane zsiadłym mlekiem i słuchać jej wspomnień. Dużo mówiłam jej o sobie. Wiedziała o mnie więcej aniżeli moi rodzice czy rodzeństwo, bo zawsze miała dla mnie czas i dużo ciepła. Opowiadałam jej o szkole, książkach, koleżankach, chłopakach a ona się uśmiechała i cierpliwie słuchała. I tylko czasami zadawała pytanie, które bardzo mnie śmieszyło."Basiu, takie dobre z ciebie dziecko, nie chciałabyś być zakonnicą?" Nie, zakonnicą zostać nie chciałam, ale po latach wiem, że moje podejście do wiary, na pewno zawdzięczam pani Bogumile. Im jestem starsza tym bardziej doceniam to, co od niej dostałam. Mam pewność, że Bóg jej rękami pomógł wielu ludziom. Przez całe swoje życie hojnie rozdawała innym, to, co było w niej najlepsze: bezwarunkową miłość, szlachetność, opiekę.
Ideałem nie była, miała swoje wady, ale z tymi wadami i wbrew tym wadom, była pięknym człowiekiem. Szlifowana trudnym życiem, coraz bardziej przypominała cenny brylant. W pełni zaakceptowała los jaki Bóg jej przydzielił. Na serio traktowała słowa pacierza „ bądź wola Twoja" i starała się sprostać wszystkiemu, co ją spotykało, wierząc i ufając, że wszystko dzieje się po coś. Jej wiara miała bezpośrednie przełożenie na sposób w jaki żyła, a to nie łatwe zadanie. Patrząc na jej życie można pomyśleć, że była takim Hiobem w spódnicy, ale nie było w niej nic z męczennicy. Często się śmiała i szukała kontaktu z ludźmi, doceniała drobne przyjemności, z radością patrzyła na przyrodę. W dniu imienin Bogumiły, 10 czerwca, przynosiłam jej lewkonie, kwiaty które lubiła najbardziej. Trzeba było wtedy widzieć jej oczy, żeby zrozumieć, jak wiele było w niej zachwytu i miłości dla wszystkiego co było jej dane. Agnieszka Osiecka napisała taki wierszyk.
"Jak lewkonia bądź ładna i biała,
jak lewkonia pod niebo się spiesz,
jak lewkonia, co dłużej wytrwała,
niż ta miłość, o której wiesz."
Kiedy przeczytałam te słowa, od razu pomyślałam o pani Bogumile, bo ten kwiat i opis, tak bardzo do niej pasowały. Z jednym małym-wielkim wyjątkiem, u pani Bogumiły miłość wszystko przetrwała.
No, zamęczę Was tymi długaśnymi wpisami. Już kończę. Bo na dzisiaj to by było na tyle.
Ani cierpienie nie jest dzielobe po równo, ani siły by przetrwać.
OdpowiedzUsuńZnając historię pani Bogumiły, wiem, że to, co dawało jej siłę, to głęboka wiara. Ludzie nie raz ją zawodzili, ale ona nie brała tego do siebie. Dla niej wartością samą w sobie było to, że ulżyła drugiemu człowiekowi, a kim był ten drugi człowiek i jak ją później potraktował, to nie było dla niej ważne. Umiała być ostra i ustawić do pionu, ale tylko wtedy gdy to coś uważała za potrzebne. Nie lubiła Górnej, więc ją omijała. Ale jak Górna w tym domu opieki zachorowała, to pani Bogumiła wzięła swój neseserek i poszła pomóc niedawnej sąsiadce. Przez tydzień robiła jej zastrzyki witaminowe i ustawiła personel placówki, żeby dawał Górnej odpowiednie jedzenie. Wyciągnęła ją z tej choroby, ale przyszło drugie zapalenie płuc i Górna poszła w zaświaty.
UsuńAż uwierzyć trudno, że można tyle znieść i zachować miłość bliźniego.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że modlitwy ludzi z takim sercem zostają bez odpowiedzi, kto jak kto, ale oni zasługują na odrobinę ulgi w cierpieniu...nigdy tego nie zrozumiem.
Długość przy tak ciekawych kwestiach nie ma znaczenia...
Pani Bogumiła zniosła wiele, ale nie należała do osób, które robią z życia dramat. Kolejne ciosy znosiła dzięki swojej religijności i bardzo się starała szybko zapominać krzywdy. Poza tym, ona uznawała, że każdy jest jakiś i na to "jakiś" ma ograniczony wpływ, więc nie chowała urazy. Kochałam ją za jej szlachetność. Nie wiem, o co się modliła, bo o tak bardzo osobiste sprawy nie pytałam, ale na imieniny, urodziny dostawałam od niej prezenty: obrazek z sanktuarium księży paulinów, że w mojej intencji odbyła się msza oraz jakiś świecki prezent, książka, słodycze, coś do ubrania. To była już reguła. Ostatnim prezentem jaki od niej dostałam, to był jej brewiarz. Moja Mama nie wiedziała o tym prezencie dla mnie i pochowała panią Bogumiłę z brewiarzem.
UsuńAż ciarki przechodzą po przeczytaniu...
UsuńJestem dzis wyjatkowo zmeczona, jest taki upal i wilgotnosc, ze mam trudnosci z oddychaniem nie mowiac o tym, ze ciagle cos jeszcze trzeba zrobic, zebrac ostatnie klamoty do zapakowania... oby do soboty.
OdpowiedzUsuńTlumacze sie, bo nie potrafie zebrac mysli zeby jakos sensownie skomentowac. Jestem zachwycona to jest pewne, ale brakuje mi adekwatnych slow zeby wyrazic co naprawde czuje czytajac o pani Bogumile. Ucieszylo mnie, ze mam cos wspolnego z ta kobieta:) mianowicie urodzilam sie w dniu jej imienin. Na pewno bede o niej pamietac w kazde moje urodziny i jej imieniny.
Dziekuje Basiu:****
Dziękuję. Cieszę się, że ktoś jeszcze zapali pani Bogumile świeczkę pamięci.
UsuńWspółczuję tego pakowania. Pocieszaj się, że już za chwileczkę, już za momencik będziesz se leżała jak Królowa Angielska w pięknych okolicznościach przyrody przy nowym domu. I tego Ci życzę.
Mam nadzieje, ze nie padne wczesniej:))) Od czterech dni mamy temperatury (srednia) w okolicach blisko 40C przy wilgotnosci ok. 90% nie ma czym oddychac chocby czlowiek chcial. Od rana do nocy jest na zewnatrz jak piekarniku, posilam sie inhalatorem i wziewami bo inaczej bym zeszla. Dzis co prawda chociaz wilgotnosc spadla do 50% ale to dopiero poludnie, wiec kto wie jak sie skonczy.
UsuńNie wychodze z chalupy w ogole, nie schylam sie, unikam wszelkich gwaltownych ruchow... no zachowuje sie jak Dama pelna geba albo chociaz polgebkiem:)))
Star, niech Cię ręka boska broni padać. Przy takich temperaturach to tylko leżeć plackiem i nawet nie mrugać. U mnie gorące były dwa ostatnie dni. Ja mam ciągle włączoną klimatyzację, ale brakuje mi tlenu, więc robię okresowe przeciągi. Powoli zamieniam się w wampira, bo lubię wszystko robić nocą i nawet na spacery łażę nocą. No koniec świata, a żyć trzeba. Mam propozycję, żebyś była damą całą gębą i tylko przysiadała na szezlongu półdupkiem)))
UsuńPiękna postać. Spotykałam w życiu dobrych i szlachetnych ludzi, ale aż takich...chyba nie.
OdpowiedzUsuńPani Bogumiła była unikatem.
UsuńPiękna ,ciepła i wzruszająca opowieść o szlachetnym i tak dobrym człowieku.Chyba jedynie głęboką wiarą można znieść taką niegodziwość ludzką...Basiu dziękuję ci,że podzieliłaś się pamięcią o tak wspaniałej osobie.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mogłam być blisko pani Bogumiły i mogłam opisać jej historię. Dziękuję za komentarz.
Usuń