Szukaj na tym blogu

środa, 22 lipca 2020

Górna

We wspomnieniach z mojego dzieciństwa i młodości oprócz pani Bogumiły, pana Teofila, jest jeszcze pani Maria, zwana przez wszystkich od nazwiska Górną. Część z tej historii znam z opowiadań mojej mamy, część pamiętam, bo Górna była niezbyt lubianym, ale częstym gościem w moim rodzinnym domu.










Górna przyjechała do Lublina z jakiejś podlubelskiej wsi. Po śmierci ojca sprzedała dużą gospodarkę rodziców, ziemie po dziadkach oraz  większość swojego dobytku. Powodem przenosin była niechęć do ciężkiej pracy na roli i przemożna potrzeba znalezienia w mieście męża. W rodzinnej wsi nie udało się Górnej znaleźć chętnego na jej wianek, a miała już prawie pięćdziesiąt lat, więc nie było na co czekać. Zabrała ze sobą matkę staruszkę, parę rzeczy do urządzenia nowego domu i opuściła rodzinną wieś. Ten nowy dom kupiła Górna od moich rodziców, którzy po wybudowaniu większego sprzedawali stary, zbyt ciasny dla rodziny. Dom rzeczywiście był niewielki, bo składał się z pokoju, kuchni i sieni, ale miał tę zaletę, że był tani.

Czego się można po niej spodziewać Górna pierwszy raz  pokazała podczas wizyty u notariusza. Wszystko już było dogadane, pozostało tylko podpisać dokumenty i uregulować zapłatę, gdy okazało się, że kupująca nie ma ustalonej wcześniej kwoty. 
- Ludzie opuśćta mi troche, bo widzita, że ni mam - zaapelowała Górna.
- Kwota nieduża, więc zawsze możecie to dopłacić później - powiedział notariusz, który nie chciał dwa razy zajmować się  jedną sprawą.
- No przecie - zgodziła się Górna.
- Dobrze. Mieszkamy po sąsiedzku to nie będzie z tym kłopotu - powiedziała moja Mama, bo Tata nie zdążył się odezwać.
Umowa została przypieczętowana, ale kłopot był, bo Górna ani myślała coś dokładać do tego, co zapłaciła u notariusza. Mama cierpliwie poczekała kilka dni, bo Górna urządzała się na nowym mieszkaniu, więc mogła nie mieć głowy do latania po sąsiadach. Jak Górna się już urządziła, ale dalej nie przychodziła oddać długu, Mama poszła upomnieć się o swoje.
- Przecie wszystko załatwione he,he,he, ja sie wypłaciła - powiedziała Górna ze śmiechem, gdy Mama wyjawiła cel wizyty. Górna często  tak się śmiała, gdy chciała kogoś okpić.
- Miała pani dopłacić te pieniądze, których pani zabrakło - nie odpuszczała Mama. 
- Notariusz świadkiem - tu Mama podparła się urzędową osobą, bo Górna już składała usteczka do swojego he he he.
- Oj pani kochana, ja ni mam - zaczęła biadolić Górna, mrużąc oczy, żeby wycisnąć choć jedną łzę. 
- My z matko musiemy za te piniondze za sprzedane morgi do końca życia żyć. Matka zaświadczy. Niech pani kochana opuści -  prosiła składając błagalnie  ręce i krzywiąc się do udawanego płaczu. 
Mama zawsze była wrażliwa na ludzką biedę, więc machnęła ręką na dług i przez następne dwa tygodnie żyła w przekonaniu, że zrobiła coś dobrego dla biednej wiejskiej kobiety. Po dwóch tygodniach Górna odwiedziła Mamę i konspiracyjnym szeptem zdradziła, po co przyszła.
- Pani kochana ja potrzebuje pomocy, bo te piniondze co to ja mam za ziemie, to musze do banku zanieść na ksionżeczke, żeby mnie kto nie okradł. A przecie ja sama głupia, to nie wim gdzie i jak to załatwić. Pani kochana mnie zaprowadzi -  powiedziała Górna.
- No dobrze. Jutro mogę panią zaprowadzić - zgodziła się Mama, która zawsze się zgadzała, gdy ktoś prosił o pomoc, to i dla Górnej nie zrobiła wyjątku. Następnego dnia poszły obie do banku. Mamę zastanowiła wielkość płóciennej siatki, którą Górna ściskała ile sił w garści, ale z grzeczności o nic nie pytała. Kiedy przyszły do banku Mama chciała zostawić Górną sam na sam z urzędniczką, ale Górna nie chciała się puścić maminego mankietu.
- Pani kochana, gdzie pani idziesz?! Ja sama nie poradze - syknęła, więc Mama karnie poszła z nią do kasowego okienka.
- Ta pani chce założyć książeczkę oszczędnościową - powiedziała Mama wskazując na Górną.
- Ile pani chce wpłacić na książeczkę? - zapytała urzędniczka.
- Wszystko pani kochana he, he, he - powiedziała Górna, która kochała wszystkie panie, od których czegoś chciała.
- Ale ile ma pani pieniędzy? - zapytała urzędniczka. Górna zamiast odpowiedzieć rzuciła na pulpit wypchaną siatkę.
- Pani Górna, niech pani wyjmie tylko pieniądze - włączyła się w akcję Mama.
- Przecie to same piniondze so - wyjaśniła Górna. 
Mama widząc zniecierpliwienie urzędniczki i gamoniowatość sąsiadki, wzięła  siatkę, żeby wyjąć pieniądze. I wtedy okazało się, że jednak Górna mówiła prawdę. W siatce były wyłącznie pieniądze. 

Mamę tak zatkało, że nie pomyślała, żeby skorzystać z okazji i odebrać to, co Górna była jej winna za dom. Kiedy już wyszły z banku, Mama ochłonęła na tyle, żeby powiedzieć sąsiadce, co myśli o jej zachowaniu.
- Jak pani nie wstyd, mieć tyle pieniędzy i naciągać ludzi? - powiedziała zirytowana.
- Pani kochana, przecie my z matkom do końca życia te piniondze mamy - poleciała starą śpiewką Górna. 
Mama zgrzytnęła zębami, machnęła ręką,  przyśpieszyła kroku i poszła do domu. Górna leciała za nią biegiem, żeby się nie zgubić. 


Kolejny przykład skąpstwa Górnej był cięższego kalibru, bo dotyczył bezbronnej staruszki. Opieka Górnej nad matką była takiego rodzaju, co to można życzyć wrogowi, jak ktoś jest bardzo mściwy. Matka Górnej miała dobrze ponad siedemdziesiąt lat, gdy razem z córką sprowadziła się do miasta. Oderwana od swojego środowiska i zdana jedynie na córkę była wzorem pokory i potulności. W domu robiła wszystko, sprzątała, prała na tarze, paliła w piecu i przynosiła wodę z pobliskiej studni, bo jej Marysia ciągle na coś cierpiała. Cierpiąca Marysia zażywała dla zdrowotności różne mikstury i całe dnie zalegała w łóżku. Wyjątkiem były posiłki, bo tu Marysia rządziła się sama. A  rządziła się bardzo oszczędnie, bo sąsiedzi nie raz słyszeli, jak staruszka pytała o jedzenie. Dziwnym trafem, Marysia trapiona różnymi dolegliwościami ciągle była jednakowo rumiana i dość gruba zaś jej matka  była coraz bledsza i chudsza.

Staruszka często siadała na ławeczce przed domem i obserwowała sąsiadów. Lubiła zagadać do ludzi idących ulicą albo pracujących w swoich ogródkach. Sąsiedzi lubili ją za życzliwość i bezzębny uśmiech, którego nikomu nie żałowała. Jej córka niby też zagadywała do ludzi, też chętnie rozdawała to swoje he he he, które miało być serdecznym śmiechem, ale jakoś nikt jej nie lubił. Było w tej kobiecie coś takiego fałszywego, że ludzie jej unikali. Dlatego też Górna nie miała żadnych bliższych znajomych. Najwięcej czasu spędzała w domu, a wychodziła tylko do sklepu albo do kościoła. Kiedy wieczorem Górna zaczynała kręcić się po domu, jej matka podnosiła się z ławeczki i stając w drzwiach, upominała się o jedzenie.
- Marysia bedziemy jeść kolacje? 
- Przyjde z kościoła to wam dam - odpowiadała Górna.
- Marysia głodnam - mówiła staruszka, gdy Górna wracała z kościoła.
- Matka idziewa spać. Na noc nie trza sie objadać, bo majaki potem menczo - odpowiadała Górna i szły spać. 
Ten dialog powtarzał się wiele razy. I rzeczywiście, już niecałe dwa lata od przeprowadzki do miasta, staruszce dobrze się spało, tyle że snem wiecznym. Gdyby nie sąsiedzi, to pewnie matka Górnej jeszcze szybciej dostąpiłaby przyjemności dobrego niczym nie zmąconego snu. 

Staruszka bała się rozmodlonej córki bardziej niż diabeł święconej wody, ale przymuszona głodem prosiła o poczęstunek sąsiadów. I tym narażała się córce.
- Jak matka bendzie tak na żebry chodzić, to matke zabioro do taki umieralni, co jest w Łańcucie - Górna straszyła matkę domem opieki. 
Strach przed domem opieki był skuteczny, więc matka Górnej z czasem przestała  upominać się u sąsiadów o jedzenie i odmawiała przyjęcia najmniejszego nawet poczęstunku. I było, jak było.

Po śmierci matki Górna zaczęła zaglądać do nas częściej. I zawsze w porze obiadu. Widocznie uznała, że skoro sąsiadka przestała dokarmiać jej matkę, to powinna zacząć karmić ją. Siadała więc przy kuchennym stole i tęsknie spoglądała na garnki. Siedziała dotąd aż Mama się złamała i postawiła przed nią talerz zupy, pierogów, czy co tam było na obiad. 
- Mamo po co ty ją karmisz? - pytałam zła na Mamę, że daje jeść tej wrednej babie.
- Wolę dać jej talerz zupy, niż żeby ta cholera ze skąpstwa się zagłodziła - odpowiadała Mama.
I znowu było, jak było. Górna przychodziła do nas jak do stołówki, a ja ugruntowywałam w sobie niechęć do skąpych dewotek.

Górna była starą panną  i bardzo ją to staropanieństwo gniotło. Dlatego rozglądała się po dzielnicy za jakimś kawalerem. Niestety wszyscy mężczyźni, którzy wiekowo pasowali do Górnej,  byli zajęci albo nie byli nią zainteresowani. Wyjątek stanowił pan Teofil, bo chociaż nie miał dobrej opinii i nie wykazywał zainteresowania Górną, to był  kawalerem w odpowiednim wieku. A że na bezrybiu i rak ryba, to Górna zaczęła brać pana Teofila pod uwagę jako kandydata na męża. W jej ciasnym umyśle zakiełkowała myśl, że skoro on kawaler praktycznie bez mieszkania, a ona panna z domem i dużą ilością gotówki, to są dla siebie stworzeni. Ponieważ ze wszystkimi swoimi sprawami zwalała się na głowę mojej Mamie, to przyszła i z tym.

- Pani kochana, ja potrzebuje pomocy. Trza mi pomóc z tem Teofilem - oznajmiła któregoś razu.
- W czym mam pani pomóc? On coś pani zrobił? - spytała zdziwiona Mama.
- Hee hee he. No jeszcze nie, ale ja bym sie zgodziła - powiedziała ze śmiechem Górna.
- Nie rozumiem - przyznała się Mama, bo jakoś nie przyszło jej do głowy, że Górna może być tak głupia, żeby przymierzać się do pana Teofila.
- He, he, he, menżatka i nie rozumie. Przecie to proste. Ja sama, on sam, to trza  czegoś wiency - wyłuszczyła sprawę Górna.
- Przecież on nie będzie chciał - powiedziała Mama, której propozycja matrymonialna Górnej coraz bardziej nie mieściła się w głowie.
- Eee, co tam wariat może chcieć albo nie. On mnie po renkach powinien całować, bo kto by takiego wariata chciał - wyjaśniła  Górna.
- Ale pani go chce, mimo że wariat - powiedziała kąśliwie Mama, której już zaczynało brakować cierpliwości.
- Bo ja krześcijanka jezdem, to nawet nad wariatem sie ulituje - zadeklarowała się Górna.
- To niech mu pani to powie i nie zawraca mi głowy - rzuciła zirytowana Mama, której dziwnie nie podobało się miłosierdzie Górnej.
- To nie pomoże pani kochana? - dopytywała Górna, robiąc przy tym zbolałą minę.
- Pani to chyba sobie żarty robi. Pan Teofil, to wykształcony człowiek -  wtrąciłam się niepytana, chociaż Mama posłała mi wzrokiem dwa pioruny.
- Wykształcony, ale głupi i gołodupiec, a ja mam dom i piniondze - podsumowała Górna.
- Pani kochana to jak bendzie, pomożesz pani? - Górna znowu czepiła się Mamy.
- Nijak będzie. Sąsiadka mówi, że Teofil głupi, a sama gada jakby rozumu nie miała. Ja w żadne swaty bawić się nie będę - powiedziała Mama wyraźnie zła, więc Górna, z westchnieniem kołyszącym firanki, opuściła naszą kuchnię.
Jednak panieństwo bardzo Górnej dokuczało, więc sama zaatakowała pana Teofila, gdy ten siedział  towarzystwie pani Bogumiły i moim w przydomowym ogrodzie.
- Co tak siedzo? Nie gorąco im? - zagaiła otwierając furtkę i
nie czekając na odpowiedź podeszła bliżej ławeczki. 
- Teofil by sie ruszył i poszedł ze mno. W domu mam zimny kompot. He he he - zaproponowała z perlistym śmiechem.
Pan Teofil zamrugał nerwowo oczami, uniósł brwi i pytającym wzrokiem spojrzał na panią Bogumiłę.
- Nie słyszał? - atakowała Górna cała w pąsach, bo raz, że rzeczywiście było gorąco, dwa, że chyba była zestresowana tymi jednostronnymi zalotami.
- Słyszał, ale nie zgłupiał - odpowiedział niezbyt grzecznie pan Teofil wzruszając przy tym ramionami.
Górna chwilę milczała zaskoczona obcesowością potencjalnego kawalera. Ja parsknęłam i kaszlnęłam, żeby ukryć śmiech. Pani Bogumiła zachowała kamienną twarz.
- Wariat! Regularny wariat- rzuciła Górna, przerywając milczenie i poleciała  w stronę furtki.
- Ale nie aż taki - powiedziała pani Bogumiła. Ja znowu się zaśmiałam zaś pan Teofil znowu wzruszył ramionami.

 Skoro Górnej nie wyszły zaloty, nawet te do wariata Teofila, to jeszcze bardziej poszła w dewocję. Latała do kościoła dwa razy dziennie i przodowała w nawracaniu wszystkich, których mijała po drodze. Jej religijność była wyłącznie odpustowa, bo ani wiedziała do końca w co wierzy, ani żyła zgodnie z ewangelią. Najwięcej miała w sobie pychy i niechęci do ludzi. Innych brała za głupców, których może okpić. A na koniec ktoś okpił ją.

Skutkiem jej wybujałej religijności było to, że często się spowiadała. Kiedyś musiała się wyspowiadać ze swoich oszczędności, bo całkiem nagle zainteresował się nią wikary z naszej parafii. Nie był to co prawda taki kawaler, o jakiego Górnej chodziło, nie było też szansy, że kiedyś jego spodnie zawisną w jej szafie, ale i tak Górna była szczęśliwa. Ksiądz odwiedzał ją kilka razy w miesiącu, więc była dumna i bardzo się z tą dumą obnosiła po całej okolicy. Moja Mama cierpliwie wysłuchiwała historii o tym, jak ksiądz Stanisław ma ciężko na plebanii, jak bardzo ceni sobie towarzystwo Górnej, uważając ją za pierwszą tercjankę na całą dzielnicę i jak bardzo docenia jej religijność. Ja byłam młoda i głupia, więc doszukiwałam się  w zachowaniu ks. Stanisława szlachetnych pobudek i współczułam mu, że z własnej woli skazuje się na towarzystwo Górnej.
- Już ty mu tak nie współczuj. On za to uszczęśliwianie Górnej słono sobie liczy - zgasiła mnie Mama, która była lepiej zorientowana w życiu Górnej. Nic więcej powiedzieć nie powiedziała, a ja też niespecjalnie dopytywałam. Po mniej więcej pięciu latach zażyłości Górnej z ks. Stanisławem sytuacja Górnej miała się zmienić.
- Pani kochana, ja bede sprzedawać dom i trza mi pomóc - zakomunikowała Górna. 
- To gdzie się pani podzieje? - spytała Mama.
- Ksiondz Stanisław znalazł mi taki dom, co tam wszystko mi dadzo - odpowiedziała Górna, ale minę miała nietęgą.
- Na pewno pani tego chce? - dociekała Mama, która współczuła każdej biedzie i każdą biedę chciała łatać.
- Ksiondz Stanisław mówi, że tak bedzie najlepi. Jak trza, to trza - smętnie wyjaśniła Górna.
- To w czym mam pani pomóc? - spytała Mama.
- Trza po mnie posprzontać. Ja ni mam siły i wyprowadzać sie prendko musze. Te nowe właściciele to za tydzień chco już mieszkać - wyjaśniła Górna.
- A dlaczego my mamy po pani sprzątać? Niech pani kogoś wynajmie - wtrąciłam się do rozmowy, bo już oczami wyobraźni widziałam, jak na spółkę z Mamą pucujemy chałupę Górnej.
- Przecie to wasz dom. Ja na wynajmowanie ludzi piniendzy ni mom - powiedziała zdenerwowana Górna.
- No chyba pieniędzy to pani nie brakuje. Bajka ma rację. Niech pani komuś zapłaci, to posprząta - powiedziała Mama, której odbiło się jeszcze kwasem po pierwszej sprzedaży domu. 
-  Pani kochana, ja piniendzy ni mom. Jak sie nie wyniese, to te ludzie nie kupiom domu i pójde pod most, bo miejsce w tym drugim domu przepadnie - biadoliła Górna.
- To niech ksiądz Stanisław  zdejmie sukienki i posprząta - wypaliłam, bo już zaczęła mi przez skórę wychodzić moja wredność.
- Jezusie kochany. Co ta dziewcyca gada, ksiondz ma sprzontać? - oburzyła się Górna.
- Niech pani umówi się z tymi ludźmi, że mniej zapłacą za dom w zamian za to, że sami sobie wszystko uprzątną - powiedziała Mama, która nie chciała pozwolić, żeby Górna znowu ją wykorzystała.
- Pani kochana, wszystkie piniondze ido na ten dom, co ja tera bende. Ja wiency piniendzy ni mom - uderzyła Górna w lamenty. I teraz nie krzywiła się jak zawsze, ale rzeczywiście się popłakała.
Mamę zatkało, mnie trochę też, bo po Górnej było widać, że tym razem jest naprawdę  źle. Kiedy my siedziałyśmy takie zatkane, Górna wykorzystała sytuację i rzuciwszy klucz na kuchenny stół wypadła do sieni i tyle ją widziałyśmy.
- Znowu mnie cholera wrobiła - z rezygnacją powiedziała Mama, która na okrągło dawała się wrabiać, bo nikogo nie podejrzewała o to, czego sama by nie zrobiła. Następnego dnia po Górnej nie było śladu. Ponieważ widok Górnej pod mostem jednak Mamie przeszkadzał, to delegowała Tatę i mojego przyszłego męża do sprzątania chałupy Górnej. Ja się nie dałam. Okazało się, że w mieszkaniu za dużo roboty nie było, bo co można było sprzedać, to Górna sprzedała. Został kredens z pourywanymi drzwiczkami, parę połamanych krzeseł i stół z przypalonym blatem.  Tata z przyszłym zięciem szybko te graty wynieśli na śmietnik i wystarczyło już tylko omieść pajęczyny. Dopiero sprzątnięcie piwnicy powaliło ich na kolana w przenośni i dosłownie. Okazało się, że cała piwnica po sam strop zawalona była ogromną ilością butelek.

Żeby uzbierać tyle butelek Górna musiała bardzo dużo pić. Jednak jako przyzwoita panna i katoliczka nie mogła tak zwyczajnie pić wódki czy spirytusu. Ale wystarczyło wrzucić do butelki jakieś ziele albo owoc i już dostępowało się rozgrzeszenia, nawet bez udziału księdza. Toteż Górna "leczyła" się lata całe robionymi przez siebie  miksturami. Kłopot był z butelkami, bo przecież sąsiedzi nie powinni widzieć, że skromna stara panienka wynosi ciągle puste butelki po alkoholach. Ale i na to Górna znalazła sposób, wrzucała butelki do piwnicy i już było po kłopocie. Także ostatnią tajemnicą Górnej było to, że była pospolitą pijaczką.

Jak ktoś ciekawy, dlaczego poświęciłam tyle uwagi nielubianej Górnej, to już wyjaśniam. No chyba głównie dlatego, że przypomniałam sobie o niej. A Górna lubiana czy nie, to jednak zaistniała w moim życiu. Patrząc na nią uczyłam się jaka nie chcę być, bo każdy człowiek czegoś nas uczy.  Górna pokazała mi jaka jest różnica pomiędzy człowiekiem wierzącym a religijnym. Ona była wyłącznie religijna i to w pośledniej odmianie religijności. Pod koniec życia trafiła na człowieka, który ją przechytrzył, otumanił i wykorzystał. W domu opieki nie żyła długo, bo straciła dwa najistotniejsze dla niej powody do życia: pieniądze i religię. Ksiądz Stanisław nie oddał pieniędzy, które miał oddać i zniknął z jej życia. Można powiedzieć, że dostała to na co sobie zapracowała, a jednak jest mi jej żal, bo żal mi każdego człowieka, który pod koniec życia czuje się przegrany. A jestem pewna, że ona tak się czuła, dlatego warta jest choć jednej serdecznej łzy. Jej życie mogło się nie podobać, ale też los poskąpił jej trochę szczęścia na jej miarę, więc żyła jak umiała. Dlatego zapalam jej tę świeczkę pamięci, bo była i coś znaczyła.

I na dzisiaj to by było na tyle.


 
Rysunek złowiony w sieci.

13 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Dziękuję, że wpadłaś. Również życzę Ci miłego dnia.

      Usuń
  2. Ciekawa postać, choć podobnej wolałabym w życiu nie spotkać.
    A Twoja Mama ewidentnie miała zadatki na świętą! Serdecznie podziwiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Górną trudno było lubić, ale zasługiwała na współczucie, bo była niespełnionym człowiekiem. Jedyne co jej w życiu wyszło to skąpstwo. Serdeczności. Dzięki, za poświęcony czas.

      Usuń
    2. Basiu takich niespelnionych sa miliony, ale ze przez to zasluguja na wspolczucie to bym polemizowala :) Sama na to zapracowala. Jedyne czego moge jej wspolczuc , bo z tym sie urodzila , to niezglebionej glupoty. 🙈

      Usuń
  3. Zadnej lzy za ta Gorna nie uronie i nie jest mi jej zal - stwardnialam, bo tak jak Twoja mama zawsze dawalam sie wrobic takim Gornym i jej klonom. Zauzyla sobie - a najbardziej tym jak potraktowala wlasna matke, ktora zaglodzila na smierc. Za to odkrylam , ze dzis sa imieniny Teofila ! I jemu i jego duszy wysylam wszystkie dobre mysli 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, paskudna z niej była baba, ale na koniec takiego kopa dostała, że jednak jest mi jej żal.

      Usuń
  4. Takich religijnych w Polsce nie brak, niestety. Często zapominamy, że każdy jest kowalem własnego losu i że jeżeli ktoś (niezależnie od płci) przez całe lata nie może znaleźć partnera to powinien się nad sobą zastanowić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ona chyba była za głupia, żeby się zastanawiać nad sobą. Ale głupota nie była chyba największym sprawcą jej staropanieństwa. Czasami życie nie daje szansy na znalezienie tej drugiej połówki.

      Usuń
  5. Normalnie czyta się jak najlepszą powieść.
    To fakt, spotykamy ludzi różnych nie bez przyczyny, każde spotkanie czegoś uczy, jednych podziwiamy, inni przypominają nas samych, a niektórymi nie chcielibyśmy być za żadne skarby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Jotko, lejesz miód na moje serce. Ja staram się uczyć od każdego spotkanego człowieka. Ale muszę przyznać, że niektórych nauczycieli chętnie bym ominęła. Górnej w młodości nie znosiłam, ale jej koniec był taki smutny, że na starość mam dla niej więcej wyrozumiałości. Ona była chorobliwie skąpa i nie wiem, czy to był wyłączniej jej wybór, czy naprawdę inaczej nie umiała.

      Usuń
  6. Ech, a ja myślę, że ona każdego dnia czuła się wygrana i lepsza od tych wszystkich, których obgadywała i objadała. Szła do tych, o których wiedziała, że może ich wykorzystać i jak się okazywało, miała faktycznie do tego nosa. Naturalny talent.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najbardziej wykorzystywała moją Mamę, bo inni trzymali się od niej na odległość kija. Na koniec życia straciła wszystko i to dopiero musiało boleć.

      Usuń