Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bliskość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bliskość. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 17 marca 2015

Uff, ale romantycznie...




















No, może nie aż tak bardzo, jak na powyższym obrazku, bo ja bez papilotów, Ślubny bez piwa, kota (przynajmniej tego zewnętrznego) nie posiadamy, ale... reszta się zgadza. Spokojnie, pogodnie, wespół w zespół oglądaliśmy dziś wieczorem telewizję.

I wiecie co, fajnie było. Chyba głupieję, ludzie kochane... A może jednak nie... 


obrazek złowiony w sieci

sobota, 7 maja 2011

Serial i wspomnienia

Wieczorem włączyłam telewizor a na ekranie czołówka serialu „Na dobre i na złe”. Niech będzie - pomyślałam. Serial oglądam sporadycznie, ale jednak. Czasami nawet dorośli potrzebują bajek, w których świat jest lepszy. A w tej bajce lekarze są dobrzy i bezgranicznie oddani pacjentom, szpital jest przyjazny chorym ludziom i w niczym nie przypomina fabryki obrabiającej chorobowe przypadki, jak ma to miejsce w rzeczywistości.

Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam obrazki z ulic mojego miasta. Stare Miasto, piękne kamieniczki, miejsca które darzę sentymentem, z którymi wiążą mnie wspomnienia a w tej scenerii przechadzający się bohaterowie serialu. Zastanawiałam się skąd się tam wzięli, bo nie oglądałam poprzednich odcinków, i wtedy zobaczyłam na ekranie mojego siostrzeńca. Ucieszyłam się, że dobrze wypadł w epizodycznej rólce i wciąż robi to co lubi.

Przypomniał mi się mały chłopczyk, z okrągłą jak jabłuszko buzią, ciemnymi oczami i wiecznie rozwichrzoną jasną grzywką, którego wszędzie było pełno. Pamiętam jak odbierałam go z przedszkola a on szedł z głową do tyłu, bo zanim zszedł do szatni, zawsze miał jeszcze coś do załatwienia. Pamiętam jak bawił się z bratem w rycerza, gdy kupiłam im plastikowe szpady i buzie umorusane czekoladą z urodzinowych tortów, które dla nich piekłam. Nasze zabawy we troje: tańce w kółku, berka, starego niedźwiedzia, pociąg. Wyścigi po drewnianych schodach starej kamienicy, kto pierwszy będzie pod drzwiami mieszkania i grę w piłkę.

Ze wzruszeniem wspominam te wszystkie godziny, które spędziłam opiekując się siostrzeńcami i radość jaką dawało mi bycie ich ciotką. Cóż wszystko mija. Mali chłopcy wyrastają, mają swoje sprawy, swoje dzieci, swoje dorosłe życie.

Koniec

Co się spotkało a potem rozeszło
co było razem by biec w różne strony
szczęście co nagle rozdarło się w środku
chociaż żegnając kocha się najdłużej
bliscy co potem wydają się obcy
i mówią sobie wszystko się skończyło
Nie martw się o nic, bo szpak zamyślony
i smutna ziemia w niewidzialnych rękach
orzeszek grabu z skrzydełkiem zielonym
żyrafa co szyją wypatrzy najdalej
wiedzą jak serce nie zabite sercem
koniec - to kłamczuch w świecie nieskończonym

J. Twardowski

sobota, 23 kwietnia 2011

Czasem święta nie cieszą

W okresie przedświątecznym często wraca temat ludzi samotnych, starych,
opuszczonych, dla których święta są trudnym przeżyciem. Samotność ma różne przyczyny, ale chyba zawsze jest bolesna. Co prawda, są osoby deklarujące samotność z wyboru, ale wydaje mi się, że takie deklaracje wynikają z racjonalizacji stanu, w którym się jest, a który wynika z rozczarowania ludźmi. Unikanie bliskości bywa formą obrony przed kolejnym zranieniem. Samobójcy też wybierają dobrowolną rezygnację z życia, a przecież nikt chyba nie sądzi, że się zabijają bo lubią. Nie zawsze umiemy wybaczyć, więc zrywamy kontakt i wolimy być sami. Ale zdarza się, że dawno wybaczyliśmy a mimo to nie widzimy możliwości powrotu do dawnych relacji i też trzymamy się z boku. Powody dla których oddalamy się od siebie są bardzo różne, ale efekt końcowy jest taki sam – życie uboższe o czyjąś obecność.

Kiedyś opisałam, jak próbowała sobie poradzić z samotnością przemiła, starsza pani, którą poznałam w szpitalu.

Wielkanocne śniadanie z Pikusiem

Pani Waleria ma 95 lat i bardzo nie lubi, gdy ktoś liczy jej lata, więc pytana o wiek reaguje irytacją. Nie mam pewności z czego wynika ta reakcja. Czy z kobiecej próżności pani Wali, która wciąż bardzo dba, żeby być kobietą,  nie tylko staruszką. Czy może to nielubienie jest spowodowane strachem przed śmiercią. Jedno jest pewne, z panią Walą nie należy rozmawiać o jej wieku, ale za to można rozmawiać o wszystkim innym, bo ma wciąż żywy umysł i mnóstwo ciekawych wspomnień. 

Spędziłam z nią wiele godzin, poznałam historię jej długiego życia i polubiłam ją z całego serca, bo nie sposób jej nie lubić. Ma urok prawdziwej damy i wdzięk małej dziewczynki. Uciążliwości podeszłego wieku dyskretnie zachowuje dla siebie a swoim dziecięcym zachwytem nad światem dzieli się chętnie i z niekłamaną przyjemnością. Urzekła mnie opowiedziana przez nią historia o tym, jak pani Wala i jej mąż świętowali kiedyś Wielkanoc. 

Pani Wala pięknie nakryła do stołu, oboje odświętnie się ubrali i bladym świtem poszli na mszę do kościoła. W drodze powrotnej mąż pani Wali powiedział.

- Widzisz Walu, wszyscy nasi już na cmentarzach i nie ma nawet z kim świętować. 

Nic nie odpowiedziała, bo mąż zawsze miał rację, a poza tym, co miałaby mu powiedzieć, skoro rzeczywiście ich rodzina, przyjaciele i znajomi leżeli w grobach rozsianych po całym świecie. Najbliższy im człowiek, syn Tomasz, który do końca dni miał być radością ich życia, leżał w grobie pod gorącym słońcem dalekiej Libii. 

Dostali od Boga długie i bogate życie, ale część tego bogactwa była nierozerwalnie związana z cierpieniem. Mieli szczęście spotykać na swojej drodze pięknych ludzi, ale czas odebrał im ten dar i zostawił tylko wspomnienia. Pani Wala co dzień walczyła i walczy dalej, aby zaakceptować te obie strony medalu. Ma świadomość, że przekleństwem długiego życia jest konieczność przeżycia wielu pożegnań, a ceną za miłość prawie zawsze jest cierpienie. 

W milczeniu wrócili do domu i usiedli do przygotowanego stołu. Pani Wala spojrzała na męża, który był tego dnia wyjątkowo posępny.
- To co Stasieńku? Mam podawać? - spytała. 

Jednak mąż zamiast odpowiedzieć przyglądał się siedzącemu w kącie pokoju ich psu Pikusiowi. Pikuś strzygł uszami, jakby starając się wyczuć nastrój pana, bo mąż pani Wali był srogi. Często pokrzykiwał na niego, więc Pikuś doskonale wiedział, że pana trzeba się słuchać, czasami go omijać, a po pieszczoty i jedzenie przychodzić wyłącznie do pani Wali. 

Pani Wala, czekając co odpowie mąż, wpadła nagle na pomysł, który wydawał się jej kuriozalnie niedorzeczny, ale nie była w stanie mu się oprzeć. Dwie bliskie jej sercu istoty patrzyły na siebie i obie były jednakowo niespokojne zaś ona chciała przeżywać z nimi radość. Chciała świętować i cieszyć się, mimo wszystko. Mimo tęsknoty za tymi co odeszli i już nigdy nie usiądą z nią do stołu, nie podzielą się jajkiem i nie przytulą do siebie.

- Stasieńku, zaprośmy do stołu Pikusia, to teraz jedyna bliska nam istota – powiedziała drżącym głosem, bo wiedziała, jak zabrzmią te słowa w uszach jej męża. Nie pomyliła się. Jej mąż spojrzał na nią z takim zdziwieniem, jakiego jeszcze u niego nie widziała, jednak po chwili zdziwienie przeszło na panią Walę.
- Masz rację, bliscy powinni razem siadać do stołu - powiedział Stasieniek i wstał, żeby odsunąć krzesło dla Pikusia.

Pani Wala dostawiła dodatkowy talerzyk, a Pikuś jakby doskonale zrozumiał o czym była mowa, bo wskoczył na krzesło, chociaż nigdy wcześniej tego nie robił. Od szczeniaka miał utrwalone, że gdy próbował siadać tam gdzie pan, to na jego ogonie lądowała gazeta, więc naprawdę trudno wytłumaczyć jego śmiałość w zajęciu miejsca przy stole.

- To było piękne śniadanie - wspominała pani Wala. - Pikuś zachował się jak arystokrata. Jadł tylko z talerzyka, delikatnie, niczego nie upuścił na stół i z uwagą słuchał naszej rozmowy. A my wspominaliśmy dawne, dobre chwile i pokój zapełnił się wszystkimi naszymi bliskimi. Było nam tak dobrze...

Nagle pani Wala przerwała swoje opowiadanie i spojrzała na mnie uważnie.
- Myśli pani, że to przez sklerozę? – spytała.
- Nie pani Walu, nie przez sklerozę. Myślę, że mieliście państwo miłe Wielkanocne śniadanie z wyjątkowym gościem przy stole, bo nie zabrakło wam serca i otwartości, żeby czerpać radość z każdej bliskości, nawet psiej.

Pani Wala uśmiechnęła się promiennie i powiedziała:
- Cieszę się, że pani to rozumie, bo teraz ludzie coraz mniej czują dobra wokół siebie i wciąż jest im czegoś za mało. 

Pomyślałam, że niestety pani Wala ma rację. Dlatego korzystając z okazji, że zbliżają się Święta Zmartwychwstania Pańskiego i zaczęła się wiosna, życzę wszystkim czytającym te słowa, żeby mieli w sobie wiele miłości do siebie i świata, wielu kochających ludzi obok siebie i żeby doceniali wszystko co mają. 

Trzeba kochać tak jak pani Wala, godząc się z utratą i bólem, bo wszystko co umiera, rodzi się na nowo. Miłość jest silniejsza niż śmierć, a życie, dopóki trwa, wciąż się zmienia i chcemy czy nie, musimy temu sprostać. A w znoszeniu trudów życia może nam pomóc nawet ktoś taki jak Pikuś.  

poniedziałek, 7 marca 2011

Pani Helena

Rozmawiałam dziś z panią Heleną, którą znam od czterech lat. Na początku naszej znajomości ja byłam wolontariuszką a ona moją podopieczną. Jednak w bardzo krótkim czasie nasze relacje stały się znacznie bliższe. Teraz łączy nas duża zażyłość, bardzo się lubimy a pani Helena stała się dla mnie bliskim człowiekiem. Ja też jestem dla niej ważna, więc interesuje się moimi sprawami i dobrze mi życzy. Ze względu na wiek mogłaby być moją matką, ma nawet córkę, która jest tylko kilka miesięcy ode mnie młodsza.


Często rozmawiamy o różnych rzeczach i obie lubimy te rozmowy. Pani Helena ma różne zainteresowania i mimo wieku wciąż ciekawi ją świat. Dyskutujemy o książkach, serialach, polityce i życiu.


Dzisiaj zadzwoniła z pytaniem, co wiem o Epikurze. Przypomniałam sobie podstawowe założenia jego filozofii: szczęście jako suma doznanych przyjemności, przyjaźń jako sposób na bycie z ludźmi, wolność od lęków egzystencjalnych jako sposób na odczuwanie radości życia. Potem zastanawiałyśmy się obie, jak ta filozofia ma się do naszych zapatrywań na życie i co mogłybyśmy z niej wziąć dla siebie. Czy dałoby się w praktyce wykorzystać, to co nam się spodobało. Takie nasze własne: epikureizm - tak, wypaczenia (czyli nadmierny hedonizm) - nie. Obśmiałyśmy jeszcze nasze pobożne życzenia i zamiłowanie do mędrkowania. I musiałyśmy skończyć rozmowę, bo gadałyśmy już ponad godzinę a pani Helenie astma zaczęła odbierać oddech.


I pomyśleć że jak zaczynałam pracę jako wolontariuszka, to byłam przekonana, że będę tylko dawać. Okazało się jednak, że więcej dostaję. Za chęć bezinteresownego niesienia pomocy dostałam wiele życzliwości i poznałam ciekawego człowieka, który dzieli ze mną swoje spojrzenie na świat i doświadczenie życiowe.


Zawsze powtarzam że mam szczęście do ludzi. Pani Helena jest tego dowodem. Przecież mogłam trafić na podopieczną, która skupiałaby się tylko na narzekaniu na starość, ze wszystkiego byłaby nie dość zadowolona i miałaby mi za złe, że nie spełniam jej wszystkich życzeń. Wiem jak to wygląda, bo wśród podopiecznych stowarzyszenia są i takie osoby. Najczęściej to one najbardziej cierpią z powodu samotności, bo zrażają do siebie nawet najbardziej oddanych wolontariuszy. Cóż, nie ma zbyt wielu chętnych do przytulania jeża.