Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pocieszenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pocieszenie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 kwietnia 2011

Czasem święta nie cieszą

W okresie przedświątecznym często wraca temat ludzi samotnych, starych,
opuszczonych, dla których święta są trudnym przeżyciem. Samotność ma różne przyczyny, ale chyba zawsze jest bolesna. Co prawda, są osoby deklarujące samotność z wyboru, ale wydaje mi się, że takie deklaracje wynikają z racjonalizacji stanu, w którym się jest, a który wynika z rozczarowania ludźmi. Unikanie bliskości bywa formą obrony przed kolejnym zranieniem. Samobójcy też wybierają dobrowolną rezygnację z życia, a przecież nikt chyba nie sądzi, że się zabijają bo lubią. Nie zawsze umiemy wybaczyć, więc zrywamy kontakt i wolimy być sami. Ale zdarza się, że dawno wybaczyliśmy a mimo to nie widzimy możliwości powrotu do dawnych relacji i też trzymamy się z boku. Powody dla których oddalamy się od siebie są bardzo różne, ale efekt końcowy jest taki sam – życie uboższe o czyjąś obecność.

Kiedyś opisałam, jak próbowała sobie poradzić z samotnością przemiła, starsza pani, którą poznałam w szpitalu.

Wielkanocne śniadanie z Pikusiem

Pani Waleria ma 95 lat i bardzo nie lubi, gdy ktoś liczy jej lata, więc pytana o wiek reaguje irytacją. Nie mam pewności z czego wynika ta reakcja. Czy z kobiecej próżności pani Wali, która wciąż bardzo dba, żeby być kobietą,  nie tylko staruszką. Czy może to nielubienie jest spowodowane strachem przed śmiercią. Jedno jest pewne, z panią Walą nie należy rozmawiać o jej wieku, ale za to można rozmawiać o wszystkim innym, bo ma wciąż żywy umysł i mnóstwo ciekawych wspomnień. 

Spędziłam z nią wiele godzin, poznałam historię jej długiego życia i polubiłam ją z całego serca, bo nie sposób jej nie lubić. Ma urok prawdziwej damy i wdzięk małej dziewczynki. Uciążliwości podeszłego wieku dyskretnie zachowuje dla siebie a swoim dziecięcym zachwytem nad światem dzieli się chętnie i z niekłamaną przyjemnością. Urzekła mnie opowiedziana przez nią historia o tym, jak pani Wala i jej mąż świętowali kiedyś Wielkanoc. 

Pani Wala pięknie nakryła do stołu, oboje odświętnie się ubrali i bladym świtem poszli na mszę do kościoła. W drodze powrotnej mąż pani Wali powiedział.

- Widzisz Walu, wszyscy nasi już na cmentarzach i nie ma nawet z kim świętować. 

Nic nie odpowiedziała, bo mąż zawsze miał rację, a poza tym, co miałaby mu powiedzieć, skoro rzeczywiście ich rodzina, przyjaciele i znajomi leżeli w grobach rozsianych po całym świecie. Najbliższy im człowiek, syn Tomasz, który do końca dni miał być radością ich życia, leżał w grobie pod gorącym słońcem dalekiej Libii. 

Dostali od Boga długie i bogate życie, ale część tego bogactwa była nierozerwalnie związana z cierpieniem. Mieli szczęście spotykać na swojej drodze pięknych ludzi, ale czas odebrał im ten dar i zostawił tylko wspomnienia. Pani Wala co dzień walczyła i walczy dalej, aby zaakceptować te obie strony medalu. Ma świadomość, że przekleństwem długiego życia jest konieczność przeżycia wielu pożegnań, a ceną za miłość prawie zawsze jest cierpienie. 

W milczeniu wrócili do domu i usiedli do przygotowanego stołu. Pani Wala spojrzała na męża, który był tego dnia wyjątkowo posępny.
- To co Stasieńku? Mam podawać? - spytała. 

Jednak mąż zamiast odpowiedzieć przyglądał się siedzącemu w kącie pokoju ich psu Pikusiowi. Pikuś strzygł uszami, jakby starając się wyczuć nastrój pana, bo mąż pani Wali był srogi. Często pokrzykiwał na niego, więc Pikuś doskonale wiedział, że pana trzeba się słuchać, czasami go omijać, a po pieszczoty i jedzenie przychodzić wyłącznie do pani Wali. 

Pani Wala, czekając co odpowie mąż, wpadła nagle na pomysł, który wydawał się jej kuriozalnie niedorzeczny, ale nie była w stanie mu się oprzeć. Dwie bliskie jej sercu istoty patrzyły na siebie i obie były jednakowo niespokojne zaś ona chciała przeżywać z nimi radość. Chciała świętować i cieszyć się, mimo wszystko. Mimo tęsknoty za tymi co odeszli i już nigdy nie usiądą z nią do stołu, nie podzielą się jajkiem i nie przytulą do siebie.

- Stasieńku, zaprośmy do stołu Pikusia, to teraz jedyna bliska nam istota – powiedziała drżącym głosem, bo wiedziała, jak zabrzmią te słowa w uszach jej męża. Nie pomyliła się. Jej mąż spojrzał na nią z takim zdziwieniem, jakiego jeszcze u niego nie widziała, jednak po chwili zdziwienie przeszło na panią Walę.
- Masz rację, bliscy powinni razem siadać do stołu - powiedział Stasieniek i wstał, żeby odsunąć krzesło dla Pikusia.

Pani Wala dostawiła dodatkowy talerzyk, a Pikuś jakby doskonale zrozumiał o czym była mowa, bo wskoczył na krzesło, chociaż nigdy wcześniej tego nie robił. Od szczeniaka miał utrwalone, że gdy próbował siadać tam gdzie pan, to na jego ogonie lądowała gazeta, więc naprawdę trudno wytłumaczyć jego śmiałość w zajęciu miejsca przy stole.

- To było piękne śniadanie - wspominała pani Wala. - Pikuś zachował się jak arystokrata. Jadł tylko z talerzyka, delikatnie, niczego nie upuścił na stół i z uwagą słuchał naszej rozmowy. A my wspominaliśmy dawne, dobre chwile i pokój zapełnił się wszystkimi naszymi bliskimi. Było nam tak dobrze...

Nagle pani Wala przerwała swoje opowiadanie i spojrzała na mnie uważnie.
- Myśli pani, że to przez sklerozę? – spytała.
- Nie pani Walu, nie przez sklerozę. Myślę, że mieliście państwo miłe Wielkanocne śniadanie z wyjątkowym gościem przy stole, bo nie zabrakło wam serca i otwartości, żeby czerpać radość z każdej bliskości, nawet psiej.

Pani Wala uśmiechnęła się promiennie i powiedziała:
- Cieszę się, że pani to rozumie, bo teraz ludzie coraz mniej czują dobra wokół siebie i wciąż jest im czegoś za mało. 

Pomyślałam, że niestety pani Wala ma rację. Dlatego korzystając z okazji, że zbliżają się Święta Zmartwychwstania Pańskiego i zaczęła się wiosna, życzę wszystkim czytającym te słowa, żeby mieli w sobie wiele miłości do siebie i świata, wielu kochających ludzi obok siebie i żeby doceniali wszystko co mają. 

Trzeba kochać tak jak pani Wala, godząc się z utratą i bólem, bo wszystko co umiera, rodzi się na nowo. Miłość jest silniejsza niż śmierć, a życie, dopóki trwa, wciąż się zmienia i chcemy czy nie, musimy temu sprostać. A w znoszeniu trudów życia może nam pomóc nawet ktoś taki jak Pikuś.  

piątek, 15 kwietnia 2011

Cieszę się z wiosny, ale złoszczą mnie wiosenne gile

Znowu piątek. Szybko mi zleciał ten tydzień. Wyglądając dzisiaj przez kuchenne okno, zobaczyłam że na jarzębinie już pękają pąki i widać młode listki, a jeszcze wczoraj były zamknięte. Zazieleniły się gałązki wierzby płaczącej. Na trawniku przed blokiem zakwitła na żółto forsycja. Nie ma wątpliwości, wiosna idzie szybkim krokiem.

Gile, ptaki kojarzące się z zimą, odleciały budować gniazda, ale ja mam pod nosem swoje gile, wiosenne. Kicham, smarkam, kaszlę i charczę, bo złapałam jakiegoś wirusa. Zapakowałam się do łóżka, żeby jak najszybciej wypocić paskudztwo, które się do mnie przyczepiło. I rzeczywiście pocę się i trzęsę, tylko nie wiem, czy z gorączki czy ze złości. Ale jak mam się nie złościć, kiedy dopiero co wylazłam z jednej dolegliwości a już trafiła mi się druga. Oczy mi łzawią, głowę mam jak bania i boję się, że jak tak dalej pójdzie, to wysmarkam resztki mózgu. Na domiar złego, mam szlaban na kontakty z Niutkiem, więc omija mnie dużo radości.

Na pocieszenie i poprawę humoru włączyłam sobie nagranie ze spektaklu mojego ulubionego kabaretu „Potem”. Pośmiałam się i trochę mi lepiej. Wklejam tekst piosenki, z którą teraz się identyfikuję najbardziej.

* * *
A-psik, a-psik!
A-psik, a-psik!

Ma niedola się zaczęła
W samym środku lata,
Na przeciągu jadłem loda
I złapałem katar.
Moja mama mi zrobiła
Napar z różnych ziółek,
Jak po ziołach tych kichnąłem,
Książki zwiało z półek.

Wzdycham groźnie, nos mi rośnie,
Kicham coraz głośniej,
Mamma mia, lato mija,
Ale katar coś nie...

Auu...
Batko świenda!
Auu...
Nie wytrzbab...
Auu...
Katar to ogrobny żywioł...

A-psik, a-psik!
A-psik, a-psik!

Zaraziłem już rodzinę,
Kota oraz ryby,
Kicha mama, kicha tata,
Wylatują szyby.
Od kichania lecą szyby,
Stąd przeciąg co chwilę,
Od przeciągu katar rośnie:
Perpetuum mobile...

Wredny żywioł atakuje,
Męczy niesłychanie,
Nie dość, że zdrowie rujnuje,
Niszczy nam mieszkanie...

Auu...
Batko świenda!
Auu...
O bój losie!
Auu...
Mam go już po dziurki w nosie!

Mamma mia! Mamma mia!
Już znajomych nie mam prawie!
Mamma mia! Mamma mia!
Nie mam kumpli i dziewczyny!
Mamma mia! Mamma mia!
Tylko mam te oczy łzawe!
Mamma mia! Mamma mia!
Tylko nos mam bardziej siny!

Bab chusteczkę zasbarkadą
Wszystkie cztery rogi,
Kto bnie kocha, kto bnie lubi,
Kto bnie pocałuje?

A fu!

sobota, 5 marca 2011

Nadzieja na pogodę i niepogodę

Nie lubię narzekać na pogodę, ale dzisiejsze wiatry dały mi się we znaki. Cały dzień głowę miałam jak bania, ziewałam jak hipopotam i nie mogłam się na niczym skupić. Miałam przygotować na poniedziałek szkice, ale nie zrobiłam nic, bo w głowie karuzela i totalna niemoc. Zostaje mi tylko darować sobie winy i mieć nadzieję, że jutro będzie lepiej. Nadzieja jest dobra w małych i dużych sprawach, więc nie ma co na niej oszczędzać. Dla zmęczonych i zniechęconych na osłodę życia piękny wiersz o nadziei.

Nadzieja – Czesław Miłosz


Nadzieja bywa, jeżeli ktoś wierzy,
że ziemia nie jest snem, lecz żywym ciałem,
I że wzrok, dotyk ani słuch nie kłamie.
A wszystkie rzeczy, które tutaj znałem,
Są niby ogród, kiedy stoisz w bramie.

Wejść tam nie można. Ale jest na pewno.
Gdybyśmy lepiej i mądrzej patrzyli,
Jeszcze kwiat nowy i gwiazdę niejedną
W ogrodzie świata byśmy zobaczyli.

Niektórzy mówią, że nas oko łudzi
I że nic nie ma, tylko się wydaje,
Ale ci właśnie nie mają nadziei.
Myślą, że kiedy człowiek się odwróci,
Cały świat za nim zaraz być przestaje,
Jakby porwały go ręce złodziei.