Szukaj na tym blogu

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nadzieja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nadzieja. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 12 marca 2015

Niestety



Zadzwoniłam, odebrała, chwilę rozmawiałyśmy, właściwie to ja gadałam, bo jej się nie chce nawet nic mówić. Znam ten ten stan, kiedy jest się tak zmęczonym życiem, że nie ma się siły podnieść głowy. I nie chce się słuchać dobrych rad, szczególnie od tych, którzy mówią: weź się w garść. A tu nie ma się wystarczająco dużej garści, żeby móc pozbierać w nią ogrom wciągającej jak bagno beznadziei. I co wtedy? Każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Czy na przekór wszystkiemu zdobędzie się na wysiłek, żeby podnieść głowę, spojrzeć w niebo i uwierzyć, że tam jest gdzieś słońce, nawet jeżeli w tej chwili zakryte czarnymi chmurami, czy zostanie tam gdzie jest. Niestety, często najtrudniej jest uwierzyć, że mamy jeszcze jakikolwiek wybór, postawić sobie cel, choćby najmniejszy. Przykro mi, bo wiem jakie to trudne, bo w niczym nie mogę pomóc.

obrazek złowiony w sieci

sobota, 22 listopada 2014

Dobra noc na osłodę po trudnym dniu




























 
Kończy się dzień. Czuję na plecach jego ciężar. Zabrakło mi dziś siły na swoje i cudze biedy. Wkurwia mnie to wszystko! Tak, tak. Są takie sytuacje kiedy nie ma lepszego słowa, żeby wyrazić frustrację, żal, złość, a "kurwa mać" to w tym wypadku nawet za mało powiedziane. 

Okazało się, że parszywy los uwziął się też na naszych przyjaciół. W. to dobrzy, uczciwi i pracowici ludzie, ale w tym pieprzonym kraju to za mało, żeby móc spokojnie żyć. 

Jedyna nadzieja w tym, że nie są sami, że życie daje drugą szansę a szansą jest jutrzejszy dzień. I tego trzeba się trzymać. Bo w innym wypadku pozostaje tylko takie rozwiązanie, jak to na obrazku znalezionym kiedyś w sieci. 

  
Tego byśmy nie chcieli. Dlatego na dzisiaj koniec. Wszystkie złości, troski, frustracje, bolicosie – wonnnn!!!  Ja tu rządzę.

Najwyższa pora na dobrą, łagodną noc, przy boku kochanego, w spokojnym domu, we własnym łóżku. A żeby było jeszcze milej przy muzyce moich ulubionych smutasów. I będzie dobrze... 





obrazki złowione w sieci

niedziela, 26 maja 2013

Żeby Kościół był wsparciem w drodze do Boga a nie egzekutorem

zdjęcie znalezione w sieci
















Dziś niedziela, więc jak w każdą niedzielę pójdę do kościoła, usiądę w jego najmniej oświetlonej części i czekając na mszę będę myślała o tym co wydarzyło się od ostatniej niedzieli, co zrobiłam, jaka byłam dla siebie i bliźnich, na ile udało mi się postępować w zgodzie z wiarą, którą wyznaję. Z zadumy wyrwie mnie dźwięk dzwonka i pieśni rozpoczynającej mszę. Udział w eucharystii to moja potrzeba bycia bliżej Boga a nie uciążliwy obowiązek narzucony przez Kościół. 

Jestem z tych, o których się mówi wierzący praktykujący, ale rozumiem tych, którzy chociaż w Boga wierzą, to do kościoła nie chodzą. Nic mi do tego jak kto wierzy i w co, dlatego tak samo nie lubię gorliwców, na siłę nawracających innych, jak i wojujących ateistów. Jako osoba wierząca złoszczę się na to co dzieje się w Kościele i nie dziwię się tym, którzy bardzo krytycznie wypowiadają się na jego temat. 

Ale jest jeszcze nadzieja, że Kościół się zmieni na lepsze. Tę nadzieję widzę w takich ludziach Kościoła jak nowy papież Franciszek czy ks. Wojciech Lemański, którzy widzą błędy i grzechy duchownych oraz instytucji kościelnych. A co ważniejsze głośno o tym mówią, bo chcą żeby Kościół był otwarty na współczesnego człowieka zaś w działaniu bliższy temu co głosił Chrystus .

Wklejam wypowiedzi w/w. 

Papież Franciszek: księża zamieniają się w strażników wiary

Papież Franciszek powiedział, że księża nie mogą być "kontrolerami wiary". W kazaniu podczas mszy w watykańskim Domu świętej Marty mówił o potrzebie otwierania drzwi Kościoła i napiętnował przykład odmowy ochrzczenia dziecka niezamężnej młodej matki. Z kolei w przemówieniu do delegacji międzynarodowej fundacji Centesimus Annus papież powiedział, że konieczne jest nowe podejście do solidarności społecznej, by nie uważać jej tylko za "zwykłe niesienie pomocy najbiedniejszym". Temu pojęciu niezbyt dobrze widzianemu w świecie ekonomii trzeba nadać właściwe miejsce - dodał.

- Wiele razy jesteśmy kontrolerami wiary zamiast tymi, którzy ułatwiają ludziom dostęp do niej - stwierdził papież w kazaniu, przytoczonym przez Radio Watykańskie. Przestrzegał przed pokusą "zawłaszczania" Boga przez duchowieństwo.

Zwracając się do obecnych na mszy księży Franciszek dodał: "Pomyślcie o dziewczynie-matce, która idzie do parafii i mówi osobie na plebanii, że chce ochrzcić swoje dziecko". 
-  A ten chrześcijanin czy chrześcijanka mówi jej: "Nie, nie możesz, bo nie jesteś zamężna". I co znajduje ta dziewczyna, która miała odwagę donosić ciążę? Zamknięte drzwi! - mówił papież. Położył nacisk na to, że taka postawa oddala ludzi od Kościoła, nie służy ich dobru.

- Jezus ustanowił siedem sakramentów, a my taką postawą dodajemy ósmy: duszpasterską komorę celną - oświadczył Franciszek
Zwrócił uwagę na potrzebę głoszenia "prostej wiary", bez nadmiaru teologii, ale "z Duchem Świętym". Papież podał też, jako przykład niewłaściwej postawy, zachowanie zakrystiana, który na prośbę pary narzeczonych o udzielenie ślubu reaguje natychmiast żądaniem różnych świadectw i pokazaniem cennika mszy. Franciszek zakończył kazanie w pensjonacie św. Marty apelem, "ażeby wszyscy zbliżający się do Kościoła znajdowali zawsze drzwi otwarte".

Papież apeluje o reformę systemu solidarności społecznej

Papież zaapelował o reformę całego systemu solidarności społecznej - tak, by był bardziej spójny z prawami człowieka - w przemówieniu do delegacji międzynarodowej fundacji Centesimus Annus. Jej nazwa nawiązuje do tytułu społecznej encykliki Jana Pawła II z 1991 roku, a celem jej działalności jest między innymi popularyzacja treści tego dokumentu oraz wspieranie zgodnych z nim inicjatyw socjalnych.

Mówiąc o konieczności przemyślenia idei solidarności Franciszek podkreślił: "Temu słowu niezbyt dobrze widzianemu w systemie ekonomicznym, jakby miało negatywne znaczenie, należy przywrócić należyte społeczne uznanie". 


 W swym wystąpieniu papież odnotował, że bezrobocie szerzy się szybko na Zachodzie, przesuwając granice ubóstwa.

- Ta najgorsza forma materialnej biedy - ocenił. I dodał, że "pokazuje, że coś nie działa. I nie dotyczy to tylko Południa, ale całej planety".

Franciszek wyraził przekonanie, że obecny kryzys jest nie tylko kryzysem ekonomicznym i finansowym, ale ma również swe przyczyny etyczne. - Podążanie za bożkami władzy, zysku, pieniądza, ponad wartością osoby ludzkiej, stało się fundamentalną formą działania i decydującym kryterium - mówił papież.

- Zapomina się - wskazał - że ponad logiką interesów, logiką parametrów rynku, jest człowiek i coś, co mu się należy z racji jego głębokiej godności; możliwość godnego życia i aktywnego dostępu do dobra wspólnego - przypomniał papież. 
( źródło: wiadomości wp.pl)

Nie do zniesienia

„ Jezus powiedział swoim uczniom: Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy.” / J 16,12-13 /

Powiedzieć do kogoś, że jest nieznośny, niesie ze sobą wyrzut, ale taki, który jeszcze nie rysuje ani mocną, ani nawet łagodną linią, perspektywy rozstania. Ten termin niesie treść odmienną od prostego, językowego znaczenia. Wszak jeśli coś lub ktoś jest nie do zniesienia, to właściwie dalej go znosić, to znaczy przebywać z nim, rozmawiać, współpracować - nie powinniśmy, bo jest to niemożliwe. Po prostu nie do zniesienia. A jednak ten wyrzut – jesteś nie do zniesienia, zawiera w potocznym rozumieniu raczej przypomnienie uciążliwości, jakie są konsekwencją takiej bliskości, ale tej bliskości nie przekreślają, a czasem nawet paradoksalnie podkreślają tę bliskość. Jezus mógł w tym miejscu powiedzieć coś o dysproporcji pomiędzy mądrością bożą i inteligencją apostołów. Mógł skupić swoją wypowiedź na skomplikowanej materii wymagających wyjaśnienia zagadnień. Mógł wskazać na niejednoznaczność i oryginalność terminów, których przyjdzie w tych kwestiach używać. Powiedział słowa, które według mnie łączą wszystkie te znaczenia i być może jeszcze wiele innych, nieodkrytych dotychczas. Powiedział słowa ukazujące przepaść i bliskość zarazem.

Warto pamiętać, że Ewangelista Jan w swojej relacji zbliża się w tym rozdziale do scen kończących publiczną działalność Mistrza z Nazaretu. Pisał wcześniej o takich słowach Jezusa, po których tłumy uczniów kroczących za Nim odeszły i pozostała zaledwie garstka. Wspominał Jan, że i tych którzy pozostali, Jezus zapytał, czy i oni również chcą odejść. Może więc to zwyczajnie ludzki strach przed odejściem garstki uczniów skłonił Jezusa do wypowiedzenia tych słów. Mam wam jeszcze tyle do powiedzenia... A tu już czas mój się kończy, grono słuchaczy niknie w oczach, a i ci, którzy pozostali, okazali się nienajwyższych lotów. Nikodem, choć uczony, nie rozumie. Józef z Arymatei nie przychodzi na dysputę. Faryzeusze, zamiast spierać się i stawiać trudne pytania, doszukują się w każdym słowie Jezusa ataku i odpowiadają tym samym. A Jezus ma jeszcze tyle do powiedzenia. Komu ma przekazać to bogactwo, którego okruchy okazują się być nie do zniesienia dla uczniów?

Czy dlatego, że znieść nie mogli, nie powiedział im, że mają zanieść Ewangelię Samarytanom, Grekom, Rzymianom, Egipcjanom, Germanom, Rusom i Lachom? Był z nimi tyle czasu, a o głoszeniu Ewangelii poganom musiał apostołów pouczyć natchniony Duchem prześladowca Kościoła. Dlatego że nie mogli znieść, czy też z innego powodu nie powiedział im wprost, że ani obrzezanie nic nie znaczy, ani nieobrzezanie, tylko nowe stworzenie. Może dlatego nie zająknął się nawet wobec nich na temat homoseksualizmu, relikwii, kultu obrazów, sukcesji apostolskiej, odpustów, losu dzieci nienarodzonych, badań prenatalnych, transfuzji krwi, przeszczepów organów, modyfikacji genetycznych, struktury DNA, in vitro, uporczywej terapii...

Ciekawe, o czym jeszcze Mistrz chciał wtedy powiedzieć, ale widząc, że są jak „przeciekające bukłaki”, zdecydował się nie obciążać ich kolejną porcją mądrości z wysoka. Może chciał im coś powiedzieć o roli kobiet w normalnej społeczności, w tym również tej religijnej. Kościół wiedziony Duchem, ale i zwyczajnym rozsądkiem, dosyć szybko dostrzegł taką konieczność, choć do dziś dnia broni pewnych bastionów przed kobietami, argumentując to brakiem wskazań Mistrza z Nazaretu. A przecież mówił, że tego znieść nie mogli. Za trudne. Nie na męskie, szowinistyczne, zakute w wiekowe stereotypy głowy.

Może chciał im coś powiedzieć o wyznaczonych przez Stwórcę początkach i naturalnym kresie człowieka. Nie musieliby Jezusa po wiekach zastępować w tej roli pan Terlikowski z panem Gowinem. Ale co z tamtego niewygłoszonego kazania o szacunku dla życia poczętego zrozumieliby rybacy znad Jeziora Galilejskiego i pewien celnik, skoro ani Augustyn, ani Tomasz z Akwinu, choć święci, specjalnie się w tej materii nie rozeznali.

Czy to był dla słuchaczy ciężar zbyt wielki, by usłyszeli, po co ich Nauczyciel zamierza zstąpić do piekieł? Byłaby okazja rozstrzygnąć odwieczny spór, czy za natchnieniem księdza Hryniewicza pusto może być w piekle, czy raczej, za podszeptem pana Terlikowskiego, mało kto do nieba się dostanie. Czemu im nie powiedział, czy można będzie Eucharystię sprawować na ryżowych, sojowych czy bezglutenowych chlebach oraz na bezalkoholowym winie? Czemu nie wyjaśnił, co to znaczy chrzest za zmarłych? Czemu nie wspomniał nawet słowem o losie naszych prapraprzodków, którzy nie tylko Ewangelii nie znali, ale zbierali korzonki i walczyli o ogień? Czy widział wtedy, jaki los współcześni zgotują Ormianom, Prusom, Żydom, Indianom, Rwandyjczykom, Romom...

A właściwie, co by to zmieniło, gdyby im o tym wszystkim opowiedział. Mało, że znieść tego nie mogli. Oni niewiele by z tego zrozumieli, jeszcze mniej zapamiętali, że o zapisaniu dla potomnych nie wspomnę. Oni, oraz my, ich następcy, nawet prostych słów – Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody - nie zrozumieliśmy przez te blisko dwadzieścia wieków.
( blog ks. Wojciecha Lemańskiego) 

środa, 27 marca 2013

Puszczam pędy

 
znalezione w sieci

Wiosny nie ma, zima trzyma, a ja zakorzeniam się w życiu i puszczam pędy.  Mimo nie najlepszej passy chce mi się żyć. Znowu mam parę pomysłów na to, co i jak będę robić, żeby życie było więcej niż znośne. W sferze niematerialnej pomysły są prostsze do zrealizowania, wystarczy bardzo chcieć. Trochę inaczej wygląda sprawa z  bardziej przyziemną stroną życia. Nie jestem materialistką, ale bez kochanych pieniążków trudno żyć, więc staram się co nieco dorobić, a to niełatwe zadanie. Sama nie wiem dokładnie, jak to się dzieje, że wciąż znajduję w sobie siłę, żeby co dzień rozpoczynać życie na nowo, z nadzieją, że będzie dobrze.

Nie staram się zaczarować rzeczywistości, nie napędzam się udawanym optymizmem, nie bagatelizuję problemów, bo wiem, że takie zachowania pozbawione sensu. Zamiast tego biorę z życia co się da, nie płaczę nad rozlanym mlekiem i godzę się z tym, na co zupełnie nie mam wpływu. 

Jak to wygląda w praktyce? Pierwszy z brzegu przykład. Nie mogę pracować zawodowo, bo jestem chora, ale jak trafia się okazja, to w miarę moich możliwości dorabiam. Skoro nie muszę gonić za robotą, to mam więcej czasu dla siebie i bliskich. Dzięki temu, że mogę cieszyć się bliskością, czuję zadowolenie z życia i mam siłę, żeby cierpliwie znosić kuksańce losu i mierzyć się z nim jak równy z równym. Dzięki temu, że wyszłam już z wielu trudnych sytuacji, wiem że jakoś dam sobie radę, więc próbuję zmieniać to, co zmienić mogę. I dlatego biorę z życia co się da. I tu koło się zamyka. Proste? Nie zawsze najprostsze, ale możliwe. Wiem, bo sprawdziłam na sobie. O rany, znowu gadam jak ciotka dobra rada. Trudno, uprzedzałam, że każdy, kto czyta bloga, robi to na swoją odpowiedzialność.

A dzięki temu słodziakowi mój świat jest piękniejszy.

Daj, to ci dam kwiatka


Na pierwsze imię mam Daniel, na drugie amant


poniedziałek, 10 października 2011

Przemijanie i dni, których jeszcze nie znamy

Kończy się niedziela. Znowu jeden dzień mniej na pasku mojego życia. I chociaż staram się nie skupiać na rzeczach, na które nie mam większego wpływu, to akurat w tej sprawie trudno mi uniknąć skupienia. Każdy ranek witam ze świadomością upływającego czasu. Każdy dzień żegnam ze smutkiem, że minął.

Świadomość przemijania, to nie jest bułka z masłem, nie daje się połknąć z apetytem, często staje w gardle, i ani ją wypluć ani łyknąć. I nie ma na to mądrych. Z drugiej strony, świadomość, że nic nie jest dane na zawsze, mobilizuje do dbałości o to, co mamy.

A propos przemijania, dzisiaj minęło równo pięć lat od śmierci Marka Grechuty, jednego z moich ulubionych bardów. Jego piosenki towarzyszyły mi od dzieciństwa, poprzez młodość do wieku dojrzałego. Słuchałam ich z mężem, który też jest fanem twórczości Grechuty. Piosenka „Dni, których jeszcze nie znamy” pomagała mi łapać równowagę w trudnych dla mnie chwilach. Jej tekst miałam przyklejony na szafie obok łóżka i często ją śpiewałam, żeby dodać sobie otuchy.

Dzisiaj jest mi dobrze. Spędziłam miły dzień z bliskimi, jutro zapowiada się równie miło, ale cicho sobie zanucę, że ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy.

* * *
Tyle było dni do utraty sił,
Do utraty tchu tyle było chwil,
Gdy żałujesz tych, z których nie masz nic,
Jedno warto znać, jedno tylko wiedz, że...

Ważne są tylko te dni których jeszcze nie znamy, Na,na,na,na,na
Ważnych jest kilka tych chwil , tych na które czekamy
Na,na, na na na

Pewien znany ktoś, kto miał dom i sad,
Zgubił nagle sens i w złe kręgi wpadł,
Choć majątek prysł, on nie stoczył się,
Wytłumaczyć umiał sobie wtedy właśnie, że...

Ważne są tylko te dni których jeszcze nie znamy,
Ważnych jest kilka tych chwil , tych na które czekamy

Jak rozpoznać ludzi których już nie znamy
Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych
Jak oddzielić nagle serce od rozumu
Jak usłyszeć siebie pośród śpiewu tłumu

Bo ważne są tylko te dni...

Jak rozpoznać ludzi których już nie znamy
Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych
Jak odnaleźć nagle radość i nadzieję
Odpowiedzi szukaj, czasu jest tak wiele

Bo ważne są tylko te dni...

czwartek, 14 kwietnia 2011

Korzystam z doświadczeń, ale życie buduję na nadziei i bliskości z ludźmi

Lubię być z ludźmi i trudno mi wyobrazić sobie samotne życie, ale był taki czas kiedy się odseparowałam. Nie było mnie stać na nic innego, bo życie wywróciło mi się do góry nogami. Choroba, utrata pracy, utrata bliskich a wszystko to w dość krótkim czasie. Czułam się jak na ruchomych piaskach, więc kiedy znieruchomiałam, to przynajmniej wolniej się zapadałam. Poza tym, jeżeli zawiodą najbliżsi, to trudno oczekiwać czegoś dobrego od tych, do których było nam dalej.

Nie nadawałam się do niczego, więc też niczego nie chciałam od innych. Zamknęłam się w sobie i trawiłam poczucie bezsilności i krzywdy. Miałam pretensje do losu, do siebie i bardzo chciałam, żeby czas się cofnął. Niestety, życzeniowe myślenie nie ma siły sprawczej, więc czas się nie cofnął, biegł dalej i tylko ja tkwiłam w przeszłości. Z głową zwróconą do tyłu przeżywałam ponownie wszystkie żale i zdrapywałam strupy z gojących się ran. Bo co by nie mówić, to jednak czas bywa czasami naszym sprzymierzeńcem i zasnuwa cierpienia mgłą niepamięci. Jednak nawet czas nie ma z nami szans, gdy się uprzemy żyć bolesną przeszłością.

Bywam głupio uparta, ale nie do tego stopnia, żeby całkiem odrzucać racjonalne myślenie. W końcu pogodziłam się z tym co mnie spotkało i powoli zaczęłam układać się z życiem. Przełknęłam gorzką pigułę rozczarowania i byłam gotowa konfrontować się z rzeczywistością.

Nie było lekko i przyjemnie, ale byłam już na tyle dojrzała żeby wiedzieć, że najgorzej mają ci, którzy za wszelką cenę chcą mieć zawsze wygodne życie. Tak się nie da. Trzeba zaakceptować, że życie czasem boli. Akceptacja nie jest równoznaczna z poddaniem się, to raczej świadome przyjęcie tego co niesie życie i podjęcie racjonalnego działania w ramach posiadanych możliwości, bez nierealnych oczekiwań.

Bez względu na to co nas spotkało zawsze mamy wybór, jak wykorzystamy życiowe doświadczenia. Czy wyciągniemy wnioski i pójdziemy dalej czy zawiesimy się, jak przeładowany komputer, na tym co się w nas zapisało i z czym nic już nie możemy zrobić.

Ja pogodziłam się ze swoim życiem i teraz staram się żyć najlepiej jak umiem. Jak pisała Safona: „Wiem, że moje ręce nie dotkną nieba. Nie wszystko w życiu można zdobyć. Trzeba raczej wybierać.” Wybrałam życie, tu i teraz. Wróciłam do ludzi, bo byli i są dla mnie ważni. Korzystam z doświadczenia, ale życie buduję na nadziei i bliskości z ludźmi.

Jest taka modlitwa o pogodę ducha, w której jest dobry przepis na życie.
* * *
Użycz mi pogody ducha,
abym godził się z tym,
czego nie mogę zmienić.
Odwagi, abym zmieniał to,
co mogę zmienić.
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.
Pozwól mi co dzień
Żyć tylko jednym dniem
i czerpać radość z chwili, która trwa;
i w trudnych doświadczeniach losu ujrzeć
drogę wiodącą do spokoju;
i przyjąć – jak Ty to uczyniłeś
- ten grzeszny świat takim,
Jakim on naprawdę jest,
a nie takim jak ja chciałbym go widzieć;
i ufać, że jeśli posłusznie poddam się Twojej woli,
to wszystko będzie jak należy.
Tak bym w tym życiu osiągnął umiarkowane szczęście,
a w życiu przyszłym, u twego boku, na wieki posiadł
szczęśliwość nieskończoną.

piątek, 18 marca 2011

Złapałam trochę szczęścia

Przez ostatnie dni nic nie pisałam, bo zamknęłam się na świat.
Nie chciałam nic wiedzieć o katastrofach, kryzysach, problemach gospodarczych i politycznych. Wszystko, co działo się poza ścianami mojego domu, było dla mnie mniej ważne od tych chwil szczęścia, które przeżywałam patrząc na maleńkiego wnuka, córkę, która poznaje smak macierzyństwa, męża przejętego rolą dziadka. W czterech ścianach domu cieszyłam się rodziną, dosładzając sobie życie.

Światu nic nie ubyło z powodu braku mojego zainteresowania. A ja złapałam trochę szczęścia, doładowałam akumulatory i znów mam siłę na życie. Życie które nie jest proste, które pewnie jeszcze nie raz mnie zaboli. Ale w mojej pamięci zostaną przeżycia z ostatnich dni, więc będzie czym rozniecić nadzieję.

Przypomniała mi się myśl H. Poświatowskiej: „Nie pytaj o życie, zapytaj o miłość, to jedno”.

sobota, 5 marca 2011

Nadzieja na pogodę i niepogodę

Nie lubię narzekać na pogodę, ale dzisiejsze wiatry dały mi się we znaki. Cały dzień głowę miałam jak bania, ziewałam jak hipopotam i nie mogłam się na niczym skupić. Miałam przygotować na poniedziałek szkice, ale nie zrobiłam nic, bo w głowie karuzela i totalna niemoc. Zostaje mi tylko darować sobie winy i mieć nadzieję, że jutro będzie lepiej. Nadzieja jest dobra w małych i dużych sprawach, więc nie ma co na niej oszczędzać. Dla zmęczonych i zniechęconych na osłodę życia piękny wiersz o nadziei.

Nadzieja – Czesław Miłosz


Nadzieja bywa, jeżeli ktoś wierzy,
że ziemia nie jest snem, lecz żywym ciałem,
I że wzrok, dotyk ani słuch nie kłamie.
A wszystkie rzeczy, które tutaj znałem,
Są niby ogród, kiedy stoisz w bramie.

Wejść tam nie można. Ale jest na pewno.
Gdybyśmy lepiej i mądrzej patrzyli,
Jeszcze kwiat nowy i gwiazdę niejedną
W ogrodzie świata byśmy zobaczyli.

Niektórzy mówią, że nas oko łudzi
I że nic nie ma, tylko się wydaje,
Ale ci właśnie nie mają nadziei.
Myślą, że kiedy człowiek się odwróci,
Cały świat za nim zaraz być przestaje,
Jakby porwały go ręce złodziei.

środa, 2 lutego 2011

Oprócz błękitnego nieba...

Pierwszy dzień lutego, więc minął już miesiąc nowego roku. Szybko to zleciało. Do końca tego miesiąca powinnam załatwić wiele spraw. Nie wiem tylko, jak mam to zrobić skoro od świąt leżakuję. Usiłowałam coś zaplanować, ale z tyłu głowy tłukła mi się namolna myśl, że nic mi z tych planów może nie wyjść, jak szybko nie poczuję się lepiej. Namolne myśli mają to do siebie, że trudno się ich pozbyć. Nastrój mi się zepsuł i macerowałam się w sosie niezadowolenia z siebie i złości na całokształt mojego organizmu. W końcu zniechęcona włączyłam radio i usłyszałam refren piosenki:

Oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba
Oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba
Oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba
Oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba
Oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba

Oprócz drogi szerokiej, oprócz góry wysokiej,
Oprócz kawałka chleba, oprócz błękitu nieba,
Oprócz słońca złotego, oprócz wiatru mocnego,
Oprócz góry wysokiej, oprócz drogi szerokiej

Oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba
Oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba

Dusza mi zawyła, jak pies do księżyca, ale szybko odpuściłam sobie użalanie się. Kawałek nieba mam za oknem, więc już jest jakiś początek. Na resztę muszę poczekać. A swoją drogą, to trzeba mieć moje zezowate szczęście, żeby akurat w takiej sytuacji trafić na tę piosenkę.

niedziela, 30 stycznia 2011

Niedzielny poranek z wroną

Niedzielny poranek, cicho, spokojnie, z kuchni dolatuje zapach parzonej kawy. Spoglądam w okno. Na tle biało-szarego nieba widać czarne przyprószone śniegiem konary i gałęzie drzewa. Na jednej z gałęzi siedzi wrona. Przekrzywiła łebek i schowała dziób w pióra. Siedzi nieruchomo, taka dziwnie pokurczona. Przyglądam się jej dłuższą chwilę, czekając kiedy się wyprostuje. Przez głowę przebiegają mi różne myśli, ale nie skupiam się na nich, jestem skupiona na ptaku, czekam kiedy podniesie łebek. Nie wiem, dlaczego w ogóle ma go podnosić i dlaczego to dla mnie ważne. Tkwimy tak obie w jakimś dziwnym stanie zawieszenia. Ona pokurczona na zimnej gałęzi. Ja zwinięta w kłębek w ciepłym łóżku. Co mamy ze sobą wspólnego? Obie żyjemy. Ona po ptasiemu, przeczekuje na drzewie porywy zimnego wiatru, który stroszy jej pióra. Ja czekam w łóżku, kiedy wreszcie będę mogła wstać. Jak już będę mogła chodzić, to pójdę na zimowy spacer. Poczuję chłód zimowego powietrza, może usłyszę skrzypienie śniegu pod butami. Będzie przyjemnie. Na pewno. Muszę tylko wstać i już cały świat stanie otworem. Życie ma wiele ciekawych ofert i to całkiem bezpłatnie. A wrony lubię, tak jak Wojciech Młynarski, jeden z moich ulubionych tekściarzy. Bo czy można ich nie lubić? Moim zdaniem nie można.

 Lubię wrony

W berżeretkach, balladach, canzonach
Bardzo rzadko jest mowa o wronach,
A ja mam taki gust wypaczony,
Że lubię wrony
Los im dolę zgotował nieletką:
Cienką gałąź i marne poletko,
Czarne toto i w ziemi się dłubie -
A ja je lubię
Gdy na polu ze śniegiem wiatr wyje,
Żadna wrona przez chwilę nie kryje,
Że dlatego na zimę zostają,
Że źle fruwają
Ale wrona, czy młoda, czy stara,
Się do tego dorabiać nie stara
Manifestów ni ideologii -
I to ją zdobi
Gdy rozdziawią dziób - wiedzą dokładnie,
Że ich głosy brzmią raczej nieładnie,
Lecz nie wstydzą się i nie tłumaczą,
Że brzydko kraczą
I myśl w głowach nie świta im dzika,
By krakaniem udawać słowika,
By krakaniem nieść sobie pociechę -
I to jest w dechę!
Żadna wrona się także nie łudzi,
Że postawi ktoś stracha na ludzi,
Co na wrony i we dnie, i nocą
Czyhają z procą
Wrony fruną z godnością nad rżyskiem,
Jakby dobrze im było z tym wszystkim,
I w tym właśnie zaznacza się wronia
Autoironia.
Nie udają słodyczy nieszczerze,
Mężnie trwają w swym szwarccharakterze,
Nie składają w komorę zasobną,
Jak więcej dziobną.
Wiedzą, że - mimo wszelkie przemiany -
Nie wyrosną na rżysku banany,
Nie zamienią się w kawior pędraki,
Bo układ taki
W berżeretkach, balladach, canzonach
Bardzo rzadko jest mowa o wronach,
A ja mam taki gust wypaczony,
Że lubię wrony
Los im dolę zgotował nieletką:
Cienką gałąź i marne poletko,
Czarne toto i w ziemi się dłubie -
A ja je lubię,
A ja je lubię